08 czerwca 2020, 08:00
Konrad Figiel: W magii podwodnego świata
Zanurzyć się z rekinami, zobaczyć wrak, podziwiać rafy… Możliwości jest wiele. O eksplorowaniu podwodnego świata instruktor nurkowania Konrad Figiel opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

 

 

Każdy typ nurkowania ma swoją specyfikę…

– …a także wymagania i zagrożenia, jakie może generować. Zawsze podstawą jest zachowanie zasad bezpieczeństwa oraz unikanie drogi na skróty. Nurkując rekreacyjnie musimy mieć łatwy dostęp do powierzchni wody, rozumieć pływy i prądy, znać sposoby radzenia sobie z falą oraz wychodzeniem na łódź. Podwodna fauna i flora także może dać lekcję pokory.

Z kolei nurkowania głębokie, dekompresyjne czy jaskiniowe uniemożliwiają swobodny dostęp do powierzchni, co rekompensujemy dublowaniem gazu, sprzętu, procedurami nawigacyjnymi oraz ciągłym treningiem. Każdy lubi odnajdywać własną drogę – dla jednych to podbijanie głębin, zabawy z fokami czy żółwiami, a dla innych robienie zdjęć kolorowym żyjątkom bądź eksploracja wraków i jaskiń.

 

Ty doświadczyłeś wszystkich tych wrażeń nurkując w wielu krajach, na różnych kontynentach.

– Trochę tego było. Pozą Europą to Azja (Malezja, Tajlandia, Wietnam), Afryka (Egipt, Sudan, Mozambik, RPA), Karaiby (głównie Barbados i Kuba), a także meksykańskie cenoty.

Podwodny świat kryje w sobie wiele tajemnic. Dla miłośników pięknych raf, barwnych rybek i ciepłej wody polecam Egipt, a jeśli chcemy oglądać wraki – Maltę i Chorwację. Na Karaibach nie jest już tak kolorowo, za to można zaczaić się na sporą rybę. No i to nocne życie z muzyką oraz rumem… Z kolei Republika Południowej Afryki jest chyba jedynym miejscem na świecie, gdzie można zaobserwować migrację sardynek, a malezyjska wyspa Sipadan gwarantuje przygodę z żółwiami.

 

Które z tych miejsc jest ci najbliższe?

– Każde ma swój niepowtarzalny klimat, a że mam duszę odkrywcy, co roku staram się zobaczyć coś nowego. Niedawno były to fiordy w Norwegii, a w kolejce czekają Truk Lagoon oraz Wyspy Galapagos.

Bardzo lubię przejrzystą i ciepłą wodę, dlatego regularnie jeżdżę na chorwacką wyspę Vis. Wokół niej można znaleźć bardzo dobrze zachowane wraki nie tylko statków, ale również samolotów, a wśród nich B-17, leżący na głębokości 70 metrów. Nurkowanie na niego wymaga sporo przygotowań, jednak wrażenie, kiedy ta latająca forteca wyłania się z głębin, jest niesamowite. Mimo że nadgryziona zębem czasu zachowała się w bardzo dobrej kondycji, wyglądając jakby wylądowała i zastygła w bezruchu.

Nurkowanie na wrakach to coś więcej niż tylko zwiedzanie zabytków. Przenosimy się wtedy w miejsce wydarzeń z przeszłości, które nie jest przygotowane na przyjęcie gości.

 

Odrębna sprawa to wspomniane już cenoty.

– Będąc w Chorwacji poznałem polskiego płetwonurka Artura, który namówił mnie na wejście do jaskiń. Zawsze miałem do nich niechęć datującą się jeszcze z dawnych lat, kiedy próbowałem wspinaczki i eksplorowania „suchych” grot. Moje wspomnienia z nimi związane to błoto w linach, zdarte łokcie i kolana, piasek w bloczkach, mokro w butach, a do tego wszędzie pełno pozostałości po nietoperzach. Podobne odczucia miałem nurkując w jaskini w Irlandii, gdzie dodatkowo doszedł brak widoczności. Mimo że byłem nastawiony bardzo sceptycznie posłuchałem Artura i okazał się to strzał w dziesiątkę. Cenoty, czyli „zapadnięte” sufity komnat, nad którymi rośnie dżungla, otwierają wejścia do podziemnego świata baśni. Cały półwysep Jukatan jest pocięty bardzo malowniczymi i ciągnącymi się przez wiele kilometrów systemami takich często zalanych jaskiń.

 

Trochę daleko od Europy.

– Niestety, jednak, jeśli jest możliwość, warto samemu tego doświadczyć. Ale i na Wyspach Brytyjskich może być ciekawie. Ja, kiedy nie wybieram się gdzieś dalej, nurkuję głównie w walijskim Chepstow, w fantastycznie zagospodarowanym kamieniołomie. Ma on głębokość poniżej 70 metrów, co sprawia, że idealnie nadaje się do prowadzenia każdego rodzaju kursów i treningów.

Jako instruktor staram się przynajmniej dwa razy w roku zorganizować wyjazd szkoleniowy – głównie na głębsze bądź dłuższe nurkowania techniczne, a w międzyczasie uciec gdzieś samemu (nurki, żagle, motocykl). Nurkowanie to dla mnie relaks i hobby, a jako że zarobkowo pracuję jako informatyk, mogę niekomercyjnie podchodzić do szkoleń, często wkładając w to własne środki.

 

Swego czasu polscy nurkowe spotykali się kamieniołomie Dorothea w północnej Walii.

– Bardzo malowniczym i pięknym zakątku, gdzie do 2017 roku organizowaliśmy coroczny zlot. Impreza cieszyła się sporą popularnością i ściągała całe rodziny, jednak miejsce zostało zamknięte dla ludzi spoza lokalnego klubu nurkowego, więc musieliśmy zrezygnować z kolejnych edycji do czasu wybudowania innego nurkowiska, które jest w stanie przez kilka dni pomieścić i ugościć całą naszą społeczność.

 

Nurkowaniem zajmujesz się od dawna.

– Jako dziecko dużo chorowałem. Drogi oddechowe, jak się potem okazało alergia, a do tego zanieczyszczone powietrze mojego rodzinnego Krakowa, robiły swoje. Siedząc w domu sporo czytałem, głównie książki przygodowe, podróżnicze, opowieści o Indianach i piratach. To rozpalało wyobraźnię. Pewnego lata będąc na wakacjach nad polskim morzem porwała mnie fala i obudziłem się w szpitalu, ale już następnego dnia po wyjściu z niego zacząłem lekcje pływania, a z czasem zrobiłem uprawnienia ratownika.

Próby nurkowania podejmowałem w liceum, potem trochę na studiach, ale na dobre zaczęło się to w 2000 roku, w wieku 26 lat. Firma, w której wtedy pracowałem jako administrator, a później szef działu informatyki, była prężnie rozwijającym się software house, pełnym młodych ludzi z energią oraz inicjatywą, dlatego kurs nurkowy, jaki nam zaproponowano, wydawał się ciekawym pomysłem na integrację. Jego zwieńczeniem był wyjazd na Chorwację, który okazał się dla mnie prawdziwym przełomem. Piękno podwodnego świata, a jednocześnie panująca tam atmosfera, jakbyśmy wszyscy od zawsze byli przyjaciółmi, sprawiły, że na dobre zakochałem się w tym sporcie. Po powrocie zacząłem zgłębiać temat. Były kluby, spotkania, baseny, starałem się poznać oraz zrozumieć środowisko i subkulturę, a że nasza firma znajdowała się w odległości rzutu beretem od centrum nurkowego na krakowskim Zakrzówku, zaraz po pracy przebierałem się i pędziłem na wieczorne albo nocne nurkowania, po kilka razy w tygodniu. Jako aktywni członkowie klubu mieliśmy dostęp do tego miejsca przez 24 godziny na dobę i wykorzystywaliśmy to do maksimum. Obecnie nieco zwolniłem, robię sporo nurkowań dłuższych (od jednej do trzech godzin) i głębszych (40 – 50 metrów), jednak wciąż wychodzi ich ponad 200 rocznie.

 

Ile czasu najdłużej spędziłeś pod wodą?

– Prawie pięć godzin. Było to trzy lata temu, kiedy zasiedzieliśmy się we wraku libijskiego tankowca „El Faroud”, spoczywającego w wodach Malty. Mieliśmy spory zapas gazów i robiliśmy gruntowną eksplorację, gdyż sama maszynownia tego statku warta jest godzinnego zwiedzania, nie mówiąc już o pozostałych miejscach.

 

Nurkowie twierdzą, że zaliczenie po raz pierwszy stu metrów głębokości jest magicznym przeżyciem.

– Zdecydowanie! Dla każdego nurka technicznego, czyli takiego, który jest wyposażony w odpowiedni sprzęt oraz przeszkolony w nurkowaniu dekompresyjnym z użyciem specjalnych mieszanek gazów, to jak pasowanie na rycerza. W moim przypadku było to na Barbadosie, gdzie zszedłem na 125 metrów, przy malowniczej ścianie opadającej w głębinę. Podczas tych nurkowań przygotowywaliśmy się do głębszych eksploracji wraków, gdzie w ciepłej wodzie i komfortowych warunkach można było poćwiczyć procedury i nabrać wprawy.

Obecnie raz w roku staram się zebrać grupkę moich najbardziej zaawansowanych kursantów i towarzysko zaliczamy setkę. Mój kolega z tej okazji każdemu wręcza czapkę z wyhaftowanym napisem „100 m”, którą potem wszyscy noszą z dumą. Nurkowie, zwłaszcza ci zaprawieni w ciężkich warunkach, bardzo je sobie cenią.

 

Przez wiele lat pracowałeś w Polsce, ale ostatecznie zakotwiczyłeś na Wyspach.

– Studiowałem chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim, jednak z czasem połknąłem bakcyla informatyki i w tym kierunku rozwijałem się zawodowo. Pracowałem w różnych firmach, a będąc ambitnym, młodym człowiekiem, ciągle szukałem nowych wyzwań. Celowałem w duże, globalne firmy IT, ze wskazaniem na Londyn, jednak niespodziewanie dostałem ofertę z Dublina, gdzie w 2008 roku zacząłem pracować jako konsultant do spraw zarządzania operacjami IT/Telecom w Globalnym Centrum Kompetencji jednej z większych korporacji w branży telekomunikacyjnej. Trwało to dekadę i wiązało się z ciągłymi rozjazdami. Obecnie postanowiłem nieco zwolnić, zajmuję się pojedynczymi zleceniami, wciąż podświadomie licząc, że zanim całkiem się wyciszę, ktoś mnie znów zaangażuje do przedsięwzięcia, któremu nie będę mógł się oprzeć. Natomiast, póki co, od trzech lat mieszkam w Londynie i każdy wolny czas poświęcam na nurkowanie…

 

Rozmawiał: Piotr Gulbicki

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Piotr Gulbicki

komentarze (0)

_