07 czerwca 2014, 11:14
Zarządzam pełne zanurzenie

– „Słuchaj, Noe. Chciałbym na słówko. Wiesz, tak między nami, to jestem człowiekiem zaniepokojony. By nie rzec: rozczarowany. Bo miałem ambicję stworzyć taką rezolutną rasę, a wyście to tak po ludzku, po ludzku spartolili” – pisał w piosence o potopie jej autor, pseudonim Spięty. Szykuj się, smętna emigracjo. Wypływasz jutro, mandżur pakuj. Czeka 25-letnia wyspa zielona. Zaprasza kolejne, jeszcze lepsze ćwierćwiecze, pijane toastami elit za wolność.
Aby Polaków w Brytanii pożądanowystarczą nasze podatki i stały ruch na bankowych kontach. Ale byśmy mogli uzyskać cokolwiek dla siebie, musimy wydać z siebie nie pisk, lecz okrzyk, świadczący o tym, że jak naplują w kaszę, to sobie naważą piwa.
A oni nic. Jak zasiedli na przyzbie, tak siedzą. Rację ma Brytyjczyk Cameron. Fora ze dwora, ograniczyć i cofnąć przywileje, niech robią i wynajmują. Byleby robili. A tych, co nie robią, odesłać, skąd przyszli. I zabrać zasiłki, ciurkiem od A do Z. Nic się nie należy sierotkom po rodzicach z analfabetycznych gmin Polski. Ukrócić i hurtem wprząść do zaprzęgu, bezrozumne dusze, co pięścią wygrażać nie przestaną, ale pogardą się swoją nakarmią, podeprą złością, a do roboty i tak pokuśtykają. Ulżą sobie wieczorami, grillując w ogródku Araba. 22 maja mieliśmy w Brytanii wybory na radnych dzielnicy. Każdy z nas gdzieś tu przecież mieszka, „na pokoju”, albo i „na mieszkaniu”. Ale ołówkiem krzyżyka nie postawi. Nawet na swojego. A mieliśmy urodzaj kandydatów, było ich 38. Jedni wyjechali z kraju w ostatnim dziesięcioleciu. Inni tutaj się urodzili. Kolejni, jak hackneyowscy żydzi, polskich ziem sięgnęli swymi korzeniami. Doświadczenie tych po ludzku spartolonych przez polską społeczność lokalnych wyborów pokazuje, że nie jesteśmy tutaj jeszcze obywatelami. Demonstracje oburzonych urządzane pod oknami urzędów na Downing Street, te twierdzenia o rzekomej dyskryminacji, o łamaniu praw Europejczyków we wspólnym stadzie, to jedynie obraza majestatu chłopka-roztropka, tego, który niewolny. Wciąż tańczymy chocholi taniec Wyspiańskiego.
Polacy na Wyspach, to w samym Londynie kilka setek tysięcy, do pół miliona głosów. Rejestruje się 104 tysiące 155 osób. I nie wybieramy, chyba że w swojej paneuropejskiej otwartości, zagłosowaliśmy, ale na Anglików, Hindusów, Turków i Arabów. Ilu z nas poszło do urn? Liczba zarejestrowanych na listach wyborczych, liczbie oddanych głosów nie jest równa, to nie jest to samo.

Rzeczywistość a rebours

Lokalne wybory w W. Brytanii wygrała Partia Pracy. Potem konserwatyści, liberalni demokraci i UKIP. Kandydowali również członkowie sześciu innych ugrupowań oraz bezpartyjni. Nie wybiła się ani British National Party, ani Partia Zielonych, a więc jedyne spośród maluczkich, które od czasu do czasu porywają forum mediów czy zainteresowanie gawiedzi. Mandaty zdobyli również radni, o których od lat wiemy, że noszą w zanadrzu światło polskości w zanadrzu: Joanna Dąbrowska z Ealingu, oraz Simche Steinberger, Michael Levy i Harvey Odze, kandydaci z Hackney. Mandatu nie zdobył żaden z polskich kandydatów, który przyjechał tu na fali ostatniego 10-lecia.
Ilu z nas zagłosowało na brytyjskich kandydatów w wyborach do europarlamentu? Inicjatorem polonijnej kampanii profrekwencyjnej na Wyspach Brytyjskich była organizacja Polish City Club. W wirtualnej rzeczywistości „Wybory europejskie zjednoczyły Polaków, potrafią działać razem”. Jak czytamy w artykule, opublikowanym na portalu www.nportal.no, który podsumowuje kampanię: „Wiktor Moszczyński, działacz polonijny, wieloletni MP z dzielnicy Ealling, na podstawie danych z wszystkich okręgów wyborczych stworzył raport, według którego 104 tysiące Polaków wzięło udział w głosowaniu w stolicy Wielkiej Brytanii”.
– 104,000 Polaków miało prawo głosu w wyborach lokalnych w Londynie, ale nie wiemy, ilu właściwie głosowało. Natomiast na podstawie odpowiedzi od 13 samorządów (na 33) myślę, że około 23 proc. z nich głosowało w wyborach europejskich – prostuje przeinaczenia Moszczyński.
Z artykułu Mai Raczkowskiej i Łukasza Kędzierskiego dowiadujemy się również, „że Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii z sukcesem pracują na opinię świadomych i aktywnych członków wspólnoty europejskiej”. Że „dynamikę działań Polaków przede wszystkim widać na przykładzie akcji wspólnie przeprowadzonych przez organizacje polonijne. Za główny cel postawiły sobie one budowanie świadomości na temat istoty udziału w wyborach i edukowania Polaków w zakresie programów wyborczych partii. – Naszym celem jest aktywowanie Polaków mieszkających na Wyspach do udziału w głosowaniu. Dzięki zaangażowaniu w życie społeczne i polityczne mamy wpływ na rzeczywistość wokół nas – mówi Dorota Zimnoch, prezes Polish City Club London. – Rozpoczęliśmy od badań, które pomogły nam zrozumieć sentymenty wyborcze Polaków, ich bariery i motywacje, które później zaadresowaliśmy w kampanii. Przeprowadziliśmy też debaty przedwyborcze, dostarczając Polakom informacji o głównych partiach i programach wyborczych. Zwróciliśmy uwagę mediów i polityków na nasze działania i nawiązaliśmy dialog. Silna współpraca z koordynatorami na terenie Wielkiej Brytanii, Irlandii Północnej oraz Irlandii pozwoliła nam dotrzeć do bardzo szerokiej grupy Polaków – dodaje”.
Chociaż wspomniana kampania przyniosła w istocie mierny efekt w kwestii wyborczej aktywizacji Polaków, to jednak 2 maja, w Dzień Polonii i Polaków za Granicą, prezydent Rzeczypospolitej, Bronisław Komorowski odznaczył Złotymi Krzyżami Zasługi liderki tej organizacji: prezes Dorotę Zimnoch i Agnieszkę Kołek.

Opowiadał Maliński

Jest czwartek, 22 maja 2014 roku. Późnym popołudniem, po przedmieściu Londynu krążą kandydaci. Pukają od drzwi do drzwi, przypominając rodakom, że to dziś ten dzień, w którym mogą postawić krzyżyki przy nazwiskach polskich kandydatów.
Na jednym z progów stoi pan Iksiński. Spotkał kandydatów już wcześniej, miał okazję z nimi porozmawiać i wyraził wstępne poparcie.
– Witam Państwa, i jak wybory? – uśmiecha się Iksiński. – To dziś. Przyszliśmy się przypomnieć. Był Pan zagłosować? – odpowiadają kandydaci.
– Nie byłem – odpowiada Iksiński bez uśmiechu – Tak trochę myślałem o tym i ja w sumie nie wiem czy ja tu popieram jakąkolwiek partię. Ja nie mogę tak iść zagłosować bez sensu, bo potem to może mieć konsekwencje – dodaje.
– Pyta nas Pan jak wybory. My swoje robimy. Kandydujemy, od pół roku roznosimy listy, ulotki, rozmawiamy z ludźmi. Przyszła pora by to Pan nam powiedział, jak wybory, a Pan nie wie, czy chce iść głosować – odpowiada jeden z kandydatów.
– Jedyne, o co Pana prosimy, to by poszedł Pan do lokalu. 10 minut spacerem. Inaczej nic się nie zmieni. Prasa coraz częściej zwala winę za wszystko na imigrantów, politycy zaczynają im wtórować, coraz głośniej się mówi o wyjściu z Unii Europejskiej, a my nie mamy głosu. Jeżeli sami siebie nie będziemy szanować, to nie dziwmy się, że inni nas nie szanują – dodaje kandydatka.
– Ja to wszystko rozumiem. Ale człowiek dopiero z roboty wrócił i piwo musi wypić. Do widzenia. Powodzenia życzę! – rzucił na odchodne Iksiński i zamknął drzwi.
A kandydaci ruszyli dalej.
– Nie martw się, nie będzie źle Rano byłem w lokalu, to jedna Polka głosowała, była w drodze z córką do przedszkola. Jeszcze się upewniała, że może na nas oboje zagłosować. Moi sąsiedzi poszli, twoi też pójdą. Takich jak Iksiński będzie mniejszość – pociesza kolega, zanim wejdą w kolejne drzwi z polską rodziną. Wyraźnie pamiętają, że gdy przez ostatnie pół roku chodzili przedstawiać się blisko 500 polskim wyborcom w swoim okręgu, w tym domu nie było nikogo, więc zamiast rozmowy, zostawili list.
– Hello? – Otwiera kobieta w średnim wieku.
– Dzień dobry! Jesteśmy polskimi kandydatami do lokalnej rady. Czy dostała pani nasz list w sprawie wyborów? – pytają.
– Coś dostałam – brzmi odpowiedź odświeżanej pamięci. – A tak! Pamiętam, rozmawiałam o tym liście nawet z mężem – dodaje dla pewności i ku pokrzepieniu.
– Świetnie. Dziś wybory. Była już pani głosować? – dopytują kandydaci.
– Głosować? Nie. A po co? Od dwunastu lat tu mieszkamy i nigdy nie głosowaliśmy. Czemu teraz mielibyśmy zacząć?
– Bo wcześniej nie miała pani polskich kandydatów. Teraz jesteśmy – odpowiadają.
– Niech inni zadecydują. My z mężem postanowiliśmy nie głosować – odpowiada kobieta i zamyka drzwi. Ostatni polski wyborca jakiego widzieli tego dnia, powiedział że na konserwatystów głosować nie będzie, bo w telewizji TVN słyszał, że Cameron Polaków nie lubi.
Po czterech godzinach odwiedzin u wyborców, kandydaci przyszli popatrzeć na ostatnich głosujących. W ciągu tej ostatniej godziny zobaczyli jeszcze kilku Anglików, małżeństwo Hindusów, Afrykańczyka i rodzinę muzułmanów. Znają swój na Wyspach interes.
– „Najgłośniej przeciw imigrantom z nowych państw UE protestują inne mniejszości narodowe, m.in. Hindusi i Somalijczycy. Narzekają, że Polacy przyjeżdżają, bo obawiają się większej konkurencji na rynku pracy i zmniejszenia publicznych pieniędzy na różne projekty dla ich społeczności” – zauważył swego czasu Moszczyński. Ale ponieważ w swojej masie wybory te Polacy na Wyspach zlekceważyli, nie stanowimy grupy, którą należy się przejmować i którą trzeba jakoś szczególnie w ogóle brać pod uwagę.
Mniej niż stu Polaków zagłosowało w Hounslow, jednej z tych dzielnic Londynu, którą zamieszkujemy najliczniej. Nie zagłosowały Polki, wiodące dzieci do szkół i przedszkoli, sąsiedzi sąsiadów obrażeni na Camerona oraz żony mężów, które mają w sobie tę urokliwą, ciepłą uprzejmość i pozwalają zadecydować innym. Z przeszło czterystu zarejestrowanych w tej dzielnicy osób, większość do urn nie poszła. Podobnie zdarzyło się w całym Londynie. Ale nie pękaj, ponglish. Mamy swoją radną na Ealingu, tę samą już od ośmiu lat. Prezent od tubylców, którzy nam ją wybrali. A cóż Iksiński? Jemu po pracy należy się piwko. Dobre piwko nie jest złe.
Elżbieta Sobolewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_