20 stycznia 2016, 10:52 | Autor: Katarzyna Bzowska
Trudny powrót do polskiej szkoły

Polscy politycy przypominają sobie o emigrantach najczęściej podczas kampanii wyborczych. Wtedy zachęcają ich do powrotów. A gdy ktoś ich posłucha, to okazuje się, że rzeczywistość co nieco skrzeczy. Dorośli jakoś sobie radzą. Jeśli nie, to decydują się na kolejną emigrację A dzieci?

Nikt właściwie nie wie, ilu nieletnich wraca do Polski. Statystyki nie istnieją. Przekonanie potoczne jest takie, że to margines problemów, z jakimi zmaga się polska szkoła, tym bardziej w obliczu czekających ją zasadniczych reform. W dodatku te dzieci nie przyjeżdżają w grupach. To jedno dziecko w tej szkole, jakaś czwórka w tamtej. Wreszcie za sprawę wzięli się nie nauczyciele, czy decydenci zajmujący edukacją, ale naukowcy.

Grupa badaczek pod kierunkiem prof. Haliny Grzymała-Moszczyńskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego przeprowadziła badania, w których wzięło udział kilkadziesiąt rodzin, które wróciły do Polski najdalej dwa lata wcześniej. Tytuł projektu badawczego mówi sam za siebie: „(Nie) łatwe powroty”.

Jak zaznacza prof. Grzymała-Moszczyńska, powrót bywa czasem trudniejszy niż emigracja. Wyjeżdżający spodziewają się trudności, odmienności otoczenia. Wydaje się, że powrót „na swoje” nie będzie niczym trudnym. A tu problemy zaczynają się od spraw najprostszych.

Dzieci chodzące do szkoły brytyjskiej, posługujące się na co dzień językiem angielskim, nawet jeśli słabo go znają, przyzwyczajone są do tego, że każdy ich wysiłek jest nagradzany. Pierwsze, co słyszą, to słowa: „Dobrze to zrobiłeś”. W polskiej szkole takie słowa to rzadkość, co najwyżej dobry stopień dawany bez komentarza. Częściej słyszy się uwagi negatywne i to wygłaszane przy całej klasie. Poza tym, dzieci emigrantów są przyzwyczajone do wyrażania własnej opinii, wchodzenia w polemiki z nauczycielem. W Polsce okazuje się, że są „niegrzeczne”. No i w dodatku zdarza im się mówić „ty”. Oczekują też od nauczycieli mniejszego dystansu. Potrafią podejść na przerwie, chcąc rozpocząć rozmowę. Dzieci buntują się, że muszą wkładać kapcie, a jednocześnie ze zdziwieniem dostrzegają, że do szkoły chodzi się nie w mundurkach, a panuje wręcz przysłowiowa „rewia mody”.

Szok przeżywają także rodzice. Dzieci otrzymują bardzo dużo prac domowych. Zwłaszcza w klasach młodszych oczekuje się, że rodzice będą dzieciom pomagać. W rezultacie „rodzice uczniów powracających często faktycznie przejmują wykonywanie za nich prac domowych, uznając, że to jedyne wyjście, by uratować dziecko przed jedynkami” – mówi w jednym z wywiadów prof. Grzymała-Moszczyńska. Do tego dochodzi szok finansowy. Rodzice muszą z własnej kieszeni płacić za podręczniki, zeszyty, a w dodatku wciąż ze szkoły przysyłane są kolejne żądania: na kino, wycieczkę szkolną itp.

Dzieci z pierwszych klas szkoły podstawowej przystosowują się łatwiej. Gorzej z nastolatkami. Trafiają do homogenicznej szkoły i są tam traktowani jako „inni”. W dodatku, jeśli nawet znają dobrze język polski, to jest to polszczyzna codzienna. Nie znają słownictwa z zakresu matematyki, fizyki, a nawet historii. Jedna z uczennic biorących udział w badaniach kompletnie nie rozumiała tego, co dzieje się na lekcji historii, bo nie znała słowa „powstanie”. Problemy są także z lekturami. Powracająca młodzież nie zna tzw. lektur obowiązkowych. Uzupełnienie tego w krótkim czasie jest bardzo trudne.

No i jeszcze jedno: ściąganie. W Polsce, choć niby się z tym walczy, to kulturowo jest to uznawane za normę. Uczeń powracający z Ameryki lub Wielkiej Brytanii reaguje odruchowo: „To nie fair”. Jeśli powie nauczycielowi, narazi się na oskarżenia ze strony kolegów: donosiciel. W dodatku jest inaczej ubrany, słucha innej muzyki, modnej w kraju skąd przyjechał, a niekoniecznie w Polsce, mówi niby po polsku, ale wtrąca obce słowa. No i podstawy do ostracyzmu, a nawet szkolnej przemocy, gotowe.

Przed kilku dniami w programie „Lewy do prawego, prawy do lewego” w Polsat News 2 rozmawiano na te trudne tematy. W dyskusji udział wzięła prof. Halina Grzymała-Moszczyńska i Radek Stanczewski, psycholog kulturowy Uniwersytetu SWPS. Rozmowę prowadził Mariusz Ziomecki, który dobrze zna te problemy, bo po wielu latach pobytu za Oceanem powrócił do Polski, a jego córka musiała się do nowych warunków przystosować. Wszyscy byli zgodni: polskie szkoły powinny zrobić większy wysiłek, by dzieci, często przymusowo przywożone, jak paczki do Polski, miały możliwość szybszego przystosowania się. Problemów dzieci powracających nie rozwiążą szkoły sobotnie, bez względu na to, czy są to szkoły społeczne, czy też działające przy ambasadach, choć z pewnością dzieci chodzące do tych szkół w razie decyzji rodziców o powrocie, będą miały nieco łatwiej niż te, które tego doświadczenia nie miały.

Pod koniec programu Mariusz Ziomecki zwrócił uwagę na problem rodzin, które nazwałabym „nomadycznymi”. Rok tu, rok tam, między Polską a zagranicą. Tu są dwa warianty. Jedni zostawiają dzieci pod opieką kogoś innego z rodziny, inni jeżdżą z dziećmi. Każdy z tych wariantów ma swoje konsekwencje. W pierwszym przypadku może (choć oczywiście nie musi) zaistnieć zjawisko sieroctwa społecznego – dziecko czuje się opuszczone przez rodziców, niekochane. W drugim – brak warunków do wyrobienia poczucia tożsamości kulturowej. Przed kilku laty prof. Krystyna Iglicka stworzyła termin „pułapka emigracyjna”. Odnosił się on do osób, dorosłych, które z różnych powodów, najczęściej ekonomicznych, nie mogą osiąść na stałe. Jak się wydaje, wpadnięcie w taką pułapkę, przede wszystkim edukacyjną, grozi także dzieciom i może mieć poważne skutki na całe życie.

A może te powracające dzieci są pewną szansą dla polskiej szkoły? Wracający z zagranicy do rodzinnego kraju to nie tylko nieudacznicy, którym się nie powiodło. Część to ludzie, którzy lubią nowe wyzwania. Mówi się o nich, że są „awangardą przemian”. Może i te dzieci są taką „awangardą zmian” w polskiej szkole. Pytanie tylko, jaką cenę muszą za to zapłacić?

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (5)

  1. „Nieudacznicy, którym się nie powiodło?” Jak można tak określać osoby, które wróciły?
    Co mają pomyśleć ci, którzy o powrocie myślą?
    Chyba jednak zderzenie z polską mentalnością i rzeczywistością byłyby zbyt bolesne.

    • Tez mnie to zdziwilo. Jesli Polacy wciaz uwazaja, ze powrót to wlasnego kraju to bycie nieudacznikiem, to zastanowie sie dwa razy nim wroce.

      Mam doktorat, pracuje na brytyjskiej uczelni i chce wrócic do Polski z rónych powodów, akurat nie dla pieniedzy, to w oczach moich rodaków robi mnie ‚nieudacznikiem’…?

    • Dokładnie to. Wróciłem po 20 latach na obczyźnie. Wyjechałem jak byłem mały, teraz mieszkam w kraju bo tutaj się dobrze czuję. Moje dzieciaki są teraz uczone w domu ponieważ polska szkoła była dla nich po prostu torturą. Nauczyciele niezainteresowani problemami z jakimi dzieciaki borykały się na codzien… dużo by opowiadać. Dla tych, którzy chcą wracać, wracajcie, tutaj jest fajnie, ale też pamiętajcie że nasi rodacy nie są w żaden sposób przygotowani na wasz powrót 😉 jest to emigracja po emigracji.

  2. Jak autorka art. mogla osoby wracajace do kraju okreslic mianem ,, nieudacznikow, którym się nie powiodło,, Jestem zbulwersowana i wyobrazam sobie co czeka moje dzieci w polskiej szkole skoro dziennikarz wydawaloby sie osoba otwarta i inteligentna moze w ten sposob obrazac wspolobywateli???? Pani Katarzyna Bzowska powinna rozszerzyc swoja mysl i odpowiedziec dlaczego uzyla takiego obrazliwego uogolnienia i jakim prawem wlozyla wszystkich do jednego worka ?