13 stycznia 2016, 10:32
Rozważania kuchenne

Awarie domowe zdarzają się zawsze wtedy, gdy jest to najbardziej nie w porę. Oczywiście, zawsze jest nie w porę, ale gorzej niż na dzień przed świętami być nie może. U mnie zaczęło cieknąć pod zlewem. To miejsce newralgiczne: połączenie odpływu z kranów, pralki i zmywarki. Widocznie coś, gdzieś się odkręciło. Nawet nie dzwoniłam do administracji. Zapewne zaproponowaliby mi termin po Nowym Roku. Zresztą, nie wierzę w umiejętności ich hydraulików. Przed kilku laty dopiero przy siódmej wizycie odkryli gdzie przedziurawiona jest rura pod wanną.

W porę przypomniałam sobie, że mam telefon do pana Adasia, który pół roku temu reperował coś u mnie. Ten przysłowiowy polski hydraulik przyszedł prawie natychmiast. Podał w miarę rozsądną cenę i wszedł do szafki. Wystawała mu tylko tylnia część ciała, ale nie przeszkadzało mu to, by natychmiast przystąpić do rozpoczęcia rozważań o polityce.

– Widzi pani: miałem rację. Nasi idą do przodu – pan Adaś nawiązał do naszej rozmowy sprzed kilku miesięcy. – Nareszcie mamy w Sejmie swoich ludzi.

Spytałam na kogo głosował. Na Kukiza, oczywiście. Ale to nie o „tego muzycznego palanta” mu chodzi. On był jedyny, który na swoje listy przyjął tych, co potrzeba. „Idziemy po władzę, choć nie będzie to szybki marsz” – zakończył swą tyradę pan Adaś.

My? To znaczy kto? – zapytałam

– Prawdziwi patrioci – powiedział z dumą, wyczołgując się z szafki i wypinając dumnie pierś do przodu. – Narodowcy. Jeszcze trochę, a przepędzimy tych wszystkich darmozjadów. Trzeba rozłożyć ten cały układ. W Polsce trzeba zacząć od zmieny konstytucji. A potem krok po kroku: dać ludziom pieniądze i przepędzić z Polski Ukraińców, bo to oni zabierają ludziom pracę. Dlatego Polacy muszą migrować. Nie wolno wpuszczać tych niby uchodźców. A skąd wiadomo, że to chrześcijanie? Jacy tam chrześcijanie… Piąta kolumna. Cel jest jeden: unicestwić polski naród. Do tego służy też Unia Europejska. Ten Cameron jest głupi, że nie chce nam, Polakom, dać prawa udziału w referendum. Dzięki nam wyprowadziłby Anglię z Unii, a tak, to może przegrać.

Zauważyłam, że jeśli Wielka Brytania opuści Unię, to los Polaków może być na wyspach niepewny, a zresztą premier Cameron mówi, że chce tylko Unię zmienić, a nie ją opuścić.

– Pani jest naiwna – popatrzył na mnie z politowaniem. – Angole w Unii nie chcą być. On tylko tak gada, bo musi. A nas nie ruszą. To jest przecież państwo prawa.

Pan Adaś zwrócił mi uwagę na to, że ruch narodowy zaczyna mieć coraz więcej zwolenników w całej Europie. No i narodowcy współpracują ze sobą.

– We Francji sfałszowali wybory. To przecież jasne, bo przestraszyli się, że wygra Le Pen. Ale jej nie zatrzymają. To ona będzie następnym prezydentem. Mogę się założyć – wyciągnął do mnie rękę.

Nie przyjęłam zakładu. Z obawy, że przegram. Kiedy pan Adaś był u mnie kilka miesięcy temu, nie chciało mi się wierzyć, że współpraca narodowców różnych krajów jest możliwa. A jednak – to on miał rację. Czytałam ostatnio o spotkaniu na Cyprze, w którym wzięli udział przedstawiciele polskiego ugrupowania Narodowe Odrodzenie Polski. Deklaracja uczestników zjazdu była jednoznaczna: „Sytuacja w Europie i wspólni wrogowie wymuszają współdziałanie autentycznych nacjonalistów, którzy kierują się Wartościami i wolą obrony dziedzictwa Starego Kontynentu, a odrzucają imperializm, prymitywny szowinizm generujący konflikty pomiędzy europejskimi narodami i neokonserwatywny populizm”. A potem był kongres międzynarodówek młodzieżowych w Saksonii. Tam również nie zabrakło Polaków.

Można takie zloty zlekceważyć, ale postawienie przez narodowców nogi w Sejmie ma swoje konsekwencje. W listopadzie na zaproszenie posła Roberta Winnickiego, przywódcy Ruchu Narodowego, który zasiada w ławach poselskich (wybrany z list Kukiza) zwiedzała Sejm delegacja narodowców z Włoch (Forza Nuova) i Węgier (z partii Jobbik).

Wróćmy do rozmowy z panem Adasiem. Wkrótce przeszliśmy na nasze, emigracyjne podwórko.

– Daliśmy im odpór – powiedział dumnie pan Adaś. Gdy spytałam, gdzie i komu, odrzekł:

– No jak to gdzie? Pod ambasadą. Zachciało im się wspierać tych czerwonych z KOD-u, to daliśmy im czadu.

Sam pod ambasadą nie był, ale wie z relacji kolegów. Było gorąco. W przeciwieństwie do niego, ja pod ambasadą byłam. Gorąco nie było. W proteście przeciwko zmienianej w przyspieszonym tempie ustawie o Trybunale Konstytucyjnym zebrało się ponad sto osób.

Zjawili się też przeciwnicy. Doliczyłam się dziesięciu. Ich przywódca, nie wiadomo dlaczego stojący pod złamanym czarnym parasolem, intonował hasła. Najbardziej ubawiło mnie jedno, skandowane dość długo: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”.

Popatrzyłam na uśmiechnięte twarze demonstrujących, którzy stali tuż obok i niepotrzebnie odzielała ich od tamtych policja. W większości byli to ludzie młodzi. Dla wielu była to pierwsza demonstracja, w jakiej brali udział. Nie pamiętali stanu wojennego, a jeśli już, to tylko z perspektywy braku programu dla dzieci w niedzielny poranek 13 grudnia. Było nas też trochę weteranów, którzy demonstrowali pod tą samą ambasadą 13 grudnia 1981 r. i wiele razy później. Także mieliśmy swoje „miesięcznice”.

I zrobiło mi się smutno. Inaczej kiedyś przebiegała granica podziałów. My, protestujący, byliśmy razem. Wrogowie stali za zamkniętymi żaluzjami niedostępnego dla nas budynku. Teraz podział przebiegał wsród tych stojących na chodniku przed ambasadą. To największa porażka III RP.

– A pani nie wie, dlaczego oni przyszli? – pan Adaś ma zawsze gotowe wytłumaczenie. – Ambasada im zapłaciła.

Już widziałam oczyma duszy, jak pracownicy ambasady wychodzą i wciskają protestującym banknoty do kieszeni. I nie wytrzymałam. Kazałam panu Adasiowi czym prędzej kończyć robotę i wynosić się z mojego domu. Mam nadzieję, że awarie nie zdarzą mi się zbyt szybko, bo z pewnością straciłam dobrego hydraulika.

Katarzyna Bzowska

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_