30 kwietnia 2019, 10:21 | Autor: Magdalena Grzymkowska
53 wojny: Ciemna strona życia z korespondentem wojennym

Wojciech Jagielski to polski dziennikarz, reportażysta i korespondent wojenny. Długoletni publicysta „Gazety Wyborczej”, a ostatnio również „Tygodnika Powszechnego”. Współpracuje z BBC i „Le Monde”. Zajmuje się problematyką Afryki, Azji Środkowej, Kaukazu i Zakaukazia, był obserwatorem konfliktów zbrojnych w Afganistanie, Tadżykistanie, Czeczenii, Gruzji. Za swoje zasługi odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Jego żona Grażyna Jagielska, również dziennikarka i podróżniczka, pisarka i tłumaczka. Jej głośna, wstrząsająca powieść “Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym” to zapis wspomnień z jej leczenia w klinice stresu bojowego. Choć nigdy nie była na wojnie.

Na podstawie tej książki powstał film “53 wojny” w reżyserii Ewy Bukowskiej, który w ramach Festiwalu Kinoteka został pokazany w prestiżowym londyńskim Frontline Club. Po projekcji odbyło się spotkanie z Jagielskimi, którzy opowiedzieli o tym jak być korespondentem wojennym i jak z nim żyć.

Nie miałam z nim kontaktu nawet przez miesiąc

“53 wojny” to pełna dramatyzmu i skrajnych emocji historia oparta na faktach. Witek jest korespondentem wojennym, Anna większość czasu spędza na czekaniu, aż mąż wróci do domu. Para jest mocno w sobie zakochana. Ciągłe czekanie i strach o życie ukochanego, coraz bardziej zatruwa życie kobiety, a częste wyjazdy mężczyzny do najniebezpieczniejszych miejsc na świecie coraz destabilizują ich życie rodzinne. Lata spędzone w permanentnym stresie powodują, że Anna zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Rodzina i przyjaciele nie reagują na postępującą chorobę bohaterki, ograniczając się do niemej dezaprobaty.

Pełnometrażowy debiut Ewy Bukowskiej, który balansuje na pograniczu romansu, filmu psychologicznego oraz opowieści o szaleństwie w stylu Davida Lyncha. Film powstał na motywach autobiograficznej książki „Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym” Grażyny Jagielskiej. Gdy udało się zdobyć zgodę wydawnictwa i autorki w początkowym założeniu miała być to adaptacja. Reżyserka jednak postanowiła przepisać scenariusz na nowo, wykorzystać w fragment innej książki Jagielskiej, „Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku”, którą nazywa się polską wersją „Lotu nad kukułczym gniazdem” i dodać historii nieco pikanterii.

W efekcie fabuła znacząco odbiega od rzeczywistej historii. Scena, która jest punktem zwrotnym filmu naprawdę nigdy się nie wydarzyła, również niektóre postacie drugoplanowe zostały zarysowane inaczej niż w rzeczywistości. Jagielscy zapytani o ich wrażenia po obejrzeniu filmu, odpowiadają dyplomatycznie: “To jest wizja reżyserki”.

– To był wstrząs dla nas, żeby zobaczyć nasze życie czarno na białym, bo człowiek sobie zawsze tłumaczy, ze jest trochę inaczej, jak mu się wydaje. Dopiero zobaczenie tego oczami innej osoby, jak ona to postrzega, to był szok. Po obejrzeniu tego filmu znowu zaczęliśmy o tym rozmawiać. Zastanawialiśmy się: “Jak mogliśmy tak żyć?” – zaznacza Jagielski, dodając, że prawie nie miała wpływu na produkcję filmu. Na jej życzenie zostały usunięte tylko dwie sceny erotyczne.

– Możemy nie zgadzać się z tym obrazem życia, jaki został pokazany na filmie, możemy mówić “nie było tak źle”, ale inni mogli to tak widzieć. Czasami to, jak inni to widzą, jest bardziej prawdziwe, niż to co my sami widzimy – dodał Jagielski.

To, co bezsprzecznie zgadza się w filmie z prawdziwą historią Jagielskich, to tytułowe 53 wojny – bo rzeczywiście, tyle ich było.

– Pamiętam ten moment, kiedy zaczęliśmy je liczyć. Wojtek powiedział, że musi zacząć je spisywać, bo zaczyna się gubić. I jak zaczął liczyć, to doliczy się pięćdziesięciu trzech – opowiadała Jagielska. Jak zauważa ta liczba jest przerażająca nie tylko z perspektywy ich prywatnego życia, ale też z punktu widzenia historii świata.

– Wojtek zaczął wyjeżdżać na wojny w czasach, gdy nie było internetu, nie było telefonów komórkowych. Czasami nie miałam od niego wieści nawet przez miesiąc. Nie widziałam, czy żyje, czy nie. Oglądanie wiadomości w telewizji, to była moja forma kontaktu z nim – podkreślała.

Ta choroba jest cichutka

Ten wyniszczający styl życia jej męża odcisnął piętno na psychice kobiety – syndrom stresu bojowego i utrwalony stan lękowy, który może dotyczyć wielu ludzi, których nawet o to nie podejrzewamy. I jest to tym straszniejsze, że ta choroba nie daje żadnych objawów, aż do momentu, kiedy już jest za późno.

– To co można zobaczyć na filmie, to nie jest ten stan. Ta choroba jest bardzo cichutka. Jej niebezpieczeństwo polega na tym, że jej nie widać, ponieważ osoba chora zrobi wszystko, żeby ją ukryć. Jednym z objawów jest agresja skierowana do wewnątrz, przeciwko samemu sobie. Będąc w szpitalu psychiatrycznym widziałam weteranów, którzy nie wytrzymywali stresu związanego z terapią grupową, wychodzi, choć groziło to natychmiastowym wydalenie z ośrodka, a następnie walili głową w ścianę. Jednak to jest groźniejsze, to poczucie zawężanie się terytorium życia. W pewnym momencie człowiek przestaje być zdolny do tego, aby wyjść do sklepu po zakupy czy zatankować benzynę, aż w pewnym momencie kończymy na kanapie przed telewizorem – tłumaczyła Jagielska.

Wojciechowi Jagielskiemu trudno było wskazać konkretny moment, w którym zauważył, ze coś złego dzieje się z jego małżonką. Najpierw pojawił się niepokój, a potem strach nie tylko o życie żony, ale też swoje własne.

– Poczułem przerażenie, bo wciąż pracowałem jako dziennikarz depeszowy, korespondent zagraniczny i niezbędne było dla mnie poczucie zabezpieczenia sytuacji w domu. Tylko w ten sposób byłem w stanie skoncentrować się na swoich zadaniach. A tu zacząłem odbierać sygnały, że w domu nie mam stabilnej sytuacji. Bez tej pewności, bez pewnego automatyzmu wykonywania zadań, praca stała się coraz trudniejsza i coraz bardziej niebezpieczna. Tak się złożyło, że podobne symptomy zaczęły pojawiać się również u mojego kolegi, fotoreportera, przez to tych wyjazdów zaczęło być coraz mniej. Gdy trafił do kliniki psychiatrycznej, to dało nam wskazówkę, co możemy zrobić, aby wybrnąć z tej sytuacji – opowiadał.

Kiedy w końcu zabiją mojego tatę?

Diagnoza nie pozostawiała wątpliwości: Jagielski powoli tracił swoją żonę. Lekarz był bezwzględny – Grażyna idzie na leczenie, a Wojciech kończy z wyjazdami. Można powiedzieć, że dziennikarz nieświadomie zastosował na sobie terapię, która polegała na tym, że przelewał swój stres na żonę. To ona stała się powiernikiem jego traumatycznych wspomnień i doświadczeń, ponieważ sami uznali, ze tak będzie lepiej – jeśli się bać, to przynajmniej tego, co istnieje naprawdę, a nie wyimaginowanych zagrożeń.

– Grażyna zapłaciła cenę za to, co ja robiłem. Jedynym niepokojącym objawem, jaki u siebie zauważyłem był wzmożony lęk wysokości. Natomiast ona wiedziała o wszystkim. O tym co planowałem napisać i co napisałem. A pisałem dużo. Była pierwszą czytelniczką, redaktorką i recenzentką. Wyrzucałem z siebie traumę, przeniosłem ją na nią – mówił Jagielski.

– Pierwsze zdanie jakie napisałam brzmiało: “dziś mijają cztery miesiące, odkąd jestem w szpitalu psychiatrycznym z objawami stresu bojowego, tak naprawę jest to stres mojego męża, ale on zawsze oddawał mi swoje problemy” – powiedziała Jagielska z uśmiechem.

Ale w tym niezdrowym układzie nie byli sami. Mieli w końcu też dwójkę synów.

– Dzieci żyły w tym układzie od samego początku i wydawało mi, że mam nad wszystkim kontrolę. Któregoś razu mój syn wrócił ze szkoły i powiedział mi: “pan od WF-u zapytał mnie, kiedy w końcu zabiją mojego tatę?” I nie miałam odpowiedzi a to pytanie, więc zabrałam dzieciaka na lody. Wiele lat martwiłam się, jaki wpływ to wszystko może mieć na dzieci. Ale czerpię nadzieję z wydarzenia, które miało miejsce przy okazji zamachu z 11 września 2001 roku. Siedziałam przed telewizorem, jak wszyscy na całym świecie i płakałam. Jak po leczeniu zapytałam starszego syna, czy ma jakieś traumatyczne przeżycia ze swojego dzieciństwa, odpowiedział, że to był właśnie ten moment. Co oznacza, ze dość dobrze ukrywałam swoje lęki i chroniłam moje dzieci przed swoją chorobą – podkreśliła Jagielska.

O pracy korespondentów bez patosu

Napisanie książki było dla Grażyny również formą terapii.

– Spisałam swoje życie, ponieważ chciałam sprawdzić, czy faktycznie miałam powody, żeby oszaleć. I okazało się, że tak! I od razu poczułam się lepiej. To tak jakby policzyć wszystkie hamburgery, jakie się zjadło w życiu, aby zrozumieć, dlaczego się przybrało na wadze – wyznała.

Choroba Grażyny zakończyła karierę Jagielskiego, a przynajmniej jego karierę dziennikarza depeszowego. Ale dalej pisze, dalej jest aktywnym reporterem. I nie żałuje swojej decyzji.

Nie mam wrażenia, że coś straciłem. Prędzej czy później ten moment musiał przyjść. Tak jak nie ma 40-letnich piłkarzy, jak nie ma 60-letnich korespondentów wojennych. Jednocześnie ja nie uważam się za korespondenta wojennego. Zrobiłem w swoim życiu dużo korespondencji z różnych konfliktów, ale nigdy nie czułem się korespondentem wojennym – podkreślił Jagielski.

Choroba Grażyny jest nieuleczalna, porównuje ją do alkoholizmu. Musi cały czas nad sobą pracować. Ale im więcej się ćwiczy, tym jest silniejsza.

– Ataki zdarzają się do dziś. Przychodzą znienacka. Ale już wiem jak sobie z nimi radzić – sumowała Jagielska.
Spotkanie w Frontline Club rzuciło także nowe światło na pracę reporterów wojennych, których rola niekiedy bywa gloryfikowana

– Jesteśmy ofiarą pewnej figury, która powstała w filmach fabularnych: twarz Leonardo DiCaprio, sylwetka Johna Wayna, maniery Sylwestra Stallone. Taka postać została stworzona, bo pewnie tak sobie tę pracę wyobrażają widzowie. Ale z rzeczywistością niewiele ma wspólnego. Jedyny film, który moim zdaniem odzwierciedla pracę to “Killing Fields”. Tam nie ma romantycznych bohaterów, tylko proza dziennikarskiego życia Nigdy nie uważałam, że korespondent wojenny jest ważniejszy od korespondenta parlamentarnego. Za największa odwagę uważałem zawsze pisanie o sąsiadach: obsmarować go, a następnie rano przyjść i powiedzieć mu “dzień dobry” – podsumował Jagielski.

Magdalena Grzymkowska

Fot. Piotr Apolinarski

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_