05 grudnia 2020, 10:00
Tropami wielkiej zarazy
Muszę powiedzieć, że mam już tego Covidu serdecznie dosyć. Nie ja jedna! Włączysz radio – Covid! Pstryk w telewizor – Covid (i to w dwóch językach, przerzucanie się na program w Polsce daje dokładnie ten sam efekt!) Ktoś zadzwonił… (hurra! – pogadamy sobie nareszcie)… Pierwsze pytanie: czy jeszcze żyjemy, drugie czy już byliśmy chorzy, bo jeśli nie, to pewnie niebawem będziemy. Tu następują opowieści o sąsiadce szwagra, koleżance koleżanki i stryjecznym bracie jednego znajomego. Opowieści mrożą krew w żyłach!

Żeby się „pocieszyć”, pojechaliśmy do Londynu pooglądać ślady po dżumie, która w 1665 roku zdziesiątkowała populację tego pięknego miasta (choć Londyn w tamtych akurat czasach, wcale piękny ani pachnący nie był). Ślady Wielkiej Plagi są dosłownie wszędzie, tyle że my oczywiście nie zwracamy na nie uwagi. Zbiorowe groby znajdziemy na przykład pod Sainsburym w Whitechapel (brr!… podobno są to całe sterty szkieletów), cztery tysiące ludzkich szczątków odkryto podczas budowy kolei Crossrail przy Liverpool Street, a robotnicy kopiący tunel przy stacji Aldgate (w 1870 roku) odkrywali szkielety układane tam warstwami. Kiedy jedziemy metrem, na stacjach słyszymy znane ostrzeżenie „mind the gap”. Stawiając nogę nad czarną czeluścią, stawiamy ją zapewne nad jedną z wielu „plague pits”, czyli tych okropnych zbiorowych mogił. Trochę ciarki przechodzą po plecach… prawda?

Londyn tamtych czasów i tamtej zarazy, która zakończyła się wielkim pożarem w 1666 roku, był miastem mało przyjemnym do życia. Zatęchłe ciasne mieszkanka, klitki właściwie, w których gnieździła się nieprawdopodobna ilość ludzi, były wylęgarnią wszelkich chorób. Odchody wylewano na ulice, ludziom towarzyszył wieczny smród i fetor, w dodatku dokuczało przeraźliwe zimno, bo jak podają źródła, wtedy właśnie przypadł szczyt tzw. małej epoki lodowcowej. Ponurego obrazu dopełniały szczury przemykające w tę i we w tę, a naukowcy szacują ich ilość na… kilka milionów! I to szczury oskarżano o przywleczenie do miasta zarazy (dziś wiemy, że były to też pchły i wszy, i wszelkie inne zwierzęta roznoszące bakterię Yersinia Pestis) Może nie jest to dobra wiadomość nawet i teraz! Czy nasze poczciwe mruczusie i ukochane pieski, świnki morskie i chomiki… czy może i one stanowią dla nas zagrożenie? Bo jedynym zwierzęciem NIE roznoszącym tej bakterii… jest wielbłąd! Co prawda Covid to wirus, no ale… nigdy nie wiadomo!

Wielka Zaraza, którą (warto to pamiętać dla uzmysłowienia sobie skali!), pochłonęła 100 tysięcy ludzi, co było wówczas jedną czwartą populacji miasta, wymusiła podejmowanie jeżących włos na głowie decyzji. Gdzie tu tych wszystkich ludzi pochować!? Jak z tym nadążyć!? Samuel Pepys, ówczesny kronikarz, opisywał w swych Dziennikach, jak miasto zamieniało się w opustoszałą teatralną dekorację, gdzie już tylko duchy można było spotkać „za rogiem”. To wtedy na drzwiach zaryglowanych domów pojawił się przejmujący napis „Panie, zmiłuj się nad nami” i namalowany czerwoną farbą krzyż. Znak, że za tymi drzwiami już tylko rozpacz i śmierć.

Ratowano się jednak, jak kto mógł i wymyślano „cudowne sposoby”, aby się przed zarazą ochronić. Jednym z tych sposobów było palenia fajek i żucie tytoniu. Nawet w słynnym Eton, każdy uczeń zmuszany był do palenia tuż po śniadaniu. I to pod karą chłosty! W zbiorowych mogiłach, współcześnie, odkryto setki tych „leczniczych” fajek. Żuto też rutę i arcydzięgiel, a ubrania okadzano dymem jałowcowym lub cedrowym. Przed drzwiami domów palono ogniska. Wszystko na nic!

Ciała nieszczęśników początkowo chowano przy kościołach. Warstwami! Kopano doły aż do poziomu wody. Kiedy i to już nie wystarczało (jak przy maleńkim kościółku St. Olave’s, który odwiedziliśmy, a gdzie pochowany leży Samuel Pepys), układano je w górę, ponad poziom ziemi, co robi niesamowite wrażenie, bo do kościoła schodzi się teraz… w dół! Gdy i tych miejsc zabrakło — parafialnych cmentarzy było wtedy 130, więc szybko (i dosłownie!) zaczęły pękać w szwach — kopano wielkie zbiorowe mogiły, a ciała zaczęto zalewać wapnem. Utworzono w mieście formacje tragarzy, którzy ciągnęli wozy wzdłuż ulic, krzycząc: „wydajcie nam swoich zmarłych”. Dochodziło do iście dantejskich scen! Wkrótce i tragarze umierali. Zrobiło się strasznie.

Dziś, w miejscach tych zbiorowych pochówków, my współcześni, wcale o tym nie wiedząc, siadamy na trawie ze swoim „przenośnym Cappuccino”, myśląc, że to tylko miły i spokojny parczek w środku miasta. Gdzieniegdzie historyczna informacja jest jakoś zaznaczona (jak na osiedlu w Hoxton, gdzie prosi się o niewchodzenie na trawnik, bo pod spodem leżą Londyńczycy z czasów Zarazy), ale przeważnie są to po prostu zielone i zadrzewione place i placyki, niczym nieoznakowane. A są ich niezliczone ilości. Londyn jest przecież niezwykle zielony, czym tak bardzo zachwycają się turyści. My wydrukowaliśmy sobie mapkę, z zaznaczonymi miejscami zbiorowych pochówków z czasów Wielkiej Zarazy – są dosłownie wszędzie! Nawet na ukochanym przez nas, Polaków, Kensingtonie, czy Knightsbridge. Ale największy, to ten przy kościele parafii w Aldgate. Pochowano tam 1114 ciał.

Zaraza 1665 roku dziesiątkowała głównie ludzi biednych, gnieżdżących się w wilgotnych domach i żyjących w ciężkich warunkach. Miłościwie panujący wówczas Król Karol, ewakuował się ze swym dworem do Oxfordu. Bogaci londyńczycy pouciekali na wieś. W Londynie zaś szlachetnie pozostał burmistrz, rajcy, duchowni i biskup. No i Samuel Pepys i Daniel Defoe, dzięki którym wiemy co się wtedy działo! Król wrócił, jak już było po wszystkim. A potem, po roku, wybuchł Wielki Pożar. I wypalił domy, resztki pasożytów zarażonych bakteriami, a także resztki ludzi, na których te pasożyty stale dokonywały swojego niszczycielskiego dzieła.

Chodząc dzisiaj po Londynie, zaglądajmy do starych kościołów i przykościelnych cmentarzy i jeśli się nam uda, odczytujmy napisy na zatartych płytach nagrobnych. Może trafimy na jakąś z pamiętnego 1665 roku? W archiwach kościelnych znajdziemy stare księgi parafialne. Duchowni prowadzili je skrupulatnie i przy nazwiskach swoich parafian, których pochłonęła dżuma, stawiali literkę „P” (Plague). Stawiali, dopóki i ich nie zabrała śmierć. Bo statystyki na nich się właśnie urywają, obraz nie jest więc pełny. Niemniej, to tym starannym zapisom zawdzięczamy dzisiaj naszą wiedzę, a ofiary tamtej dżumy mają swoje imiona i nazwiska.

My też przetrwamy współczesną zarazę! Jakie będzie jej ostateczne żniwo, nie wiadomo. Wiadomo jednak na pewno, jak ogromnego skoku dokonała od tamtych czasów i społeczna świadomość i medycyna. I w tym pokładajmy nasze nadzieje.

Ewa Kwaśniewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_