16 czerwca 2019, 09:23 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Cyfrowy ksenorasizm: nowa forma ucisku, która spędza mi sen z powiek
O brexicie, rasizmie, ksenofobii, nienawiści w internecie i wykluczeniu cyfrowym opowiada w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską Alicja Pawluczuk, ekspertka ds. nowych mediów.

„Digital xeno-racism — the new form of oppression that keeps me awake at night” to tytuł twojego artykułu, który ostatnio wywołał poruszenie w internecie. Co cię skłoniło do napisania go?

– Siedziało to we mnie już od dawna. Ale do napisania tego artykułu zainspirował mnie program BBC, w którym komentowano wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. I po raz pierwszy zobaczyłam tych wszystkich wkurzonych ludzi, którzy mówili, że nigdy wcześniej nie interesowali się polityką, ale teraz, gdy Nigel Farage głosi bezkarnie swoje poglądy, to oni postanowili zabrać głos.

Czym jest ten nowy termin, którym posłużyłaś się w tym artykule: „ksenorasizm”?

– Nie jest to nowy termin. Według definicji profesora Antal E. Fekete kseno-rasizm jest formą rasizmu, który nie jest wymierzony wyłącznie w osoby o innym kolorze skóry, głównie z byłych krajów kolonialnych, ale także w pochodzących z niższych warstw społecznych obcokrajowców, nawet jeśli są oni biali. Co jest nowe, to fakt, że w ostatnich latach ksenorasiści stali się bardziej widoczni. Stało się to dzięki dwóm rzeczom: mediom społecznościowym i brexitowi. Cyfrowe formy ksenorasizmu wywarły ogromny wpływ na tożsamość moją i pewnie wielu innych rodaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Jesteśmy przecież polskim imigrantami, których tożsamość i wartość ekonomiczna znalazły się w centrum debaty na temat brexitu. W ostatnich latach na konstrukcję (i dekonstrukcję) tożsamości obywateli Unii Europejskiej na Wyspach prawdopodobnie duży wpływ wywarły informacje zamieszczane w Internecie. Zostaliśmy zdefiniowany, przedefiniowany, a następnie ponownie zdefiniowany przez polityków, instytucje, narracje medialne i zwykłych ludzi odbierających te przekazy.

I jaka jest to definicja?

– Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Wielkiej Brytanii w 2005 roku, byłam postrzegana jako ciężko pracujący imigrant z Polski. Chyba każdy z nas to zna. Jak zauważyli socjologowie Robert MacKenziei i Christopher Forde ten popularny pogląd związany jest definicją dobrego imigranta, docenianego głównie za etykę pracy ale też, co najważniejsze, posłuszność, ugodowość, wdzięczność i niewidzialność – doskonałe cechy klasy robotniczej bez żadnych aspiracji. W rzeczywistości etykieta ciężko pracującego Polaka stała się również samospełniającą się przepowiednią. Proces tworzenia i utrzymywania tożsamości „dobrej Polki” w miejscu pracy stał się również ważnym elementem mojej emigracji. Problem z pracownikami z Europy Wschodniej rozpoczął się, gdy staliśmy się w społeczeństwie brytyjskim coraz bardziej widoczni, ale niekoniecznie słyszani. W ciągu kilku lat od przystąpienia Polski do UE w 2004 roku, wielu z nas zaczęło szukać nowych możliwości rozwoju. Oznaczało to, że Polacy orzucają swoje początkowe miejsca pracy – zmywaki, fabryki, hotele. Często oznaczało to zdobycie nowej pracy, pójście na studia lub założenie firmy. Jak można się było spodziewać, wielu z nich zdecydowało się kupić nieruchomość, założyć rodzinę i wspinać się po drabinie kariery. Nagle staliśmy się mniej posłuszni i ugodowi, a nasza odmienność stała się bardziej widoczna i problematyczna. W wyniku naszej zwiększonej widoczności narracja o migracji stawała się coraz bardziej negatywna. W tej nowej, ksenorasistowskiej rzeczywistości jesteśmy już nie tylko postrzegani jako przedstawiciel ciężko pracujące masy z Europy Wschodniej, ale także – jak to opisują brytyjskie tabloidy – „polskie cwaniaczki”, którzy kradną pracę Brytyjczykom i domagają się świadczeń socjalnych, oczywiście jednocześnie.

Czy rzeczywiście ten problem jest tak poważny? Wielu z naszych czytelników powie, że nigdy się nie spotkało się z tym, aby jakikolwiek Brytyjczyk tak mówił o Polakach.

– Naturalnie, ja też nie! Słyszałam za to: „ja nie mówię o tobie, ty jesteś w porządku. Ja mówię o tych innych, tych, co nie pracują.” Albo: „Twoja emigracja to fantastyczna historia sukcesu. Przyjechałaś tu bez niczego, a teraz, spójrz na siebie, jesteś wykładowczynią uniwersytecką!” Nawet jestem regularnie proszona przez brytyjskie media o komentarz – nie dłuższy niż 100 słów – na temat tego, co czuję „100 dni przed brexitem”, „10 dni przed brexitem”, co myślę o „no-deal Brexit”, „People’s Vote Brexit” i tak dalej. Większość z tych możliwości zapewniały mi platformę do podzielenia się moją historią, ale prawie nigdy nie skutkowały one rzeczywistym pozytywnym wpływem na prawa migrantów. Przeciwnie, czasami obrywało mi się w komentarzach pod artykułem za moje poglądy lub za to, że się za bardzo wychylam w imieniu tutejszej Polonii.

Skąd to się bierze? Jakie są przyczyny tego hejtu?

– Wybuch cyfrowego ksenorasizmu, jak również innych form dyskryminacji wywołała debata wokół brexitu. W ciągu ostatnich kilku lat miałem do czynienia z dość sporą liczbą nadużyć w Internecie. „Te prostaki i ignoranci to Neandertalczycy Europy. Jedyne co mogą wnieść do naszego społeczeństwa to brak kultury. Deportować te szumowiny!” „Polacy wysyłają pieniądze do rodzin, od których uciekli. Nie ma wątpliwości, że cierpią na tym lokalne sklepy.” „Modlę się o to, aby te polskie pasożyty opuściły nas na zawsze. Nie wierzę, aby ich wkład w nasz kraj był większy niż to, co od nas dostają.” To są autentyczne komentarze pod artykułami z Daily Mail, Dialy Express i The Sun. Pokrywa się to z doniesieniami Guardiana, w którym czytamy, że „rasizm online wzrósł ponad dwukrotnie od czasu poprzedzającego referendum, do 51%, jak również o połowę wzrosła liczba osób zgłaszające negatywne treści na temat imigracji lub rasistowskie komentarze. I teraz pytanie – kto kontroluje i definiuje tożsamość mnie jako imigranta? Producenci sensacyjnych newsów? Politycy, którzy budują swoją karierę, szerząc strach i nienawiść do migrantów? A może opresyjny algorytm mediów internetowych, który dokładnie wie, jak wykorzystać lęki ludzi związane z imigracją?Te problemy tożsamościowe dobrze ilustruje cytat z książki Lyndsey Stonebridge „Placeless People – Writing, Rights and Refugees”: „Coś z mojej naturalnej tożsamości zostało zniszczone. Stałam się mniej otwarta niż mi się to naprawdę podoba i dzisiaj czuję się tak, jakbym musiała dziękować za każdy oddech powietrza, który biorę w obcym kraju, pozbawiając tego dobra jego prawowitych obywateli.”

Można powiedzieć, że zawodowo zajmujesz się reprezentacją głosu osób wykluczonych z dyskursu społecznego.

– Pracą społeczną i zainteresowałam się w czasie moich studiów z zakresu cyfrowych multimediów. Zaangażowałam się w organizacje, które zajmowały się wykluczeniem medialnym i cyfrowym – czyli brakiem dostępu lub zrozumienia mediów przez niektóre grupy społeczne. Założyłam organizację DigitalBeez.org, która temu przeciwdziała. Tworzę metodolgię i prowadzę warsztaty z różnymi grupami wykluczonymi od których przez te wszystkie lata wiele się nauczyłam. Praca u podstaw nauczyła mnie pokory, tolerancji i wytrzymałości. Partycypacja społeczna była od zawsze w centrum moich zainteresowań. Podczas mojego pół rocznego pobytu w Kambodży stworzyłam na zlecenie Organizacji Narodów Zjednoczonych materiały szkoleniowe wideo do projektu dotyczącego metodologii partycypacyjnej. Na Napier University w Edynburgu zrobiłam doktorat z zakresu społecznego wpływu takich projektów na młode pokolenie Szkotów i wykładałam przedmiot poświęcony krytycznej ocenie i zrozumieniem nowych mediów, gdzie zastanawialiśmy się, jak te media wpływają na nas, jak odnaleźć siebie w cyfrowym świecie, świadomie go używać i rozumieć strukturę władzy, która wpływa na konstrukcję algorytmów, które nami rządzą. Innym tematem było tworzenie nowych rozwiązań technologicznych, aby były one etyczne i reprezentowały głos społeczeństwa. Od młodych ludzi uczę się najwięcej i bardzo im za to dziękuje. Obecnie pracuję nad projektem badającym u Brytyjczyków poziom rozumienia informacji cyfrowych na uniwersytecie w Liverpoolu. Na tej podstawie powstaną materiały edukacyjne dla szkół, uniwersytetów i organizacji trzeciego sektora.

Czy w dobie hejterów i trolli internetowych, jak również naruszaniem polityki prywatności internet może być jeszcze bezpiecznym miejscem?

– Jak to powiedział Mark Zuckenberg, założyciel Facebooka, prywatność nie istnieje, ta norma społeczna ewoluowała. Brzmi strasznie, ale on to naprawdę powiedział. Co do nienawiści online, pamiętajmy, że komuś to jest na rękę, żeby tych treści było coraz więcej. Warto pamiętać, że z internetu nic nie znika i nic nie jest za darmo. Jak pisze Shoshana Zuboff, Internet stał się kapitalistycznym reżimem, w którym uczestniczymy (świadomie i nieświadomie) jako produkt. Nasze dane, konwersacje z hejterami to przecież zysk dla tych, którzy internetem rządzą. Teraz budzimy się trochę z ręką w nocniku, że wypadałoby to jakoś uregulować. Tylko jak uregulować „banalne zło” podsycane algorytmami? Hejterzy i trole internetowe nauczyli się podżegać do nienawiści, używając niewinnych, eleganckich słów, tak, aby nikt nie mógł im zarzucić braku poprawności politycznej. Ale najbardziej przerażające jest to, że ta nienawiść w internecie stała się rzeczą tak powszechną, że już w pewnym stopniu standardem. Jeżeli ktoś mnie nie hejtuje, to coś jest nie tak. Użytkownicy w pewnym stopniu pogodzili się z tym i akceptują, że w internecie można zostać obrażonym lub obśmianym bez żadnych konsekwencji. Dodajmy do tego dezinformację, słowne potyczki o to, co jest tę „prawdziwsza prawda” – to wszystko sprawia, że aby poczuć się w internecie bezpiecznie, uciekamy do swoich „internetowych plemion”, stamtąd czerpiemy informacje. Jak pisze Bauman, rozwój nowych technologii przyczynił się do stworzenia internetowych retropii, gdzie plemienia (np. ludzi popierających brexit) jest „osadzone w utraconej/skradzionej/porzuconej, ale nieumarłej przeszłości, zamiast przywiązania do tego, co dopiero ma się narodzić, a więc do przyszłości jeszcze niezaistniałej”. Chciałabym wierzyć, że mimo, że pewne rzeczy wymknęły się spod kontroli to mamy jeszcze olbrzymie szanse na stworzenie pozytywnej wspólnoty online. Wiele osób ciężko pracuje nad tym, aby zapobiegać nierównościom społecznym i nienawiści. Mam nadzieje, ze dzięki ich pracy, poczujemy się bezpiecznie bez względu na nasze pochodzenie, kolor skory, orientację seksualną i wiele innych sztucznie rozdmuchanych różnic między nami.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_