03 marca 2014, 09:58 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Którą urnę wybrać?

W poniedziałek 24 lutego oficjalnie rozpoczęła się w kraju kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego. Tego dnia, w Dzienniku Ustaw ukazało się postanowienie prezydenta o zarządzeniu wyborów na 25 maja. Również tego samego dnia, pod oknami biur na Downing Street, odbyła się demonstracja przeciw dyskryminacji Polaków w W. Brytanii. Spotkała się z nadzwyczajnym zainteresowaniem krajowych mediów. Oburzenie organizatorów, a co za tym idzie, kilkusetosobowego tłumu, nakierowane było głównie na premiera. Cameron Mr. dyskryminator. Kto nie wiedział, po licznych notkach prasowych i materiałach radiowo-telewizyjnych, teraz wie już na pewno. Aby uniknąć jednak posądzenia o stronniczość, płomienna mowa szefa Stowarzyszenia Patriae Fidelis, Jurka Byczyńskiego oraz list otwarty, skierowany do premiera, na wszelki wypadek wspomina także liderów dwóch innych partii: Eda Milibanda i Nigela Farage. Być może postawa jednoznaczna nie jest dzisiaj dobrym wstępem do kariery. Poprzez wytykanie błędów i wypaczeń wszystkim na raz, tworzy się pozory obiektywizmu, ale upominając wszystkich, nie upomina się w istocie nikogo.

Cameron, Miliband, Farage i kilku innych tutejszych polityków ma na swoim koncie wypowiedzi, w których wyrazili dezaprobatę dla polskiego najazdu na Wyspy. Bo to my, spośród obywateli państw Europy Wschodniej, przybyliśmy tu najliczniej. Do kogo mieliby się więc odnosić w walce o głosy swoich brytyjskich wyborców, do Czechów? To nie ich słychać na ulicach.

Wypowiedzi, w których partyjni przywódcy negatywnie szafują polskim przykładem, obliczone są na potrzeby tutejszej areny rywalizacji o przywództwo. Nie mają metody na wydźwignięcie z bezrobocia, rozpuszczonych przez rządy labour party, zgłupiałych tubylców z klasy zasiłkowo-robotniczej. Dla tych ludzi pracy nie ma, nawet gdyby chcieli ją wykonywać, bo polscy robotnicy zawsze zrobią to lepiej.

Hipokryci, sumując profity, zacierają rączki z powodu efektywności spacyfikowanej niemożnością wypowiedzi fali polskiej, i załamują rączki, sięgając do tajnych analiz stanu mentalności własnego narodu. Martwią się brytyjscy politycy, czy rosnąca w kraju ksenofobia, spleciona z pogłębiającym się narodu tego idioceniem, nie spowoduje, iż elektorat poszuka sobie kwadratowych jaj, w postaci poparcia dla Zielonych (zwanych „niedojrzałymi czerwonymi”) lub dla libertariańskiej i konserwatywnej Partii Niepodległości UK. Natomiast nic a nic nie obchodzą ich podrygiwania kilku setek emigrantów w pretensjach, wykrzykujących w premierowe okna: TO MY, TO MY, TO MY: PO-LA-CY!

Kilka razy, zwłaszcza w pierwszych latach naszego najazdu, brytyjscy liderzy partyjni fatygowali się do polskich ośrodków, by wybadać nas, jako potencjalnych wyborców. Partie drukowały ulotki, oczywiście po polsku, i odbyło się kilka spotkań. Kiedy okazało się, że przy urnach odzew jest znikomy, uznali że pozyskiwanie naszych głosów to zawracanie głowy. Liczą na swoich.

Do wyborów. Do wy… czego?

Europejczycy nie pojmują, iż to, co dzieje się w gmachach Parlamentu Europejskiego, stanowi probierz, którym mierzy się poziom naszego przyzwolenia na zmiany cywilizacyjne, które UE od kilkudziesięciu lat systemowo wdraża.

Nasza ignorancja, brak zainteresowania dla polityki i bezmyślne wchłanianie degenerujących człowieczeństwo wzorów, powoduje, iż pozostawiamy decyzje, dotyczące kształtu Europy, w rękach takich czy innych lobbystów. Trudno nie ulegać wrażeniu, że stawką w grze nie jest „dobro ludzkości”, a raczej fakt, jak oduczyć ludzkość myślenia, czucia i współczucia. Jak wyzuć z ducha i uczynić ją bezrefleksyjną papą, która lubi sobie podjeść i poużywać, która ma prawa i nic więcej. Która z homo sapiens zmienia się w homo consumentus.

A mogłoby być inaczej, ale do tego potrzebne jest całkowite Europy przeobrażenie.

Dlaczego wybory 22-25 maja są takie ważne? Bo zadecydują, w którym kierunku będzie rozwijała się Unia Europejska w ciągu najbliższych lat, a nasze decyzje, czyli oddane głosy, przełożą się na realia życia dla nas samych i naszych dzieci. Lobbyści, lobbystami, ale nie warto tracić nadziei, lecz ją sobie wyrąbać. Lecz ją w sobie wzbudzić. Niełatwa to rzecz, kiedy oklaskami nagradzane są żądania posłuchu i szacunku, zaś milczeniem mowa o wyborczej urnie, a więc – o wysiłku, polegającym na użyciu rozumu.

Dlaczego dyskryminacja?

By podjudzić bezrobotnego lenia, nie ma chyba lepszego hasła, jak powiedzieć mu, że przecież jest dyskryminowany. Nie ma pracy, bo zabierają mu ją Polacy. Ten sam mechanizm działa w odwrotnym kierunku. By podjudzić emigranta, także lepszego hasła nie znajdziesz.

10 stycznia, pod pubem w Dagenham, polskiego motocyklistę pobiła grupa Brytyjczyków. Kazali mu wracać tam, skąd przyjechał. Do napaści doszło w jednej z najbiedniejszych i obskurnych dzielnic Londynu, której obecny charakter zaczął kształtować się w latach 50. XX wieku, kiedy zabudowano ją komunalnymi mieszkaniami, aby zlikwidować czy rozładować slumsy. Dzisiaj, szczególnie po skrajnej redukcji rozmachu fabryki Forda w 2002 roku, jest to dzielnica ze znacznym odsetkiem bezrobotnych.

5 stycznia Cameron stwierdził w wywiadzie, że chciałby odebrać emigrantom dodatek rodzinny na dzieci, jeśli rodzice wysyłają go do kraju ojczystego. Na przykład rodzice polscy. Gdyby w odruchu oburzenia, ci którzy poczuli się dotknięci tym stwierdzeniem natychmiast gremialnie zaprotestowali, być może znalazłoby to chociaż przełożenie na obecność w brytyjskich mediach. Może nawet ująłby się za nami powtórnie sam Jamie Olivier. Ale na Wyspach, polskie środowiska opiniotwórcze milczały. Aż nagle, pod koniec lutego, pod oknami premiera wybuchła demonstracja. List otwarty do Camerona podpisało kilkudziesięciu sygnatariuszy oraz dwa i pół tysiąca osób. Vis a vis Downing Street, kilka setek ludzi skandowało: „Dla nikogo źle nie chcemy, my tu tylko pracujemy”. Wybrzmiał apel o głosowanie w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Bez wskazywania kandydatów, ale również bez postawienia alternatywy: na Brytyjczyków, którzy niby będą strzegli naszych interesów, lub na Polaków, którzy mają strzec interesów ojczyzny.

Już kilka miesięcy temu, wyrosły na naszym londyńskim podwórku twory, mające zachęcić nas do głosowania na Brytyjczyków i to tylko takich, którzy są „proeuropejscy”. Kampania Vote!, będąca niczym innym, jak propagandówką lewicy oraz New Europeans, kolejna efemeryda w ten sam deseń, narodziły się wkrótce po tym, jak Cameron zapowiedział renegocjację warunków członkostwa Wielkiej Brytanii w UE, do czego jako szef państwa jest upoważniony. Z racji swojej funkcji, zobowiązany jest ważyć interesy tego, i tylko tego państwa, bo trudno oczekiwać, by ważył interesy emigrantów, Polski czy kogokolwiek innego, poza własnymi sforami wpływów.

Żadna z tych dwóch powyższych trybun nie zachęca do tego, by głosować na kandydatów z ojczystych krajów. Tego głosu nie słychać. Nie daje się nam wyboru i nie uczy samodzielnego myślenia. Wręcz przeciwnie. Żerując na najprostszych lękach: jeśli odpowiednio nie zagłosujesz to odbiorą Ci zasiłek na dziecko, który przecież Ci się należy, umacniana jest w odbiorcach tego komunikatu postawa roszczeniowa, ubrana w pozory decydowania o swoim losie.

Historia pokazała, że Polacy wierzą w ludzi. W braterstwo i solidarność. Odradzają w sobie bez przerwy tę wiarę, jak odradzał ją Feniks, z popiołów. Dlatego mieliśmy, a może mamy nadal, opinię narodu szlachetnego. Nie można powiedzieć tego o Brytyjczykach. Są pragmatyczni i wyrachowani, w uprawianiu polityki, to zalety. Głupotą jest sądzić, że parlamentarzyści Zjednoczonego Królestwa będą bronić interesów Polaków na Wyspach. Ci, którzy w dobrej wierze namawiają nas, aby szturmować brytyjskie urny wyborcze, są naiwni. Choć może niekoniecznie. Bo jednak z tyłu głowy czai się pytanie: głupi, zmanipulowani czy cyniczni?

Główna strona internetowa, która propaguje ideę Parlamentu Europejskiego w Wielkiej Brytanii, nazywa się „About my vote”. Na wstępie informuje, na jakie dziedziny życia wpływa ta instytucja. Kolejność jest następująca: 1. Prawa zwierząt, 2. Prawa konsumentów, 3. Otoczenie, 4. Handel międzynarodowy, 5. Regionalny rozwój gospodarczy. I wreszcie, jako ostatni szósty punkt: Prawa pracownicze.

Idźmy więc głosować, drodzy wyborcy, ale bez złudzeń.

Elżbieta Sobolewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_