23 lutego 2021, 09:00
Dręczący gazociąg 
Prezydent Niemiec Franz-Walter Steinmeier zbulwersował ostatnio opinię publiczną w Polsce niespodziewanym usprawiedliwieniem decyzji wsparcia zakończenia budowy Gazociągu Północy, tzw. Nord Stream-2. Oświadczył, że popiera ten kontrowersyjny projekt, dalszego uzależnienia gospodarki niemieckiej od dostaw rosyjskiego gazu, jako zadośćuczynienie za niemieckie zbrodnie wojenne wobec państwa rosyjskiego. 

Niemcy otworzyli puszkę Pandory. Po pierwsze, już w umowie poczdamskiej w roku 1947, ZSRR dostało odszkodowania wojenne. Teraz prezydent Niemiec oficjalnie i dobrowolnie daje do zrozumienia, że odczuwa dalsze poczucie długu moralnego, a więc Rosja mogłaby spodziewać się dalszych ustępstw w tym zakresie. Po drugie, gdyby nawet Niemcy w końcu zdecydowały się wycofać z tej decyzji pod naciskiem sąsiadów czy USA, Rosja mogłaby zaszantażować je argumentem zadeklarowanego niespłaconego długu. I w końcu po trzecie, Niemcy powinni czuć się dłużni za zbrodnie wojenne również wobec Polski i jej sąsiadów, mimo że sami traktują te długi jako oficjalnie spłacone. Obecny rząd polski parokrotnie poruszał już powojenne odszkodowania niemieckie jako sprawę niezałatwioną. Teraz Niemcy sami otworzyli furtkę. 

Uzasadnienie Steinmeiera było jakby moralnym wsparciem dla płochych dotychczasowych argumentów za projektem budowy gazociągu, który ma dostarczać rosyjski gaz bezpośrednio z Wyborga do niemieckiego portu Greifswald. Projekt ten dręczy Polskę już od 15 lat. Mimo obiekcji polskich, ukraińskich i europejskich parlamentarzystów, pierwszy gazociąg (Nord Stream-1) zakończono i oddano do użytku w roku 2011. Ma 1224 km długości i ciągnie się pod wodą wzdłuż basenu Morza Bałtyckiego. Właściciel większości udziałów, rosyjski Gazprom, zapewnił sobie promesy wsparcia z 24 banków zachodnich. W ten sposób, zapewniając sobie udział inwestorów zachodnich, Rosjanie mogli śmiało postąpić z budową. W sumie, bezpośrednio czy pośrednio, aż 10 państw było zaangażowanych w finansowanie, konstrukcję i zarządzanie pierwszego gazociągu. Wszyscy, ale nie Polska. 

Po zakończeniu tzw. pierwszej nitki, już w roku 2012, uruchomiono pracę nad drugą, równoległą do pierwszej. Koniunktura polityczna zmieniła się nieco, gdy nastąpiła inwazja Krymu. Rosja została wówczas obarczona sankcjami finansowymi. Po należytej przerwie, prace wznowiono i konstrukcja dobiega powoli końca. Jest już w 94% gotowa. 

Głównym motorem gospodarczym budowy gazociągu był rosnący w Europie popyt na gaz, z trudno dostępnych, ale tanich złóż rosyjskich. Nie kwestionowano potrzeby dostaw tego gazu, dopóki nie znalazłyby się równie cenne źródło, politycznie mniej kompromitujące. Natomiast naukowcy zachodni wspólnie twierdzili, że projekt Nord Stream powinien był być zaniechany i to z dwóch powodów. Projekt okazał się szkodliwy zarówno z punktu widzenia ochrony środowiska, jak i braku ekonomicznego uzasadnienia. Dużo tańszą alternatywą był gazociąg prowadzony drogą lądową, przez Polskę i Ukrainę. 

Trudno tu nie zauważyć elementu geopolitycznego podczas podejmowania decyzji o budowie obydwu faz gazociągu. Jest to światopogląd rosyjski, widzący państwa słowiańskie wschodniej i centralnej Europy, jako tereny które powinny podlegać wpływom rosyjskim, a nie zachodnim. Szczególnie dotyczy to Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich, które historycznie należały niegdyś do imperium rosyjskiego (a później jej czerwonego sowieckiego spadkobiercy). Kompleks paliwowo – energetyczny zawsze był ważnym narzędziem rosyjskiej polityki zagranicznej. Świadczy o tym choćby rola rosyjskiej Floty Bałtyckiej w budowie instalacji i ochrony całości rurociągu. Rosja już parokrotnie wykorzystała uzależnienie Ukrainy od surowców rosyjskich, szantażując jej rząd groźbami odcięcia dostaw. W 2008 roku problem leżał w tym, że postępując tak, Rosja mimowolnie odcinała również dostawy Niemcom i Europie Zachodniej, tym samym tworząc sobie niepotrzebne konflikty gospodarcze i kryzysy dyplomatyczne. 

Omijając, przy konstrukcji podwodnego gazociągu, trasę lądową przez Ukrainę i Polskę, Rosja dokonuje trzech strategicznych celów: odizolowanie od zachodniej Europy tych dwóch państw w przypadku przyszłych konfliktów z Rosją; zmniejszenie dochodu, szczególnie Ukrainy, z pobieranych opłat tranzytowych; bezpośrednie uzależnienie Niemiec od dostaw ropy i gazu rosyjskiego, izolując je z kolei od innych państw europejskich i od USA, które są gotowe dostarczyć Niemcom alternatywny gaz płynny.      

Niemcy widzą to jednak inaczej. Po katastrofie nuklearnej w Fukushimie w Japonii w 2011 roku, rząd niemiecki podjął dramatyczną decyzję wycofania się z energetyki jądrowej. Nie mógł tego braku  zrekompensować przez modną aktualnie energetykę odnawialną. Wobec poprzedniego uzależnienia od dostaw z Bliskiego Wschodu, Niemcy zmuszone były dywersyfikować źródła energii i oprzeć się o dostawy rosyjskie. Wchodzi tu również w grę tradycja niemieckiej polityki zbliżenia do Rosji, która powtarza się od XVIII wieku, od współpracy Fryderyka Wielkiego i Katarzyny Wielkiej, a potem Bismarcka i carskiej Rosji i polityki zagranicznej Weimaru z traktatem w Rapallo, a która przede wszystkim skierowana była przeciw Polsce i jej aspiracjom o niepodległość.  Tę tradycję odziedziczył Hitler ze swoim paktem Ribbentrop-Mołotow. Oczywiście po roku 1990 zjednoczone Niemcy oficjalnie traktowały Polskę jako sprzymierzeńca i partnera, obecnie nieco trudnego do współżycia, ale nie widziały tu żadnego konfliktu z ich chęcią współpracy z Rosją. Obecnie uważają nawet za swoją misję dziejową poszukiwać dialogu z Rosją, aby przybliżyć ją do współpracy z Zachodem i zachęcić w ten sposób do odstąpienia od agresywnej polityki wobec sąsiadów. 

Polska widzi projekt gazociągu jako próbę osłabienia politycznego i gospodarczego jej samej oraz jej sąsiadów. Ukraiński wiceminister gospodarki, Taras Kachka, ocenia go jako w „100 procentach antyukraiński”. Wobec takich posunięć, polska dyplomacja była niezręczna, bo odczytywano ją jako jednowymiarową w swoim negatywnym stosunku do Rosji. Sparaliżowana była też sytuacją, gdzie cele geopolityczne Rosji i Niemiec kamuflowane były wystąpieniem, nie polityków czy dyplomatów, ale czynników gospodarczych, w formie „niezależnych” przedsiębiorstw energetycznych. A komercyjnie Polska nie miała nic do zaoferowania w zamian. Była osłabiona pod tym względem, bo odrzuciła (za rządów SLD) alternatywę dostaw norweskiego gazu, a dopiero teraz stara się odzyskać to źrodło przez wspólny (z Danią) projekt gazociągu Baltic Pipe. Zaniechano również w Polsce wydobycia gazu łupkowego, koncentrując się na wyeksploatowaniu metanu i rozbudowie gazoportu w Świnoujściu.   

Gdzie nie sięgnęła polska ofensywa dyplomatyczna, sięgnął w końcu mimochodem przywódca opozycji rosyjskiej, Aleksiej Nawalny. Pod koniec 2020 roku, po próbie otrucia Nawalnego i po jego leczeniu w klinice niemieckiej, wzburzona niemiecka opinia publiczna zaczęła oceniać  projekt Nord Stream bardziej negatywnie. Norbert Rὂttgen, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu, orzekł: „Po zatruciu Nawalnego, potrzebujemy mocnego  europejskiego stanowiska, które Putin powinien zrozumieć, że Unia Europejska wspólnie podejmuje decyzję odrzucenia Nord Stream-2”. Sprawa jeszcze bardziej zaostrzyła się po powrocie Nawalnego do Rosji i ponownym jego aresztowaniu. Projekt Nord Stream-2 potępiony został w uchwale Parlamentu Europejskiego z powodów ekologicznych i humanitarnych. Rosyjski rząd nie przebiera w ostrych ripostach na wszelką krytykę, czego osobiście doświadczył rzecznik unijnej polityki zagranicznej, Josep Borrell, na spotkaniu w Moskwie w ubiegłym tygodniu. Rosja, prowokacyjnie, w czasie tej wizyty, wydaliła trzech dyplomatów (z Niemiec, Polski i Szwecji) za rzekome uczestnictwo w protestach przeciw aresztowaniu Nawalnego. Po takim kompromitującym policzku, wydawało się, że rząd niemiecki i Komisja Europejska wreszcie odwołają projekt. Nowy rząd Bidena kontynuował politykę Trumpa w sprawie Nord Stream i sankcje amerykańskie objęły rosyjską firmę armatorską, która kładła następne części do gazociągu. W styczniu, dyrektorzy Gazpromu przyznali, że liczą się z możliwością zaniechania projektu. 

W tym newralgicznym momencie prezydent niemiecki wyciągnął swojego „emocjonalnego” asa. Stwierdził, że Niemcy są moralnie dłużne wobec Rosji. Nie mogą się teraz wycofać. Po takiej deklaracji rzeczywiście trudno dostrzec jak mogliby to zrobić. Premier Morawiecki ostro potępił komentarz Steinmeiera przypominając, że Niemcy są również dłużni innym państwom. Warto dodać,  że argumentem Polski i Ukrainy, powinno tu być przypomnienie o niemieckim długu wojennym wobec państw, które w odróżnieniu od Rosji, nie zagrażają bezpieczeństwu Niemiec. Powinni inwestować choćby w polskim gazoporcie czy w Baltic Pipe. Obawiam się jednak, że ten argument roszczeniowy pozostanie bezskuteczny. Tylko wzburzony elektorat niemiecki mógłby powstrzymać dokończenie projektu, ale po oświadczeniu ich prezydenta jest to w tym momencie mało prawdopodobne. W ostatni czwartek oświadczenie dyrektorów Gazpromu potwierdziło, że projekt będzie realizowany i to już w tym roku. 

Wiktor Moszczyński 

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_