05 sierpnia 2014, 15:37 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Łzy z Londynu

Polały się łzy me czyste, rzęsiste

Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,

Na moją młodość górną i durną,

Na mój wiek męski, wiek klęski;

Polały się łzy me czyste, rzęsiste…

Adam Mickiewicz


„Ocalone z niepamięci (Listy z Londynu)” Haliny Cieszkowskiej to książka niezwykła pod każdym względem. To opowieść o niespełnionej miłości na tle tragicznej historii XX wieku. To także zbiór prywatnej korespondencji pomiędzy dwojgiem kochających się ludzi, którym kilkakrotnie los spłatał okrutnego figla. Jak również jest to zapis słodko-gorzkich wspomnień, na które składają się pożółkłe koperty, kilka zapisanych kartek, parę starych zdjęć i garść ususzonych kwiatów.

„Chociaż były to listy przeznaczone dla jednego tylko czytelnika, to ich poznanie także i nas wzbogaca rozszerzając wiedzę o bohaterach tej korespondencji. Odkrywają one więcej niż niejedno opracowanie historyczne i naukowe”, napisał o tej książce Leszek M. Krześniak z Polskiej Fundacji Kościuszkowskiej. I faktycznie, krajobraz rzeczywistości tamtych czasów jest brutalnie autentyczny. Pokazuje w wielkim zbliżeniu życie zwykłych ludzi poza wielką polityką, ich osobiste radości i dramaty.

Dzieciństwo sielskie, anielskie

„Tę książkę dedykuję tym wszystkim, którzy po wojnie nie wrócili do kraju…” pisze we wstępie autorka. Halina Cieszkowska, z domu Chlistunow, która urodziła się na Białorusi, potem kilka razy się przeprowadzała, aż trafiła do Warszawy. Od najmłodszych lat miała w sobie żyłkę społecznika – była współzałożycielką 9. Warszawskiej Drużyny Harcerek. Radosna, pełna życia i optymizmu. Taką też pozostała do dziś.

Jedyne wspólne zdjęcie Kazika i Haliny
Jedyne wspólne zdjęcie Kazika i Haliny

– Często przyjeżdżałam na wakacje do Klarysewa, ponieważ tam mieszkała przyjaciółka mojej mamy, jeszcze z ławki szkolnej, z Mińska. Ciocia Józia była również matką chrzestną mojego brata – wspomina dziewięćdziesięcioparoletnia pani Halina. Zawsze tam spędzała wesoło czas, ponieważ bywało tam bardzo dużo młodzieży w jej wieku.

– I raptem zjawił się On. Jakiś taki trochę ponury, nieobyty, mało przystępny, bardzo nieśmiały młody człowiek. Na początku przyjaźnił się z moim bratem, który był w jego wieku i wydawało mi się, że on mnie w ogóle nie lubi. Potem były wspólne zabawy, spacery, łażenie po drzewach i okazało się, że jednak mnie lubi. Tak zostaliśmy parą. Ale to wszystko działo się bardzo pomalutku – opowiada o „swoim Kazimierzu”.

„Pamiętasz chyba pewien spacer w czerwcowy wieczór 1942 r.” – pisał później w liście. – Przygotowywałem sobie już uprzednio bardzo mądrą przemowę i… jak sobie zapewne przypominasz, nie potrafiłem nic powiedzieć z wyjątkiem chyba dwóch wyjąkanych słów…”

Młodość górna i durna

Pomiędzy narzeczonymi kwitło uczucie, a wokół trwała wojenna zawierucha. Być może również młodzieńczy zapał, odwaga i chęć pomocy okupowanej ojczyźnie połączyła tych dwoje. Halina służyła jako łączniczka w AK, Kazimierz został zaprzysiężony do KEDYW-u pod pseudonimem „Bolek”. „W wykopie pod skarpą wybieraliśmy pod osłoną ciemności przechowywaną tam broń. O Boże! Jak żeśmy ją pieścili, głaskali, oliwili…” – wspominał lata później.

Zanim jednak wybuchło powstanie Kazik Korolkiewicz został aresztowany. Trafił na Pawiak, a stamtąd do Oświęcimia i Mauthausen-Gusen – najgorszego z obozów koncentracyjnych. Po wyzwoleniu w opłakanym stanie fizycznym i psychicznym wcielony do korpusu Andersa. A to wszystko mając ledwie dwadzieścia lat.

Tak zaczęła się rozłąka zakochanych. W tym czasie Halina nie miała pojęcia co się dzieje z narzeczonym. Sama również, po udziale w Powstaniu Warszawskim, trafiła do obozu jenieckiego w Saksonii. Od czasu aresztowania Kazika Halina pisała pamiętnik, którego fragmenty, po wielu latach, stały się częścią książki „Ocalone z niepamięci” jako „Listy nie wysłane”.

– To był taki pamiętnik, nie-pamiętnik, ale adresowany do niego. Chociaż nie wiedziałam, czy gdzie jest, czy w ogóle żyje – wspomina autorka.

Wróciła na studia, brała czynny udział w odgruzowywaniu Warszawy, zaczęli się nią interesować inni chłopcy. Życie toczyło się dalej. Jednak ona wciąż myślała o kimś innym. Aż pewnego dnia do Klarysewa zawitał wysłannik Czerwonego Krzyża z radosną nowiną: „Jest! Żyje!”

Wiek męski, wiek klęski…

To co zostało z tamtych lat to kilka pożółkłych kopert i ususzonych kwiatów...
To co zostało z tamtych lat to kilka pożółkłych kopert i ususzonych kwiatów...

– Na początku nie wiedzieliśmy, czy te nasze zaręczyny to są dalej aktualne, jak do tego wszystkiego podejść, więc te początkowe listy są bardzo życzliwe, ale powściągliwe. Jednak kiedyś on mi napisał, że gdyby nie to, że miał nadzieję, że wróci do mnie i do rodziny, to on by tego wszystkiego nie przeżył – dodaje pani Cieszkowska.

Kazimierz skrzętnie opisywał narzeczonej życie na „łasce króla Jerzego”. Mimo że w jego listach ciągle się pojawiały nowe postacie, kobiety, mężczyźni, relacje z imprez w „beczce śmiechu” numer 7, to bije od nich smutek i poczucie samotności. „Jesteśmy wygłodniali uczuciowo” pisze do Haliny. Szczerze przyznaje się, że niektóre listy były pisane pod wpływem alkoholu. Alkohol w obozie demobilizacyjnym był sprawą naturalną i powszechną. Pozwalał zapomnieć o strasznych obrazach wojny, zaleczyć depresje i psychozy, powrócić do miłych wspomnień. „To czepianie się przeszłości jest charakterystyczne dla tych wszystkich, których przyszłość właściwie nie istnieje, bo przedstawia się bardzo nieciekawie i niejasno, nie wyczerpuje w żadnym wypadku ambicji i możliwości” – czytamy w korespondencji.

– Wybór był bardzo trudny bo nawet ci, którzy zdecydowali się na powrót do kraju, często byli traktowani jak zdrajcy – kwituje H. Cieszkowska.

Ciężki czas przychodził w święta. Niektórzy w ogóle ich nie obchodzili. „Najgorsze jest to, że siedzę na obczyźnie i nie mogę pracować dla kraju” – wyznaje Korolkiewicz. Ale nie decyduje się na powrót – bo „nigdy nie wiadomo z jaką reakcją mogę się spotkać”. Dlatego narzeczeni zaczęli snuć plany o ściągnięciu Haliny do Wielkiej Brytanii.

Okazja nadarzyła się w 1949 roku. „Bolkowa” postawiła wszystko na jedną kartę. Rzuciła studia tuż przed obroną pracy magisterskiej, zmieniła wygląd zewnętrzny i wyjechała do Szczecina, skąd przy pomocy kierownika prac remontowych jako młody polski robotnik, w ładowni jednego ze szwedzkich rudowęglowców, miała opuścić Polskę.

– To był bardzo trudny moment, ponieważ musiałam zostawić wszystko, rodzinę, znajomych, uczelnię. Ale człowiek, który miał załatwić mój „przerzut” przez granicę, powiedział, że to jest ostatni moment – mówi pani Halina.

Łzy czyste, rzęsiste

Pech chciał, że w dniu, kiedy miała wejść na pokład, ów człowiek został aresztowany. Plan nie został zrealizowany, a Halina miała wrażenie, że jej świat się zawalił.

– Nie było już żadnej szansy na to, że się połączymy. Wydawało mi się, że już dla mnie wszystko przepadło, że nie ma już dla mnie żadnej przyszłości. Trzeba było podjąć decyzję, co zrobić dalej ze swoim życiem. I to podejmowanie decyzji było bardzo tragiczne – opowiada. – Nie pamiętam, kiedy to się stało, że ostatecznie zdałam sobie sprawę z tego, że się pewnie już nigdy nie zobaczymy. To narastało w nas stopniowo. No bo ile można żyć na walizkach, czekając tak naprawdę nie wiadomo na co. Ile można żyć wspomnieniami…

Autor listów z Londynu również to fiasko bardzo przeżył. Coraz częściej pojawiała się wódka i „nieciekawe towarzystwo”. Zaczął tracić szacunek do siebie samego. „Nie rezygnujmy z życia” – napisze w jednym z ostatnich listów. „Jeśli nie udało się nam stworzyć szczęśliwego życia razem, to jednak w imię tego, co było nam najdroższe – żyć pełnią życia, nie dać się złamać naszym osobistym nieszczęściem (…) Wierzę, też, że i mnie szczęście nie ominie – i chcę tego tak, jak chcę wrócić kiedyś do kraju… Całuję Twoją uroczą buzię. Całuję jednocześnie tę całą, tak ukochaną, biedną ziemię.”

Halina Cieszkowska z domu Chlistunow
Halina Cieszkowska z domu Chlistunow

Kazik wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł na raka wątroby w wieku 56 lat. Nigdy więcej nie zobaczył się ze swą klarysewską miłością.

Epilog

– Ostatnio mia miejsce taki mój osobisty happy end, ponieważ w końcu mogłam ujrzeć na własne oczy ten Londyn, który znałam tylko z listów – mówi pani Halina.

Obroniła tytuł magistra. Wyszła za mąż i założyła rodzinę. Pracowała w Bibliotece Publicznej, potem w szkolnictwie; dopiero będąc na emeryturze zajęła się piśmiennictwem. Pisze artykuły i historyczne eseje. Współpracowała z takimi tytułami jak: „Za i Przeciw”, „Stolica”, „Nadwiślańskie Echo”, „Słowo – Dziennik Katolicki”, a obecnie pisze dla pisma młodzieżowego „Płomyczek” i tygodnika katolickiego „Idziemy”. Za książkę napisaną z Krystyną Kreyser „Gaudium In Litteris (Przechadzki po Warszawie) otrzymała nagrodę prezydenta miasta. Inne jej publikacje to „Oni tu żyli” i „Uśmiech na barykadzie”. Poza tym pani Halina działa społecznie w sprawach dotyczących Kresów Wschodnich, z których pochodzi, jest wolontariuszką w „Karcie” Archiwum Wschodnim, a także współpracuje z dr. Gustawem Bekkerem na rzecz polsko-niemieckiego pojednania. Jej dorosłe wnuki, Kamila i Artur mieszkają w Londynie i 2 lata temu zaprosiły ją do siebie na święta.

– Zawieźli mnie dokładnie na miejsce, z którego pisał Kazik. I wtedy stojąc przed tym domem, w którym mieszkają teraz zupełnie inni ludzie, niemający pojęcia o tej historii, pomyślałam sobie: „No toś się trochę spóźniła. Jakieś 70 lat…”

Tekst: Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_