05 lipca 2015, 17:41
Koproczosnek

Uwielbiam patrzeć na ten spektakl, a właściwie uwielbiam w nim uczestniczyć. Ta orgia zapachów, kolorów, kształtów, festiwal słów, gestów, zachowań, zwyczajów i niespodzianek. Tradycyjny polski targ.

O, choćby dziś. Z rana wybrałem się na targowisko, ale nie takie jak znamy z Europy Zachodniej: eleganckie, równe, sterylne i bezpieczne pod względem sanitarno-epidemiologicznym, jednym słowem unijne, spełniające surowe przepisy związane z handlem żywnością. Nie, to jest nuda. Moje targowisko to w porównaniu z Zachodem pełna anarchia, wolność i dziki wschód. Zanim wejdę w tłum, zostaję zaatakowany propozycjami: „papirosy”, „wodka” wysuwanymi przez bez wątpienia obywateli któregoś z krajów jeszcze bardziej wschodnich. Ale nie tego szukam, szukam prawdziwego polskiego targu. Unijni urzędnicy albo jeszcze – jakimś cudem – nie dowiedzieli się o jego istnieniu, albo – też cudem – nie mają pomysłu, jak ten nasz folklor poddać unijnym rygorom. Piszę o cudzie, bo zazwyczaj unijni biurokraci mają pomysły na każdą ewentualność.

W każdym razie mnie te nasze targowiska odpowiadają. Tutaj mogę kupić prawdziwe „mleko od chłopa” – cytat autentyczny – podkreślam wyjątkowość tego produktu, bo mleko zazwyczaj pochodzi od krowy. Tutaj mogę kupić piętnaście rodzajów pomidorów prosto od producenta, świeżo zebrane grzyby (niebadane przez specjalistę, więc ich kupno wiąże się ze sporymi emocjami), tutaj kupię – jedyne w całym mieście – jaja gęsie oferowane po 4 złote za sztukę. Kobieta, które je wystawiła do sprzedaży, chyba więcej wydała na bilet do miasta niż zarobiła na nich, bo sprzedała po zażartych negocjacjach po 2,5 zł za sztukę. Ale taka jest uroda polskich targowisk. Raz jeden zyska, raz drugi.

Ten targ, o którym mówię, wcisnął się w niewielki placyk przy ruchliwej ulicy, więc miejsca dla wszystkich chętnych zawsze brakuje. Dlatego część sprzedających zajmuje z rana chodnik, na którym wprost na ziemi lub na gazecie rozkłada i zachwala swój towar. Obok jeżdżą samochody, autobusy, przeciskają się ludzie, a oni stoją i sprzedają. Baba ze wsi sprzedaje kapustę kiszoną wprost z beczki. A jak ktoś nie wierzy, że dobra – może spróbować na miejscu. W ten sposób można skosztować prawie każdego produktu. Gdyby jakiś unijny urzędnik od żywności to zobaczył, pewnie nie dojechałby żywy do Brukseli, tylko padł na zawał serca na miejscu. Nie, żeby ta kapusta go zabiła. To po prostu bardzo wrażliwi ludzie.

Co innego nasi. Nasi kupują w takich warunkach od lat i nie słyszałem, aby ktoś się zatruł albo źle poczuł. Na targu kupowała babcia i dziadek, potem chodziłem z rodzicami na targ, bo było i taniej, i większy wybór, i zawsze świeży towar. A teraz sam chodzę na targ z tych samych powodów i jednego więcej. Ten dodatkowy to strach. Boję się, że kiedyś Unia naprawdę każe nam zlikwidować tradycyjne targowiska albo wstawić wszystkich do jakiejś klimatyzowanej hali z napisem „Market”, albo nakaże zrobić z tego skansen tylko do oglądania, z zakazem kupowania. Więc chodzę i wspieram naszych lokalnych producentów, i tę babę, co sprzedaje gęsie jaja, i chłopa sprzedającego własne mleko i wielu innych. A dziś czekała na mnie jeszcze jedna gratka. Koperek pachnący czosnkiem.

A było to tak. Przed jedną z bud stanęła para starszych ludzi. Ja za nimi, bo też chciałem coś tam kupić. Kobieta wybierała warzywa do przetworów. Wzrok padł na dorodny koper w pęczkach. Niby prosta sprawa, koper to koper. Zielony, długi i mocno pachnie. No, ale nasz koper pachniał inaczej. – Pani, ten koper to jakiś dziwny, to koper czy czosnek, bo on pachnie czosnkiem. I zaczęła go trzeć w dłoni. Sprzedawczyni momentalnie się zagotowała ze złości. – No przecież on pachnie jak koper! Jak pani nie pasuje to nie. – I sama zaczęła trzeć koper w dłoni żeby utwierdzić się w słuszności. Stojący obok mąż próbował mediować, że może on tylko leżał koło czosnku, że przecież można wziąć inny pęczek, że, itp., itd. Ale niewiele to dało, bo awantura o koproczosnek rozgorzała na dobre. Nie chciałem już dłużej słuchać tej kłótni i poszukałem innego stoiska. I pomyślałem sobie, że duch w narodzie nie ginie, skoro można toczyć TAKĄ wojnę o głupi koper.

A poza tym ja bym wziął koproczosnek, bo skoro on miał być do kiszenia ogórków małosolnych, to miałby dwa w jednym: i czosnek, i koper, a płaciłbym za jedno. To może wrócę po ten koproczosnek.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_