11 maja 2014, 11:28
Racja stanu, ty emigrancie

– „Chcemy, aby nasi rodacy wracali do kraju, a zanim powrócą – posiedli lepsze zrozumienie polskiej racji stanu. Aby budowali jak najlepszy wizerunek Polski w świecie i przyjazne relacje z krajami zamieszkania” – oświadczył minister Radosław Sikorski, przedstawiając 8 maja w Sejmie, główne kierunki polskiej polityki zagranicznej na rok 2014. Skąd wniosek, że pojmujemy tę rację słabiej?

Zdanie to spoliczkowało patriotyczne uczucia emigranta, żyjącego na obczyźnie nadzieją na powrót do kraju. Skoro minister spraw zagranicznych sugeruje, że emigrant ten słabo rozumie interes swojego kraju, to zadaje on sobie pytanie – dlaczego takie przesłanie doń skierowano?

Pierwszą odpowiedź dyktuje ego, inaczej pycha. Do licha z taką ojczyzną, której pierwszoligowy reprezentant decyzyjny mówi mi, że nie wiem, czego jej życzyć. Obywatel krajowy rozumieć nie musi, a ja muszę? Ten w kraju rozumie lepiej, bo tam płaci podatki, a ja gorzej, bo nie było komu załatwić posady? Obrażam się. Wyrzucam dowód osobisty i idę po zjednoczone obywatelstwo Królestwa.
    Drugą myśl dyktuje głęboka i całkowicie niepraktyczna odraza do posiadania obywatelstwa innego, niż polskie. Łącząc jednak wystąpienie ministra z bliskim terminem wyborów do Parlamentu Europejskiego , a także z wyborami lokalnymi, które w Wielkiej Brytanii odbędą się tego samego dnia, uwaga ministra nabiera kształtu. Można przypuścić, że głównie mówił do nas, bowiem na Wyspy wyjechało Polaków najwięcej. Potem na pewno Holandia, Niemcy, Norwegia, ale to wszystko emigracje mniejsze, nasza emigracja największa. Idąc torem wyborczym, możemy wysnuć wniosek, iż udowodnimy chęć lepszego pojmowania polskiej racji stanu, poprzez swoje decyzje wyborcze. Pytanie jednak rodzi się kolejne: który wybór będzie dla kraju najbardziej owocny? Nie ulega wątpliwości, iż gremialnie powinniśmy 22 maja wziąć udział w brytyjskich wyborach samorządowych. Jeśli chodzi o Londyn, mamy sytuację komfortową, wśród kandydatów są bowiem Polacy i Brytyjczycy, których rodzice, albo dziadkowie z Polski pochodzili. Jeśli chodzi o wybory do Parlamentu Europejskiego, decyzja nie jest już tak oczywista. Którą urnę wybrać? Możemy głosować albo na kandydatów brytyjskich 22 maja, albo na polskich, 25 maja.

Tegoroczne wybory do Europarlamentu określane są mianem przełomowych. Nurt eurosceptyczny, który umacnia się w państwach członkowskich UE, wskazuje się jednoznacznie, jako zagrożenie dla całej struktury. Brakuje natomiast dogłębnej, uczciwej i przede wszystkim nie obarczonej histerią, publicznej debaty i analizy. Nie ma jej, bowiem nieuchronnie oznaczałoby to jeszcze bardziej namacalną kontestację wspólnoty, a tej wolałaby ona uniknąć, stąd taktyka nazwania przeciwnika wrogiem, posługująca się orężem kpiny i strachu. Unia Europejska nie dokona autolustracji. Nie wyjdzie na agorę i nie zada sobie pytania o ideowy kierunek, który obrała, i który coraz większa liczba jej obywateli postrzega jako degenerujący. Zanika ufność i wiara w nieomylność profilu, w jakim kształtowane są społeczeństwa Europy, a który zdominował wspólnotę w ostatnich latach. Jej oblicze zastanawia coraz bardziej. Nie radzimy sobie z narastającą, zarobkową wędrówką ludów, z jaskrawym brakiem solidarności, z naciskami na daleko idące, cywilizacyjne zmiany w sferze obyczajowej. Cóż w tym złego, że ludzie niekoniecznie sceptyczni, ale skłonni do obserwacji i myślenia, przestają rozumieć sens i wyczuwać słuszność owych cywilizacyjnych wytycznych? Gdzie jest dialog i dokąd wybrał się kompromis? Panuje w gronie euroentuzjastów niepokojąca ideologia: kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam. Dominująca w odniesieniu do sceptyków mowa nienawiści, rodzi w nich agresję, jak może być zresztą inaczej? Nawołuje się do zdecydowanego odrzucenia ugrupowań, kwestionujących obecny kształt wspólnoty. Jakby popełniały grzech śmiertelny, Unię mordując. W panikę i gniew popadają euroentuzjaści, słysząc propozycje przeprowadzenia rachunku sumienia UE, przewartościowania priorytetów i dokonania reform, które to propozycje podnosi prawica Europy Środkowo-Wschodniej czy brytyjscy konserwatyści. Pytanie, zadane przez Sikorskiego, trzeba więc sobie powtarzać w kontekście roli Polski w Europie.

Realpolitik

„Masz głos. Masz wybór” to parasolowa kampania propagująca uczestnictwo w eurowyborach w Polsce i zagranicą, prowadzona przez Fundację Batorego. „Masz głos. Masz wybór” to hasło nadrzędne, stoi na szczycie piramidy zdarzeń i działań, które finansuje polski MSZ oraz fundacja. Polaków w Wielkiej Brytanii dotyczą działania promocyjne spod znaku „Idziemy na wybory”, firmowane autorytetem Ambasady RP w Londynie. Szerszym charakterem, bo obejmującym 28 państw członkowskich, cieszy się akcja JUSZ „Jesteś u siebie, zagłosuj”. Trudno zrozumieć, po co ta mnożność bytów, skoro ich treści są tożsame. Przy pozorach zachowania bezstronności, oba sugerują, iż Polacy powinni przede wszystkim głosować na kandydatów państw, w których się osiedlili, czy nawet czasowo tylko mieszkają. Na ulotkach, w klipach video nie brakuje wzmianek o polskich wyborach do Parlamentu Europejskiego, 25 maja, ale ta zachęta funkcjonuje tylko na marginesie głównego nurtu. Polską racją stanu, ma być więc to, abyśmy pokazali się w krajach, do których emigrowaliśmy, jako obywatele którzy obrali kurs na asymilację.

Z tego wniosek, iż na nasz powrót obecna Polska nie liczy, ani go sobie nie życzy, ale pozostaniemy jej wierni, jeśli wykażemy się w krajach osiedlenia. Budując miejscowy elektorat, zostaniemy przez polityków dostrzeżeni i tym samym, wywalczymy sobie pozycję narodu, z którego potrzebami gospodarz będzie się liczył. Ot, racja. Odpowiada ona w zupełności wizerunkowi Sikorskiego, jako zwolennika „realpolitik”, czyli działania w oparciu o kalkulację odrzucającą moralność, jako zbędny balast, który zakłóca podejście realistyczne. „Jesteś u siebie, zagłosuj” to hasło sprzyjające myśleniu w stylu: tam ojczyzna, gdzie mój chleb. Jeśli więc ojczyznę sprowadzimy wyłącznie do poziomu merkantylnego rachunku zysków i strat, cóż innego jak nie serwilizm staje się priorytetem. Ten kto go głosi, jest człowiekiem małego formatu, o zniewolonym umyśle.
W Wielkiej Brytanii rozdano 150 tysięcy ulotek, na których widnieje hasło „Jesteś u siebie, zagłosuj” – motto działań, podjętych przez liderów polskiej społeczności, w 28 państwach członkowskich UE. Na Wyspach, kampanię „JUSZ”  realizuje koalicja Polish City Club, Forum Polonii i Szkoły Liderów, ze wsparciem rozlicznych zrzeszeń i instytucji, w tym: Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii.
Czy chodzi „u siebie” w Unii Europejskiej? Bo w Brytanii, u siebie będą dopiero nasze dzieci. O ile w Anglii się wychowają, a z kultury korzeni pozostanie w nich głównie zapach wakacji u dziadków i całkowity brak pojmowania duszy polskiej i polskich spraw. Polskiej racji stanu – oczywiście również.

Chwała naszym, lokalnie

W Londynie, 37 kandydatów w wyborach lokalnych to Polacy, w tym duża grupa osób żydowskiego pochodzenia, których przodkowie pochodzili z Polski. Tak jest w Hackney, w którym startuje aż 21 kandydatów. A przecież na czym, jak nie na sentymencie budować można bliższe relacje, ten upragniony, a niedościgniony: lobbing propolski. „Nasi” startują także na Ealingu, w Hounslow, Haringey, Enfield, Islington oraz w Thurrock. 34 kandydatów startuje z partii konserwatywnej. Jedna kandydatka z partii pracy i jest to Ella Vine, jeden kandydat z partii liberalnych demokratów, i jest to Stefan Kasprzyk oraz jeden kandydat niezależny – Marian Łukasik.
Od kilku miesięcy Dziennik towarzyszy swoim zainteresowaniem trójce konserwatywnych kandydatów z Hounslow: Jarkowi Kalinowskiemu, Patrykowi Malińskiemu i Agnieszce Lipce.

Agnieszka ma 33 lata, męża i dwoje dzieci, 5-letnią córkę i 3-letnego syna. Jest specjalistą od finansów i bankowości, tuż po obronie pracy magisterskiej w 2005 r. wyjechała do Belfastu, gdzie rozpoczęła pracę w British Telecom. Rok później BT zaproponował jej awans i wyjazd do Londynu, w charakterze menedżera do spraw rozwoju biznesu w jednej z placówek.

– Zawsze znajdowałam czas by przeglądać na bieżąco stronę internetową Hounslow Council, informacje dotyczące rozwoju i gospodarki przestrzennej, inwestycji, bezpieczeństwa publicznego, po prostu tego, co się dzieje w dzielnicy, w której mieszkam, czyli Feltham. Wreszcie zaczęłam działać w tych sprawach, które mnie, jako mamy dwójki dzieci, dotyczą najbardziej – mówi Agnieszka.
Konkretem stał się plac zabaw w Feltham Park, którego otwarcie nastąpiło w styczniu, a największy wpływ na decyzję o przygotowaniu petycji, wywarła rodzina, czyli fakt, że urodziła drugie dziecko.
– Zauważyłam po prostu, że jakość placów zabaw w naszej okolicy nie jest dobra. Docierały do mnie skargi, zwykłe narzekanie rodziców, wynikające z braku bezpiecznego miejsca do zabawy. Zajęłam się więc przygotowaniem petycji, roznoszeniem ulotek, założeniem strony na Facebooku i kontaktem z lokalnymi gazetami. Pod koniec marca pojawił się artykuł na pierwszej stronie Hounslow Chronicles, dotyczący jej akcji. Głosów przybywało i w efekcie Council zdecydował się przeznaczyć 150 tysięcy funtów na powstanie dwóch nowych miejsc zabaw dla dzieci – opowiada Agnieszka. A dzięki jej kampanii, w 2015 i 2016 roku planowane są renowacje kilku innych placów zabaw.
– Interesuję się lokalnymi problemami: czystością ulic, łataniem dziur w drogach, warunkami mieszkaniowymi, poprawą bezpieczeństwa i mam nadzieję, że to, co osiągnęłam do tej pory, zaskarbi mi poparcie. Nie jestem osobą, która siedzi z założonymi rękami, czekając na zmiany, tylko potrafię się zaangażować i sprawia mi to wielką satysfakcję. Orientuję się w działalności lokalnego samorządu i jestem w pełni świadoma, że dzielnica, w której mieszkam, ma potencjał. Mam pomysły na jej promocję, na aktywizację młodzieży w różnych dziedzinach, sportowo-rekreacyjnych czy edukacyjnych. Są obszary zaniedbane m.in. obiekt sportowy Feltham Arena, gdzie Mo Farah, podwójny złoty medalista w lekkoatletyce, zaczynał treningi – tłumaczy. Pytana o to, dlaczego kandyduje z ramienia konserwatystów, odpowiada, iż głównie z pobudek pragmatycznych.
– Najchętniej startowałabym jako kandydatka niezależna, jednak wtedy chyba od początku byłabym skazana na niepowodzenie. Podczas tzw. canvassingu, czyli przedstawiania się mieszkańcom dzielnicy, spotkałam się kilkakrotnie z pytaniem od naszych rodaków, dlaczego właśnie ta partia. Za każdym razem zaznaczam, że musimy zacząć budować własną reprezentację w tutejszej polityce. Słyniemy z tego, że ciężko i uczciwie pracujemy, natomiast dotychczas nie angażowaliśmy się w życie publiczne, co pośrednio sprawiło, że staliśmy się kozłem ofiarnym dla mediów i niektórych brytyjskich polityków. Poprzez moją aktywność społeczną i polityczną chcę w pewien sposób zapobiec takim komentarzom. Jestem w pełni świadoma, że będąc w szeregach konserwatystów, biorę na siebie odpowiedzialność za wypowiedzi jej przedstawicieli. Podsumowując, powinniśmy wykorzystać swoją siłę, tak aby stać się znaczącą społecznością w kraju, do którego wyemigrowaliśmy. Zresztą z moich doświadczeń wynika, że wielu polskich wyborców chętnie zaangażowałoby się w działalność tam, gdzie mieszkają, w swojej dzielnicy. Jestem wręcz pewna, że za cztery lata będziemy mieć więcej kandydatów i nasze zaangażowanie będzie mieć tendencję wzrostową – mówi Agnieszka.
Trójka polskich kandydatów do rady Hounslow propaguje się na wspólnej ulotce. Zdarzają się więc telefony od rodaków, którzy gratulują i liczą na bratnią duszę „w Councilu”, jak mawiamy potocznie. Być może inaczej jest w przypadku Parlamentu Europejskiego, ale w kwestii wyborów lokalnych, przynależność partyjna nie ma dla emigrantów aż takiego znaczenia.       – Rozmawiam z mieszkańcami mojego okręgu i muszę powiedzieć, że najwięcej wśród nich jest osób obojętnych i niezorientowanych, a dopiero później ludzi o poglądach konserwatywnych – mówi Jarek Kalinowski. – Nie spotkałem ani jednego zwolennika partii pracy albo liberalnych demokratów. Zresztą proporcje dotyczące kandydatów do rad w Londynie, doskonale to pokazują – dodaje.

Elżbieta Sobolewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_