06 grudnia 2014, 10:28
Bitwa pięciu armii

W ostatniej trzeciej części filmu Peter Jackson’a „The Hobbit”, który wszedł na ekran w tym tygodniu, rozgrywa się walna bitwa pięciu armii, która ma rozstrzygnąć o ostatecznej dominacji na terenie Ziemi Środkowej. Skłócone ze sobą armie ludzi, karłów, elfów i innych zmuszone są skonfrontować się z potężną armią orków, która zagraża im wszystkim.

Kard z filmu "Hobbit. Bitwa Pięciu Armii"
Kard z filmu "Hobbit. Bitwa Pięciu Armii"
W tym samym tygodniu na terenie Wielkiej Brytanii rozgrywana jest walka pięciu armii o przyszłość tego narodu, jako członka europejskiej wspólnoty.

Na pierwszym miejscu mamy tradycyjny odwieczny konflikt o duszę i kiesę tego kraju między armią wolnorynkową pod szyldem płonącej żagwi konserwatystów z hetmanem Cameronem na czele, a po drugiej stronie watahy socjał-demokratyczne spod znaku czerwonej róży Labour z regimentarzem Milibandem.

Ta druga armia uplasowana była przez ostatnie lata po stronie pełnego uczestnictwa we wszystkich instytucjach europejskich. 10 lat temu nawet igrała z projektem wejścia do strefy euro. Realia gospodarcze i angielska duma narodowa rozwiały te plany, ale Labour pozostało w obozie pro-europejskim. Rządy labourzystowskie pchały Europę w kierunku ekspansji terytorialnej na wschód. Polska miała dużo do zawdzięczenia rządom Blaira nie tylko za akces do Unii, ale również za natychmiastowe otwarcie brytyjskiego rynku pracy polskim kohortom ślusarzy, rolników, kelnerek, a ostatecznie buchalterów, doktorów i przedsiębiorców.

Konserwa też była tradycyjnie pro-europejska, szczególnie w latach 70. i 80., kiedy to Partia Pracy głosiła program wyborczy oparty częściowo na oderwaniu się od Wspólnego Rynku. Lecz od momentu, kiedy Pani Thatcher zaczęła wymachiwać swoją torebką podręczną przed oczyma przywódców europejskich w sprawach budżetowych, w szeregach konserwatywnych pojawiła się nuta narodowa stająca w obronie rzekomej brytyjskiej suwerenności. Oczywiście już w okresie globalizacji rynków i technologii informatycznej indywidualna suwerenność państwowa była już mitem. Nawet USA nie jest już w pełni suwerenne. Państwa europejskie rozumiały, że miałyby szanse na współudział w regionalnej suwerenności przez przynależność do klubu europejskiego, który tworzył największą i najpotężniejszą jednostkę rynkową na świecie. Unia ta oparta była na kompromisie uczestnictwa w negocjacjach na najlepszych warunkach z innymi rynkami na świecie i na braku ceł na towary wewnątrz europejskie wobec poddania się regulacjom prawnym i wspólnego rynku pracy. Coraz więcej konserwatystów zaczęło narzekać na finansowe i prawne koszty członkostwa chcąc się wzorować na peryferyjnych krajach „niezależnych” jak Szwajcaria czy Norwegia, zapominając że one też podlegały przepisom prawnym Unii Europejskiej nie mając zarazem prawa do uczestniczenia we wspólnych decyzjach, które regulowały te przepisy.

Te nastroje pozostały na marginesie dopóki gospodarka europejska, a przy niej brytyjska, kwitły. Gdy nastąpił krach bankowy w roku 2008 i zastój gospodarczy, a szczególnie gdy gospodarka europejska zaczęła się kurczyć nie mogąc się oswobodzić ze swej klatki walutowej, którą sama na siebie narzuciła, europejski model wspólnego rozwoju przestał być atrakcyjnym jako wzór dla wielu Brytyjczyków narażonych na utratę pracy i na malejący dochód osobisty. Europa przestała być zapewnionym rynkiem zbytu dla brytyjskiego eksportu. Coraz bardziej też uświadamiali sobie mieszkańcy Wysp, że mieszkają i pracują wśród nich cudzoziemcy z innych krajów europejskich często łatwiej utrzymujących się przy pracy, którą Brytyjczycy upatrzyliby dla siebie lub dla swoich dzieci, a mających do tej pracy i do towarzyszącym im zapomogom te same prawa, co mają tubylcy.

Przed krachem większość społeczeństwa nie panikowała z powodu tak licznych niespodziewanych przyjazdów ze wschodu bo liczono, że jest praca dla wszystkich. Ich przyjazd cieszył polityków, szczególnie tych z lewicy, cieszył pracodawców mających okazję do zatrudnienia pracowników gotowych do podjęcia każdej pracy, cieszył pro-europejskich urzędników i ekonomistów państwowych cieszących się z wkładu Polaków i innych do skarbu państwa, i gospodarki brytyjskiej. Szczególnie cieszył tych, którzy uświadamiali sobie że Polki, rodząc rocznie w tym kraju co najmniej 20,000 nowych potencjalnych rąk do pracy, przeciwdziałają wyżowi demograficznemu wśród starszych, gdzie zaledwie 2 I/2 pracowników utrzymuje każdego z kolei brytyjskiego emeryta. Gdy okazało się, że język polski stał się drugim najczęściej używanym na co dzień językiem, powyższe elity tym się nie przejmowały. Ale brukowce anty-europejskie pod znakiem Daily Mail, Daily Express i The Sun robiły wszystko aby podważyć pozytywny profil polskiego pracownika, a resztę dokonał krach gospodarczy i stresy społeczne wynikające z tego.

W wyborach w roku 2010 główne partie nie podchwyciły rosnących nastrojów anty-europejskich i obaw związanych z imigracją europejską. Szczególnie dawała się we znaki rosnąca świadomość, że przy ewentualnym przyjeździe Rumunów i Bułgarów na tych samych zasadach co Polacy, a może nawet w podobnych ilościach, władze brytyjskie nie miałyby już żadnej kontroli nad ilością przybywających, pracujących i zyskujących świadczenia społeczne, mimo że te ostatnie były proporcjonalnie w małych ilościach. Cameron i Miliband przybrali w tych sprawach wody do ust i znerwicowane społeczeństwo czuło się zawiedzione przez elity polityczne. I tu wkroczyła na plac boju trzecia armia, czyli UKIP pod znakiem szyderczego uśmiechu ich atamana Farage. Dotychczas działająca na marginesach opinii publicznej, teraz zaczęła zbierać plon zgorzkniałych i nieufnych wyborców. W ostatnich dwóch latach poparcie dla UKIP wzrosło niemal do poziomu poparcia dla dwóch głównych partii. Wielu dotychczasowych zwolenników konserwy przeszło na stronę UKIP tym bardziej, że niemal połowa ich posłów gotowa była podjąć drastyczny krok opuszczenia Unii. Cameron uginał się co raz bardziej pod naciskiem ich demagogicznych haseł chcąc wykazać, że też umie stawiać veto partnerom europejskim i jest w stanie ograniczyć prawa pracowników z Europy, ale to było zarazem bezskuteczne wobec naparcia szowinistycznych odruchów UKIP, a zarazem prowokowało Europę do reakcji. Nawet ogłoszenie referendum w sprawie członkostwa Unii w roku 2017 nie wystarczało aby ugodzić opozycję. Już nawet posłowie z jego partii zaczęli go opuszczać. Labour nacieszyła się tymi klęskami konserwy dopóty, dopóki sama zorientowała się, że traci swoich najbardziej lojalnych robotniczych wyborców na rzecz UKIP. Teraz obydwie armie zrozumiały, że mają wspólnego wroga i zaczęli wprowadzać jak najbardziej zawiłe projekty ograniczenia w przyszłości praw pracowniczych i praw do świadczeń, aby osłabić UKIP-owską ofensywę.

Kadr z filmu "Hobbit. Bitwa Pięciu Armii"
Kadr z filmu "Hobbit. Bitwa Pięciu Armii"

Wówczas wkroczyła na arenę czwarta armia – przywódcy wpływowych państw i instytucji europejskich. Mimo alternatywnych błagań i gróźb ze strony Camerona, europejscy wodzowie dali jasno do zrozumienia, że nie ma możliwości ograniczenia swobodnego poruszenia się pracowników w Europie. Nie tylko nie uzyskał poparcia od swoich rzekomych aliantów w Skandynawii, ale również ze strony matrony niemieckiej i francuskiego kuzyna, mimo że wszystkim tym państwom grozi rosnące społeczne niezadowolenie z ilości pracowników europejskich i każdy stara się na własny sposób ograniczyć ich prawa do świadczeń.

I w tym duchu walki obronnej wobec trzech wrogich armii, Cameron przygotowywał się do swojego przemówienia w ostatni piątek. Nie miał już mówić o zakazie wolnego dostępu do pracy. Liczył się z możliwością wynegocjowania z Europą wstrzymania ulg podatkowych nowym pracującym migrantom na okres czteroletni, podobną kontrolę nad dostępem do mieszkań komunalnych i płacy dla bezrobotnych i zakazu przekazania świadczeń dla dzieci zamieszkałych poza Wielką Brytanią i temu podobnych. Parę propozycji nie mogą wydawać się rozsądnymi o ile uzyskałby zgodę innych państw. Cameron liczył, że w ten sposób zabezpieczy się przed armiami Labour, UKIP i Europy, i uspokoi wreszcie społeczeństwo.

A tu nagle nowa salwa. Tuż przed jego przemówieniem, nasz Ambasador Witold Sobków daje jasno do zrozumienia, że wszelkie próby ograniczenia świadczeń dla migrantów są „dyskryminacją” i dlatego byłyby nie do przyjęcia. Ambasador staje się forpocztą nowej podjazdowej armii, bo wnet po przemówieniu wtóruje mu polski wiceminister spraw zagranicznych podkreślając, że Polska zawetuje wszelkie podobne ograniczenia. Wchodzi na arenę piąta armia, składająca się nie tylko z Polski, ale i innych państw we wschodniej i południowej Europie. Możemy się cieszyć, że odezwały się wreszcie opóźnione polskie głosy w tym konflikcie, ale musimy być świadomi, że ograniczając jeszcze bardziej pole do manewru zarówno Cameronowi i Milibandowi możemy doprowadzić do ogólnej konflagracji i do wyniku, który nie zadowoli nikogo, czyli do odejścia Wielkiej Brytanii i ewentualnego rozbicia Unii Europejskiej.

Wiktor Moszczyński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Wiktor Moszczyński

komentarze (0)

_