17 lutego 2014, 10:39 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Walka o niepodległość i zjednoczenie

Pokaz filmu poprzedziła prelekcja Jana Ledóchowskiego, reżysera filmu / fot. Magdalena Grzymkowska
Pokaz filmu poprzedziła prelekcja Jana Ledóchowskiego, reżysera filmu / fot. Magdalena Grzymkowska
Premierowy pokaz filmu Jana Ledóchowskiego o przekornym tytule „Wujowie i inni – zdrajcy i obszarnicy”, który miał miejsce w ostatnią niedzielę w Riverside Studios, rozpoczął się od krótkiego słowa wstępu od samego reżysera.

– Początkowo film miał nosić tytuł „Trzech wujów, dwie ciotki, kuzyni i inni członkowie rodziny”, ale specjaliści od marketingu odradzili mi ten pomysł – zażartował Jan Ledóchowski. Po czym już na poważnie dodał, że jest to szczególny film, nie tylko dlatego, że pokazuje jego rodzinę, której w ten sposób oddaje hołd, ale również dlatego, że przedstawia skrajnie różne punkty widzenia.

– Prawdopodobnie nie ma tutaj na sali osoby, która by się zgodziła z opiniami wszystkich osób, które w nim występują – powiedział reżyser, przybliżając anglojęzycznym widzom po krótce historię Polski.

– Ten film opowiada o długiej drodze Polaków do niepodległości – od okupacji niemieckiej, poprzez inwazję radziecką, czasy PRL, aż do chwili obecnej. Wśród Polaków cały czas jest żywy paradoksalny spór pomiędzy tymi, którzy mówią „musimy zawsze walczyć o niepodległość, w przeciwnym wypadku nigdy nie będziemy niepodlegli”, a tymi, którzy twierdzą „ale jak ciągle będziemy walczyć, to w końcu wszyscy zginiemy”. Ten film został stworzony w oparciu o historie autentycznych ludzi, a inspiracją były fakty – konstatował.

 O niepodległość

Film rozpoczyna się sielankowo, w urokliwych ziemiańskich posiadłościach. Widoki szlacheckich dworów i ogrodów przeplatają się z narracją głównych bohaterów – stryjecznych braci: Macieja i Kazimierza Morawskiego, zwanego Adziem. Starsi panowie z niekrytym sentymentem i rozrzewnieniem opowiadają o beztroskich czasach dzieciństwa. Nie są to wspomnienia rozpieszczonych arystokratycznych paniczów, tylko zwykłych 10-letnich chłopców nierozumiejących wojennej zawieruchy, która nagle rozpętała się wokół nich.

Traumatyczne obrazy jako pierwszy przywołał inny z tytułowych wujów, Dominik Horodyński. Opowiedział o masowym mordzie w Zbydniowie, kiedy rodzinny dom spłynął krwią, a miesiąc później cudem ocalały z masakry brat Zbigniew wykonał wyrok na inicjatorze tej zbrodni. Bez sądu, zgodnie z okrutnym prawem wojny. Śmierć za śmierć.

Ambasador RP Witold Sobków i dr Bożena Laskiewicz, prezes Medical Aid for Poland rozmawiają z rezyserem na temat filmu w czasie przerwy w pokazie / fot. Magdalena Grzymkowska
Ambasador RP Witold Sobków i dr Bożena Laskiewicz, prezes Medical Aid for Poland rozmawiają z rezyserem na temat filmu w czasie przerwy w pokazie / fot. Magdalena Grzymkowska
Potem było Powstanie Warszawskie i wspomnienia Macieja z Szarych Szeregów. O snajperze strzelającym z dachu budynku przy Wawelskiej, o ciałach nastoletnich chłopców na Filtrowej o tragicznie zmarłej, ukochanej siostrze Magdzie, służącej jako łączniczka w AK. Był wtedy chłopcem, który musiał szybko dorosnąć. Później przez wiele lat te wspomnienia były powodem jego zapaści nerwowych*. Inaczej było z Dominikiem. Należał do pokolenia Kolumbów, miał wtedy 25 lat. Bardzo dobrze pamiętał czasy swojej służby w zgrupowaniu „Radosław”, swoją misję przedostania się kanałami ze Starego Miasta do Kampinosu. – Obecnie mamy do czynienia ze swoistym kultem Powstania Warszawskiego (…) Jakim prawem? 200 tysięcy ludzi zginęło… – pytał retorycznie.

Po wybuchu wojny i klęsce powstania Maciej z matką trafili do Małej Wsi, gdzie miała swe korzenie długoletnia przyjaźń pomiędzy Adziem i Maciejem. I tym słodko-gorzkim akcentem zakończyła się pierwsza część filmu. W przerwie obecny na projekcji Ambasador RP, Witold Sobków powiedział „Dziennikowi” o swoich wrażeniach.

– Ja patrzę na ten film jak na część historii Polski. Interesuje mnie, jak losy tych rodzin splatały się z dziejami naszego kraju. Ciekawe na pewno będą poglądy poszczególnych postaci w drugiej części filmu, w okresie powojennym wzbudzającym tak skrajne emocje – powiedział.

O zjednoczenie

Rzeczywiście, druga część filmu jest znacznie bardziej kontrowersyjna. Dwóch braci los rzucił na skrajne bieguny nowej rzeczywistości: Maciej, katolik o prawicowych poglądach, syn ambasadora Rządu na Uchodźctwie we Francji, został dziennikarzem Radia Wolna Europa. Był nazywany „łącznikiem z Paryża”. Kazimierz wybrał inną drogę, pozostał w kraju, gdzie był posłem na Sejm PRL z Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Społecznego i członkiem Rady Państwa. Maciej opowiadał o swojej współpracy z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, a Kazimierz z Edwardem Gierkiem. Dobitne słowa Kazimierza o tym, „że Wojciechowu Jaruzelskiemu należy wystawić pomnik” kontrastowano ze wspomnieniami Macieja opozycyjnej działalności dziennikarskiej po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Publiczność zgromadzona w kinie żywo reagowała na wypowiedzi bohaterów, na przemian słychać było oklaski i pomruki dezaprobaty.

Maciej Morawski odpowiada na pytania publiczności / fot. Magdalena Grzymkowska
Maciej Morawski odpowiada na pytania publiczności / fot. Magdalena Grzymkowska

Jednak sami wujowie mimo skrajnie różnych poglądów, przekonań i działań, jakie podejmowali, zachowali ogromny szacunek do siebie nawzajem i do końca pozostali przyjaciółmi. W końcu różnymi sposobami, niekiedy błądząc i popełniając błędy, próbowali osiągnąć ten sam cel: niepodległość Polski. Film kończy się symboliczną sceną spotkania obu braci z reżyserem filmu w Warszawie w Radio Café przy ul. Nowogrodzkiej, lokalu nawiązującym do tradycji RWE. Jan Ledóchowski informuje wujów o swoich planach dotyczących nakręcenia filmu, co wzbudza ich radość i zainteresowanie.

Film w pozytywnym świetle przedstawia obu wujów, obiektywnie i sprawiedliwie prezentując zdanie i stanowiska każdego z nich. Niestety tylko jeden z nich doczekał premiery. Kazimierz Morawski zmarł w 2012 r. Maciej Morawski, który był obecny na pokazie był bardzo zadowolony po jego obejrzeniu.

– Ten film jest ważnym świadectwem i bardzo cennym wkładem w najnowszą historię Polski. Prezentuje opinie ludzi o zupełnie różnych poglądach i orientacji politycznej, ludzi, którzy znajdowali się na bardzo różnych pozycjach w tamtym okresie. Ciekawe jest to zestawienie bardzo różnych punktów widzenia – powiedział „Dziennikowi”. Wspominał też o powodach wybrania takiej, a nie innej drogi życiowej.

– Jako młody chłopak wyjechałem z Polski, przekonany o tym, że należy ratować zniszczony kraj po wojnie. Próbowaliśmy namówić z matką ojca do powrotu. Jednak gdy w 1948 roku zaczęły do nas dochodzić wiadomości z Polski, że zaczyna się straszny reżim, nabrałem przekonań emigracyjnych, zapisałem się do organizacji emigracyjnych, zacząłem pracować w Radiu Wolna Europa, co nie umknęło uwadze ówczesnej władzy. Przedstawiciele partii komunistycznej nazywali mnie „szpiegiem Wolnej Europy” i zabronili się Kazimierzowi ze mną spotykać, twierdząc, że jestem dla niego za sprytny – wspominał ze śmiechem. – Jednak po 1989 roku w pewnym sensie poparłem politykę grubej kreski, bo jak mawiał mój ojciec, gdy Polska stanie się niepodległa, to trzeba będzie walczyć o pojednanie Polaków. W końcu ludzie działali wszyscy w dobrej wierze, tak jedni, inni inaczej – dodał na koniec.

Maciej Morawski z córką Natalią / fot. Magdalena Grzymkowska
Maciej Morawski z córką Natalią / fot. Magdalena Grzymkowska

To jest jeden z tych filmów, które należy obejrzeć w skupieniu, najlepiej kilka razy, aby wyłapać wszystkie niuanse. Zmusza do dyskusji i zapada w pamięć. Dokument, który ogląda się w napięciu jak film fabularny, do ostatniej sceny, mimo że przecież wszyscy dobrze  znamy zakończenie. Być może zdarzają się niedociągnięcia techniczne, ale w końcu nie o hollywoodzki montaż w nim chodzi. Każdy Polak powinien się z tym filmem zapoznać, dlatego dobrym pomysłem byłaby projekcja w POSK-u (…też na Hammersmith). Tymczasem jeszcze jeden pokaz będzie miał miejsce 13 marca w Riverside Studios.

Jednak należy podkreślić, że film „Wujowie…” jest niezwykle ważnym świadectwem – nie tylko dla emigracji, ale także dla wszystkich Polaków. Rodacy w Polsce mogą go obejrzeć Warszawie, 8 i 9 marca w kinie „Winosfera-Kino Czary”. Szczególnie interesujący będzie dla ludzi młodych, nie znających realiów Polski Ludowej, którzy mają tendencje do postrzegania historii w sposób zero-jedynkowy: jeżeli ktoś walczył w powstaniu, to jest bohaterem, a jeżeli ktoś był w Radzie Państwa, to jest zdrajcą. Ten film pokazuje, że takie czarno-białe myślenie może być krzywdzące, a prawda zwykle leży gdzieś po środku i ma w sobie wszystkie odcienie szarości.

Tekst i fot.: Magdalena Grzymkowska

* T. Masłowska „Łącznik z Paryża. Rzecz o weteranie zimnej wojny”, Instytut im. Stefana Grota-Roweckiego, Leszno, 2007 r.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_