09 września 2014, 13:30 | Autor: Wiktor Moszczyński
Z indyjskiej Meli na polski festyn

Niedziela była cudna. Słoneczna letnia pogoda zapowiada tradycyjny pogodny londyński wrzesień. Ulewne zimne deszcze z poprzedniej niedzieli przeszły już w zapomnienie. Była to ostatnia niedziela przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Czas dla polskich rodzin w Zachodnim Londynie, aby wybrać się na ostatni letni festyn.

Pod sceną bawiły się tłumy polskich fanów / fot. Katarzyna Paśko
Pod sceną bawiły się tłumy polskich fanów / fot. Katarzyna Paśko

Ale na który? Polski czy hinduski? Obydwa są na Ealingu i obydwa odbywają się w tym samym terminie. Wiem już z doświadczenia, że wiele młodych małżeństw polskich przyzwyczaiło się do międzynarodowej kuchni, a szczególnie do kuchni wschodnich. Już można kupować w polskich sklepach polskie potrawy w stylu tajskim czy chińskim, jak również torebki z polskim curry. Poza tym koloryt strojów, egzotyczna muzyka i tanie wdzianka też przyciągają tu Polaków, a dla małych dzieci jest wesołe miasteczko.

Mimo tego rodziny z dziećmi wolą jednak być na swoim własnym polskim podwórku. Tam będą ich koledzy ze szkoły polskiej. Tam będą polskie produkty, polscy śpiewacy, polscy artyści zabawiający polskie dzieci polskimi bajkami i polskimi zagadkami. Niech choć raz w roku można rozkoszować się polskim środowiskiem, tak, jakby się znów znalazło na rynku miasta rodzinnego w lubelskim czy białostockim. A poza tym można tu sprowadzić angielskich przyjaciół i pokazać im – jak Polacy się bawią, gdy są u siebie.

Tak więc już po raz piąty podejmuje się tej inicjatywy pismo „Goniec Polski” ze swoim partnerem strategicznym „Sami Swoi”. Mimo że podejmują tu inicjatywę komercyjną są świadomi, że istnieje wielka potrzeba na taki wesoły spęd naszych rodaków i rodaczek i że powinna być ona kartą wizytową naszego społeczeństwa w tym kraju. Już od dziesięciu lat Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii starało się podjąć podobną inicjatywę. Planowano przemarsze i targi na Trafalgar Square, ale zabrakło funduszy i zabrakło odwagi. Już nie ma polskiego festiwalu corocznego w Fawley Court. Pałeczkę organizowania masowych zlotów na terenie okolic Londynu przejęły od organizacji społecznych i kościelnych, organizacje komercyjne.

Stoisko z polskimi specjałami cieszyło się największym zainteresowaniem/ fot. Katarzyna Paśko
Stoisko z polskimi specjałami cieszyło się największym zainteresowaniem/ fot. Katarzyna Paśko

I po raz piąty festiwal odbywa się na zielonym skwerku na przeciw węzłowej stacji Ealing Broadway i przy głównym terminalu autobusowym. Z punktu widzenia komunikacji miejskiej jest to teren rzeczywiście przystępny dla polskich rodzin z Ealingu, Brent i Hounslow. Rozstawiono około 40 małych pawilonów na kształt trójkąta, a atrakcje dla dzieci zostawiono na terenie ogrodzonym poza pawilonami. Lokatorzy pawilonów głównie reprezentowały świat polskiego biznesu i płatnych usług.
Adwokaci ibuchalterzy sąsiadowali z biurami podróży, zakładami meblarskimi i informatycznymi. Wśród nich znaleźli się też główni sponsorzy festiwalu – Tesco i sieć telefoniczna O2, co świadczy o rosnącej wadze Polaka jako konsumenta w tym kraju. Za wyjątkiem Polish Psychologists Association nie było żadnych organizacji społecznych. Gdzie był pawilon POSK-u? ZHP? Macierzy Szkolnej? Polskiej YMCI? Instytutu Sikorskiego? Polskiej Misji Katolickiej? Za to był reprezentowany Polski Kościół Zielonoświątkowy.

Było za mało pawilonów z napojami czy jedzeniem, na skutek czego ustawiały się długie kolejki. Na dobrą, polską kiełbaskę trzeba było czekać z pół godziny. Wielu korzystało z napojów spoza terenu festynu. Irlandzki bar przy polskim sklepie „Parada” został całkowicie okupowany przez polskie rodziny. W tym ścisku i upale łatwiej było przejść się do stacji, aby kupić sobie wodę. Dostęp do toalet też był utrudniony. Przed 5 budkami stał długi, na szczęście cierpliwy, tasiemiec polskich rodzin przekraczający cały teren poza pawilonami.

Program artystyczny był odpowiednio zareklamowany, a szczególnie popularne były koncerty Majki Jeżowskiej i zespołu Donatan i Cleo. Ci ostatni wcześniej w tym roku byli polską reprezentacją na konkursie Eurowizji śpiewając rubaszną piosenką ludową o słowiańskich kobietach, które potrząsają „tym, co im mamy dały”. Bardzo popularna była też zumba dla dzieci i maszyna wydmuchującą bańki mydlane w ponadnormalnych kształtach. Przedstawiono też brytyjskiego „Top Male Model” Tomka Wiśniewskiego. Na skutek takich atrakcji organizatorzy doczekali się w ciągu dnia około 10,000 odwiedzających. To był niebywały sukces.

Ale przy wstępie wolnym na tak małym terenie ogrodzonym ciasnym trójkątem pawilonów, uczestnicy zmuszeni byli wchodzić do nabitego tłumu widzów przeplatanych zastygłymi kolejkami klientów na polskie przysmaki. Wszelkie poruszanie się w tym tłumie wymagało dużego wysiłku, szczególnie dla rodzin z dziećmi i trudno było gdziekolwiek usiąść. Co parę minut ogłaszano imiona dzieci zagubionych. Duża część rodzin rozsiadła się i piknikowała pod drzewami sąsiedniego trawnika opodal kolei. W tym tłumie można było tylko pomarzyć o większej przestrzeni.

Dekoracja festiwalu Indyjskiego. / fot. Magdalena Grzymkowska
Dekoracja festiwalu Indyjskiego. / fot. Magdalena Grzymkowska
Spod stacji złapałem specjalny autobus 65X, który zawiózł mnie na teren Gunnersbury Park, gdzie odbywała się Mela Indyjska. Tu przede wszystkim czuło się przestrzeń. Jeszcze większe tłumy, ale wcale nie przytłaczające. Przy pięciokrotnie więcej ilości uczestników, Mela odbywała się na terenie 20 razy większym. Gdzie Polacy mieli jedną scenę na występy, tu były aż trzy, na których odbywały się kontrastujące koncerty nowoczesnej i klasycznej muzyki indyjskiej. Posiłki hinduskie sprzedawano przy szerokich łatwo dostępnych konkurujących stoiskach, wśród których były nawet posiłki tureckie i tajskie.

Najbardziej rzucały się w oczy kontrasty sanitarne. Było przeszło 30 budek WC, co zapewniało uczestnikom szybki dostęp bez kolejek. Natomiast ogromne kosze i torby plastikowe, które były regularnie zmieniane również przyczyniały się do czystego i zadbanego wyglądu festiwalu indyjskiego. Niestety na polskim festiwalu sprawa śmieci już pod koniec dnia wyglądała koszmarnie. Brak pojemników o odpowiednich rozmiarach doprowadził do tego, że po godzinie ten teren przypominał krajobraz po bitwie. Na szczęście te stosy puszek, butelek, niedokończonego jedzenia zostały całkowicie zebrane na następny dzień, ale ich widok poprzedniego dnia mógł zniechęcić niejednego Brytyjczyka do wejścia na teren naszego festiwalu i dawał negatywną reklamą naszym rodakom.

Nie używam tego kontrastu, aby ubliżyć organizatorom polskiego festiwalu, ponieważ, po pierwsze: polskie festiwale odbywają się od 5 lat, a indyjskie już od 12 lat. Organizacje indyjskie w tym kraju są tu dłużej; ich społeczeństwo jest liczniejsze i bogatsze i dobrze rozumie mechanizmy samoreklamy wobec brytyjskiego otoczenia. Nowi Polacy dopiero powoli uczą się tego, a wcześniejsze pokolenia polonijne nie są w stanie im tego przekazać.

Cleo podczas występu / fot. Katarzyna Paśko
Cleo podczas występu / fot. Katarzyna Paśko
Wobec tego daję organizatorom wielkie brawa za wielki wysiłek organizacyjny i finansowy zainwestowany w organizowanie tego festiwalu. Ale sukcesy indyjskiej Meli dają nie tylko polskim komercyjnym organizatorom, ale i nam wszystkim, odpowiednie wskazówki na przyszłość. Nie chodzi tu tylko o to, aby w przyszłości wynająć dwa razy większy teren na Ealingu i lepiej przygotować stronę sanitarną, choć to będzie konieczne. Każdy taki festyn powinien być bodźcem dla całego polskiego społeczeństwa, powinny znaleźć się na nim stoiska dla organizacji społecznych, kulturalnych, młodzieżowych, charytatywnych. Powinna to być okazja do zaproszenie VIP-ów, zaczynając od Ambasadora, ale uzyskując patronaty lokalnych burmistrzów i posłów, nie wyłączając też mera lub wicemera Londynu. Również wyobrażam sobie markizy z rozrywkami komputerowymi i wystawą fotografiki czy sztuki.

Nasza polska diaspora londyńska jest dynamiczna z szerokim wachlarzem talentów i coraz bogatszych przedsiębiorców. Nieco starsze pokolenie nie jest jeszcze na tyle ospałe ani nie mogło być wchłonięte w to żywe tętno tej nowej Polonii. Jej doświadczenia i kontakty winne być wykorzystane, aby objawić prawdziwe oblicze naszej kultury i naszego potencjału brytyjskim mediom i brytyjskiemu społeczeństwu.

 

 

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Wiktor Moszczyński

komentarze (0)

_