05 maja 2014, 16:24 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Londyn mówi: Polish movie

Już po raz 12. Kinoteka wraz z Polish Cultural Institute zorganizowała w Wielkiej Brytanii festiwal filmowy polskiego kina. W ostatni weekend odbyło się otwarcie imprezy, która potrwa przez cały miesiąc. Publiczność w Londynie miała okazję zapoznać się z ostatnimi najlepszymi produkcjami polskimi. Na prezentowane filmy chętnie przychodzą nie tylko Polacy, ale również Anglicy i przedstawiciele innych narodowości.

Joanna Kos-Krauze i Jowita Budnik / fot. Magdalena Grzymkowska
Joanna Kos-Krauze i Jowita Budnik / fot. Magdalena Grzymkowska
O cygańskiej poetce przez dziurkę od klucza

Polski miesiąc filmowy otworzyła gala w Riverside Studios na Hammersmith połączona z projekcją nagradzanego w Polsce i za granicą filmu wybitnego duetu reżyserskiego Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze. „Papusza” to opowieść o pierwszej i prawdopodobnie jedynej poetce pochodzenia romskiego, Bronisławie Wajs. Jej nieoszlifowany talent odkrywa Jerzy Ficowski, który wraz z Julianem Tuwimem postanawia wypromować tę oryginalną twórczość, przez co Papusza zostaje narażona na agresywny ostracyzm ze strony bardzo hermetycznej społeczności romskiej. Fabuła ciągnie się przez cały XX wiek, pokazując różne realia poszczególnych okresów i zmieniający się krajobraz społeczno-polityczny, lecz nie to jest w tym filmie najważniejsze. Widz, z pewnym nieokreślonym poczuciem winy, podgląda odchodzącą w niepamięć kulturę cygańskich taborów, magicznych obrzędów i wierzeń, a także filozofii życia afirmującej wolność w najczystszej postaci, czyli brak przywiązania do dóbr doczesnych – niezwykle prostą, ale jakże trudną do zastosowania w naszym świecie zepsutym przez konsumpcjonizm.

Na angielskiej premierze filmu były obecne reżyserka Joanna Kos-Krauze oraz odtwórczyni tytułowej roli Jowita Budnik, które po filmie odpowiadały na pytania widzów.

– Jestem szczęśliwa, że film cieszy się tak dużym uznaniem. W końcu jest to długi, nudny czarno-biały film ze słabo zarysowaną akcją – żartowała reżyserka w odpowiedzi na gromki aplauz podczas napisów końcowych.

Publiczność bardzo interesowało to, w jaki sposób pierwszoplanowa aktorka przygotowywała się do swojej roli. – Największą trudność sprawiał język romski, którego musieliśmy się nauczyć. Zrobiliśmy wszystko co w swojej mocy, aby w ciągu 10 miesięcy poznać go jak najlepiej, co nie było łatwe, bo przecież nie ma książek do nauki romskiego – mówiła aktorka. – Z drugiej strony poznanie języka ułatwiło mi nieco wejście w rolę Papuszy, której twórczość znałam już wcześniej, jednak podczas przygotowań do filmu starałam się poznać ją jeszcze lepiej. Pewną niedogodnością było także to, że rola wymagała tego, abym paliła papierosy i to w dużej ilości, chociaż rzuciłam ten nałóg 8 lat temu. Niestety nie oparłam się swojej słabości i do tej pory popalam – dodała ze śmiechem.

Na pytanie, dlaczego twórcy zdecydowali się na nakręcenie takiego a nie innego filmu, Joanna Krauze odpowiedziała, że chciała uchwycić owiane tajemnicą i ulotne, bo przekazywane wyłącznie ustnie dziedzictwo kulturowe tej społeczności.

– Co nie było łatwe, bo ta kultura zanika bardzo szybko. Świadczyć może o tym anegdota. Otóż, gdy podczas castingu zapytaliśmy statystujących w filmie Romów, czy umieją śpiewać, grać na instrumencie muzycznym i powozić końmi, wszyscy bez wyjątku odpowiedzieli: „Oczywiście”. Po czym na planie okazało się, że część z nich po raz pierwszy widziało konia na oczy! – opowiadała reżyserka. – Ale nie tylko oddanie atmosfery cygańskiego taboru było trudne, ale też odtworzenie pejzaży Polski XX wieku, które już nie istnieją. W postprodukcji filmu wykorzystywaliśmy do tego stare fotografie, dlatego film jest czarno-biały – dzięki temu mniej są widoczne cyfrowe połączenia filmu i zdjęć – tłumaczyła. Czerń i biel zastosowana w filmie zupełnie nie przeszkadza w jego odbiorze. W tym miejscu na szczególną uwagę zasługują rewelacyjne zdjęcia autorstwa Krzysztofa Ptaka i Wojciecha Staronia – każdy kadr z filmu jest jak dzieło sztuki.

„Dziennik Polski” zapytał, co twórcy filmu chcieliby przekazać polskim ekspatom, którym przyszło żyć w obcej kulturze, której, podobnie jak bohaterzy „Papuszy” nie zawsze rozumiemy.

– Chciałam w tym filmie pokazać złożoność kultury polskiej, ponieważ zostaliśmy wychowani na bardzo przekłamanej historii, ze Polska zawsze była homogeniczna, że nigdy nie było w niej Żydów, Romów etc. Mamy tyle obszarów z których możemy czerpać i być dumni. Nie powinniśmy się tego wstydzić. Poza tym chciałabym wywołać w nich poczucie nostalgii i żeby zapragnęli wrócić do Polski – podsumowała reżyserka z nutką nadziei w głosie.

Kasia Maciąg i Weronika Migoń / fot. Magdalena Grzymkowska
Kasia Maciąg i Weronika Migoń / fot. Magdalena Grzymkowska
Komedia nie do końca romantyczna

Kolejnym filmem, który miał swoją premierę w Londynie przy okazji festiwalu był „Facet (nie)potrzebny od zaraz”. Jest to najnowsza z propozycji prezentowanych podczas festiwalu, która miała swoją premierę w Polsce w Walentynki. I faktycznie, jest to historia o relacjach damsko-męskich, ale nie taka, do której przyzwyczaiły nas amerykańskie komedie romantyczne. Główna bohaterka postanawia się spotkać ze swoimi byłymi chłopakami, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie przeoczyła tego „jedynego”.

Nie da się nie zauważyć pewnych związków pomiędzy reżyserem, a główną bohaterką, która również jest filmowcem. – Niestety nie miałam tylu chłopaków, co bohaterka filmu. Zawsze byłam „nerdem” – mówiła obecna na sali Weronika Migoń. Reżyserka przyznała także, że jest bardzo zadowolona, ale też trochę zaskoczona faktem, że film cieszył się popularnością porównywalną z kasowymi hitami takimi jak „Wilk z Wall Street.” – Zwłaszcza, że my mieliśmy na ten film bardzo mały budżet. Poza tym nie jest to klasyczne romansidło. To film, który zmusza do refleksji, że czasem trzeba się rozliczyć z przeszłością, aby ruszyć dalej. – dodała.

– Imponuje mi determinacja, z jaką to robi Zosia, w która się wcieliłam. Cieszę się, że filmie został przedstawiony wzorzec silnej kobiety, która ma jeszcze wiele do powiedzenia, a jej szczytem marzeń nie jest zamążpójście – powiedziała aktorka Kasia Maciąg.

Muzyka w filmie niemal w 100% autorstwa polskich artystów jest dowodem na to, że oprócz komercyjnych gwiazdek mamy w Polsce wielu wybitnych twórców. Widać też różnicę w podejściu do pokazywania Warszawy, która nie jest już przekłamanym obrazkiem z folderu reklamowego, gdzie 30-latkowie jeżdżą luksusowymi autami i mieszkają w penthouse’ach, lecz miastem prawdziwym z krwi i kości, zamieszkanym przez nie tylko przez ludzi sukcesu, ale też awangardę, bohemę artystyczną, hipsterów i intelektualistów. Miastem, w którym marzenia nie zawsze się spełniają, ale mogą – jeżeli się o to postaramy.

Dawid Ogrodnik i Katarzyna Zawadzka / fot. Magdalena Grzymkowska
Dawid Ogrodnik i Katarzyna Zawadzka / fot. Magdalena Grzymkowska
Popis umiejętności aktorskich

Kolejną propozycją organizatorów festiwalu w ten weekend była okryty wielką sławą „Chce się żyć” – film o chłopcu w pełni sprawnym umysłowo, jednak z powodu choroby, czterokończynowego porażenia mózgu, uwięzionym we własnym ciele. Film mimo ciężkiego tematu, ogląda się lekko, a to wszystko za sprawą żartobliwych, ironicznych, ale czasem niezwykle trafnych komentarzy w tle będących transpozycją myśli Mateusza, których nie jest w stanie wyrazić na głos. Obraz uczula na problem błędnego diagnozowania takich osób, które często są uznawane za niepełnosprawne umysłowo. Do przemyśleń zmusza także skomplikowana relacja chorego z obojgiem rodziców.

O rewelacyjnej roli Dawida Ogrodnika, znanego już widzom z filmu „Jesteś Bogiem”, napisano już wiele. Aktor był na tyle autentyczny, że widzowie mogli doznać szoku, gdy po napisach końcowych zobaczyli w pełni sprawnego młodego mężczyznę, który odpowiadał na ich pytania.

– Poświęciłem wiele czasu z chłopcem, który był inspiracją dla twórców scenariusza, aby nauczyć się od niego jego zachowań i odruchów, aby w pełni odzwierciedlić dramat osoby, której dotknęła ta przypadłość – powiedział Dawid. Aktorowi towarzyszyła również jego koleżanka z planu Katarzyna Zawadzka, która zagrała Magdę, wolontariuszkę.

Jacek Bromski i Filip Pławiak / fot. Magdalena Grzymkowska
Jacek Bromski i Filip Pławiak / fot. Magdalena Grzymkowska
Czasy, których już nie ma

Znakomitym zwieńczeniem filmowego weekendu z Kinoteką była produkcja Jacka Bromskiego „Bilet na księżyc”. Główny bohater, w którego rolę wcielił się świetnie Filip Pławiak, wyrusza w latach 60. W podróż przez całą Polskę do bazy wojskowej w Świnoujściu, gdzie ma odbyć 3-letnią służbę w marynarce Polski Ludowej. Jest pamiątka czasów, które młodzi znają już tylko z opowieści rodziców i dziadków. Czasów, które wspomina się z rozrzewnieniem, mimo, że nie było łatwo. Film przywodzi na myśl dzieła Barei, jednak w formie atrakcyjniejszej i bardziej strawnej dla odbiorcy, który dorastał już wolnej Polsce.

– Nie szedłbym aż tak daleko z tym porównaniem. Bareja w swoich filmach operował groteską, przejaskrawiał niektóre elementy, natomiast ja pokazałem po prostu rzeczywistość taką, jaką była. A że czasem była absurdalna to już inna sprawa – powiedział reżyser „Dziennikowi”.

Filip Pławiak urodził się dwadzieścia lat po roku, w którym miała miejsce akcja filmu. Zapytany, czy jakoś specjalnie przygotowywał się do odegrania roli młodego chłopaka z PRL-u odpowiada, ze nie do końca na tym polegało jego zadanie.

– Miałem pokazać młodego człowieka, który z mało asertywnego młokosa, zmienia się w mężczyznę, który dokładnie wie czego chce i jest w stanie wiele poświęcić, aby to osiągnąć – tłumaczył.

To nie koniec atrakcji, jakie przygotowali organizatorzy festiwalu. Przed nami jeszcze wiele projekcji filmów, wystawy, koncerty, o których będziemy informować na łamach gazety. 12 Festiwal Polskich Filmów Kinoteka potrwa do 30 maja.

Tekst i fot. Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_