27 listopada 2021, 12:05
Polska wirusolog: Pandemie wybuchają regularnie, to nic nowego. Aby tego uniknąć musimy działać razem
Kiedy na wydziale dowiedzieliśmy się, że wybuchła epidemia koronawirusa w Chinach, nie było zaskoczenia. Natomiast gdybyśmy od początku współpracowali ze sobą na szczeblu międzynarodowym, mogliśmy ograniczyć zasięg pandemii i liczbę jej ofiar – mówi dr Emilia Skirmuntt, polska wirusolog na Uniwersytecie w Oksfordzie w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską. 

Dlaczego wirusologia? Skąd wzięło się u pani zainteresowanie wirusami?

– Kocham zwierzęta i zawsze chciałam iść w kierunku nauk przyrodniczych i biologicznych. Skończyłam studia inżynierskie w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, gdzie zainteresowałam się genetyką zwierząt i z tego też napisałam moją pracę dyplomową. Następnie dostałam się na studia w Londynie, na Uniwersytet Westminster, gdzie także zdawałam na nauki biomedyczne, dokładnie na genetykę chorób zakaźnych. Jako temat pracy magisterskiej wybrałam patogeny odzwierzęce, a wśród nich były właśnie wirusy odnietoperzowe. I od tego czasu po prostu zakochałam się w wirusach i w mikrobiologii. Później zrobiłam jeszcze jedną magisterkę, tym razem z nauk medycyny sądowej i przez jakiś czas pracowałam w tym zawodzie, ale jednak wirusy pozostały moją pasją, więc jak szukałam już swojego doktoratu w 2015 roku, to wybrałam wirusologię na Uniwersytecie w Oksfordzie.

Czyli zaczęło się od miłości do zwierząt, a teraz zajmuje się pani takimi organizmami, co do których naukowcy się sprzeczają, czy można je zaliczyć do istot żywych.

–Tak! I to jest też fascynujące! Wirusologia jest nauką, która jest jeszcze bardzo młoda i my jeszcze wielu rzeczy nie wiemy o wirusach. Mikrobiolodzy w większości zajmują się jednak bakteriami, wirusologów nie jest wcale tak dużo. Jeżeli chodzi o wirusy, to właśnie nawet ciężko nam je usystematyzować, czy to są już organizmy żywe, czy jeszcze nie. Ja lubię je nazywać takimi małymi biologicznymi maszynami. Ale ilu jest biologów, tyle jest zdań!

Czego dotyczył pani doktorat?

– Mój doktorat pisałam właśnie z nietoperzy i wirusów odnietoperzowych. Nietoperze też są fascynujące! Zwłaszcza jeżeli chodzi o… ich związek z wirusami. Nietoperze mogą być zakażone olbrzymią liczbą wirusów, które są wysoce niebezpieczne dla innych zwierząt – takimi jak ebola czy koronawirusy – ale nie mają symptomów, nie chorują i nie umierają. I tak naprawdę nie wiemy, dlaczego tak jest. Mój doktorat skupiał się właśnie na badaniu biologii i immunologii, próbując odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wirusy nie są dla nich tak śmiertelne i dlaczego nietoperze są tak dobrymi „inkubatorami” dla wirusów.

I udało się znaleźć odpowiedź?

– I tak, i nie. Nietoperze są jednym z najstarszych rzędów ssaków i one z wirusami ewoluują od milionów lat. I przez to ich immunologia częściowo dostosowała do wirusów, i tak samo wirusy częściowo dostosowały się do organizmów nietoperzy. Dzięki temu mogą koegzystować bardziej pokojowo. Oczywiście jest jeszcze dużo innych czynników, które składają się na ten stan rzeczy, jak również rzeczy, których jeszcze musimy się dowiedzieć. Nietoperze są intrygujące również dlatego, że ludzie tak naprawdę się nimi nie interesują. Tymczasem gatunków nietoperzy jest naprawdę mnóstwo, żyją na wszystkich kontynentach, w miastach, obok nas. Tylko my ich nie dostrzegamy, bo nie wiemy, gdzie patrzeć. 

Dzięki pandemii pani praca nabrała wielkiego znaczenia. 

– To prawda. Gdy usłyszeliśmy na wydziale, że wybuchła epidemia koronawirusa w Chinach, to nie było to dla nas zaskoczeniem. Od samego początku współpracowaliśmy z chińskimi naukowcami nad badaniem genomu wirusa. Dla nas naukowców to było oczywiste, że następna pandemia wybuchnie – bo pandemie i epidemie wybuchają regularnie, to nic nowego – i że wybuchnie prawdopodobnie gdzieś w Azji. Ja sama recenzowałam pracę w 2016 roku, która właśnie dotyczyła tego, że następna pandemia będzie pandemią koronawirusa, prawdopodobnie od nietoperzy i prawdopodobnie właśnie w okolicach Chin. Tylko naukowców nikt nie słucha. Były plany systemów prewencyjnych, ale rządy nie były zainteresowane ich finansowaniem. Po epidemii SARS-1 i świńskiej grypy były też traktaty podpisane przez wiele państw o monitorowaniu pojawiających się patogenów, ale nikt ich nie przestrzegał. Dlatego kiedy pandemia wybuchła, byliśmy całkowicie nieprzygotowani.

Czyli tej pandemii można było zapobiec?

– Tak, a przynajmniej ograniczyć jej zasięg i liczbę ofiar. Największe zagrożenie epidemii wirusa jest w miejscach, które się dynamicznie rozwijają i mocno ingerują w środowisko naturalne. Ta ingerencja sprawia, że po pierwsze ludzie mają o wiele większą styczność z patogenami, które tam wcześniej były. Dzikie zwierzęta są obecne coraz bliżej zabudowań, co sprawia, że mają styczność i z ludźmi, i ze zwierzętami hodowlanymi. A nasz układ odpornościowy nie jest „przyzwyczajony” do tych nowych patogenów. Jak będzie miał z nimi styczność, to jest duże ryzyko wysokiej śmiertelności albo wysokiej zaraźliwości, co oznacza wybuch epidemii. Przykładowo wirus MERS występuje w przyrodzie i wywołuje regularne epidemie na Bliskim Wschodzie. Nie jest to wirus endemiczny w populacji ludzkiej i nie najlepiej przenosi się pomiędzy ludźmi. I całe szczęście, bo jest niezwykle śmiertelny. On zakaża wielbłądy i z wielbłądów przenosi się na ludzi. Są też inne wirusy odnietoperzowe, w szczególności wirus Nipah występujący w Azji, który także wywołuje epidemie, regularnie, co kilka lat, a jest to jeden z bardziej śmiertelnych wirusów. Jednak ponieważ występuje głównie w tych biedniejszych krajach, to bogatsze kraje nie zwracają na niego uwagi. 

… w wyniku czego scenariusz z pandemią może się powtórzyć?

– Dokładnie. Wirus Nipah jest obecnie uważnie monitorowany. Ale w państwach rozwijających wciąż brakuje finansów na prewencję czy na obserwację patogenów. Nie ma laboratoriów, które mogą badać próbki, sprawdzać, czy to jest już znany patogen, czy taki, który ma potencjał do wywołania epidemii. Nie ma też środków na ochronę zdrowia, czyli jak wybuchnie już epidemia, to nie ma, jak leczyć tych ludzi. I te traktaty, o których mówiłam wcześniej, w założeniu miały zobowiązać państwa bogatsze do finansowania ochrony zdrowia i laboratoriów monitorujących patogeny w państwach biedniejszych. Były też swego rodzaju protokoły prewencyjne, czyli co robić, kiedy coś takiego się stanie, kto ma zareagować, kiedy i jak ma wyglądać współpraca międzynarodowa w tym zakresie. Bo państwo, w którym wybuchnie taka epidemia, nie powinno być pozostawiane samo sobie. Niestety nic się takiego nie stało. Poszczególne kraje zaczęły działać całkowicie niezależnie od siebie. Oczywiście Chiny też się nie popisały, chociaż to nie jest tak, że zupełnie nic nie zrobiono. Bo tylko dzięki temu, że  chińscy naukowcy udostępnili pierwsze transkrypcje sekwencji wirusa SARS-CoV-2, byliśmy w stanie stwierdzić, co to jest za wirus, skąd potencjalnie się wziął, jak również mogliśmy opracować pierwsze szczepionki. I mimo że Chiny się w pewnym stopniu zamknęły a może raczej państwa zachodnie nie chciały współpracować z Chinami – to naukowcy w tym czasie już ze sobą współpracowali.

Można powiedzieć, że rządy powinny uczyć się od naukowców, jak powinna wyglądać dyplomacja i współpraca międzynarodowa.

– Nieskromnie powiem, że tak (śmiech). Wydaje mi się, że naukowcy o wiele lepiej sobie poradzili niż politycy! Niestety zaufanie do naukowców nigdy nie było na wysokim poziomie, a zalew fake newsów to pogłębił. Tak jak określiła to Światowa Organizacja Zdrowia, równolegle do pandemii wirusa trwa infodemia. Innym czynnikiem jest też to, że ludzie boją się rzeczy, których nie rozumieją, a wielu naukowców też nie potrafi wytłumaczyć rzeczy w sposób przystępny. Mam nadzieję jednak, że nie wszyscy przestali wierzyć nauce i to zaufanie do naukowców z czasem się odnowi.

Rozmawiała Magdalena Grzymkowska. Ciąg dalszy rozmowy za dwa tygodnie.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_