14 lutego 2017, 10:39 | Autor: admin
Miłość i rodzina ponad granicami
Co dziesiątą parę mieszkającą w Wielkiej Brytanii stanowią osoby o innym pochodzeniu etnicznym. Z kolei z polskich statystyk wynika, że małżeństwa Polek z cudzoziemcami stanowią aż 74 proc. ogółu małżeństw mieszanych. Czy związki pomiędzy ludźmi z różnych kręgów kulturowych mogą być szczęśliwe? Jakie wyzwania stoją przed zakochanymi? W jaki sposób dbają o zachowanie polskości w swoich rodzinach? Przedstawiamy trzy historie, które są dowodem na to, że miłość ponad granicami jest możliwa.

Bogdan i Isabella Olizar

Daquise uratował sytuację
Bohdan Olizar, porucznik 1 Dywizji Pancernej, poznał swoją przyszłą żonę Isabellę w 1940 roku w Szkocji, gdzie stacjonowali żołnierze generała Maczka.
– Ojciec był wyjątkowo romantyczny i to ujęło moją matkę, Szkotkę. Zawsze dostawała od niego kwiaty, kartki z frontu czy książki o Polsce z dedykacjami – wspomina syn Michał.
Takich rodzin po II wojnie światowej w Wielkiej Brytanii było tysiące. Dzieci polskich żołnierzy, choć urodzone już na Wyspach, nie zapomniały o swoich korzeniach.
– Wychowany byłem w duchu patriotycznym. Rozmowy dużo starszych ode mnie były szalenie ciekawe. Polska lektura w setkach tomów. W domu ojciec mówił tylko po polsku, matka po angielsku. Ale świetnie się rozumieli – opowiada Michał Olizar.

 

Ze swoją żoną, Sally wpadli na siebie w Londynie, w okolicy South Kensington. Zaczęło się od częstych przypadkowych spotkań i kawy z ciastkiem w historycznej, polskiej kawiarni Daquise, gdzie tego czasu bywali emigracyjni poeci, pisarze, filozofowie i artyści.
– I jakoś zbliżyły nas do siebie te spotkania. Choć żona przyznaje, że na początku widząc mnie, szła w innym kierunku jak najszybciej, zanim ją złapię na pogawędkę, bo jestem strasznym gadułą – uśmiecha się Michał.
– Byłem pierwszym Polakiem spotkanym przez żonę. Pamiętała tyko, że jej ojciec ,który zmarł młodo, wspominał bardzo pozytywnie Polaków, których jako oficer Royal Navy spotykał podczas wojny. Żałuję, że go nie poznałem szczególnie, że zostały po nim fotografie z Polski sprzed 1939 r. – opowiada.
Mimo że jego czwórka dzieci i szóstka wnucząt to już trzecie i czwarte pokolenie, pewne polskie tradycje są cały czas żywe – na przykład imieniny, czy polskie potrawy nie tylko na święta Bożego Narodzenia czy na Wielkanoc.
– Wszyscy obchodzą Wigilie, to wciąż bardzo ważny element świąt. To nie zanikło. Tylko karpia nie ma, bo go nie znoszę. Córki i syn utrzymują bardzo miłe stosunki z kuzynami w podobnym wieku, mieszkającymi w Polsce – mówi Michał.
Ojciec Michała trochę utyskiwał, że syn wybrał za żonę Angielkę, nie Polkę. Ale zaakceptował decyzję syna – w końcu sam poślubił Szkotkę.
– To wina Jałty, że mam Wyspiarkę za żonę, więc wszelkie zażalenia tam wysyłam – żartuje Michał, dodając, że „Daquise uratował sytuację”.

Randka ze słownikiem
Aleksandra Sands swojego męża Irlandczyka poznała 10 lat temu.
– Pracowaliśmy razem w Marks & Spencer w Enfield. Minęło chyba pół roku zanim go w ogóle zauważyłam. Natomiast Patrick zauważył mnie od pierwszego dnia – opowiada.
Zaczęli się spotykać, chociaż jak wspomina Aleksandra pierwsza randka to była katastrofa.
– Mój angielski był wtedy jeszcze bardzo słaby, a mąż mimo że mieszka w Wielkiej Brytanii już wiele lat ma mocny irlandzki akcent. Pamiętam, że byliśmy wtedy w pubie i praktycznie nie rozumiałam, co on do mnie mówi. Patrick poszedł do baru po drinka dla mnie, po czym przyniósł mi coś zupełnie innego niż go poprosiłam – śmieje się Aleksandra.
Mimo to postanowiła dać mu drugą szansę. Ujął ją swoją pogodą ducha i jego bardzo towarzyskim usposobieniem. Jednak na kolejne spotkanie była już lepiej przygotowana, ponieważ zabrała ze sobą… słownik.

Aleksandra i Patrick Sands z córką Samanthą

Po kilku tygodniach znajomości zakochani wybrali się do rodzinnej miejscowości Aleksandry – Elbląga. Patrick zakochał się w Polsce. I to ze wzajemnością.
– Moja rodzina go uwielbia. Natomiast on kocha polską kuchnię i poleca wszystkim znajomym. Na początku to ja dużo czasu spędzałam ze słownikiem angielsko-polskim. Teraz role się odwróciły i to on siedzi ze słownikiem, bo uczy się polskiego. I muszę powiedzieć, że nieźle mu idzie, całkiem sporo potrafi już powiedzieć. Warto dodać, że obecnie przełożoną męża jest Polka. Więc nie ma łatwo! – mówi Aleksandra.
W domu państwa Sands w Rickmansworth ( godzinę drogi od Londynu) na Boże Narodzenie także zawsze jest polska Wigilia: barszcz z uszkami, ryby, sałatka jarzynowa. Natomiast w pierwszy dzień świąt dla równowagi na stole pojawia się indyk.
– Co niedziela chodzimy do angielskiego kościoła katolickiego, ale na Wielkanoc wybierzemy się do polskiej parafii poświęcić jajka. Z kolei 17 marca hucznie obchodzimy St Patrick’s Day – święto narodowe Irlandii, ale też imieniny męża. W zeszłym roku 11 listopada nasza 4-letnia córka Samantha brała udział w akademii zorganizowanej w Polskiej Szkole Sobotniej w Watford. Tatuś był bardzo dumny! Patrick bardzo mnie wspiera w podtrzymywaniu polskości. To on mnie namówił, żebyśmy zatrudnili polską nianię, żeby mała uczyła się polskiego i zachęca do tego też innych Polaków, którzy mają dzieci urodzone na Wyspach – przyznaje Aleksandra.
Zapytana o tajemnicę szczęśliwego związku z cudzoziemcem odpowiada:
– Wyznaję zasadę, że nie ma znaczenia, jakiej narodowości jesteśmy, bo moim zdaniem nad związkiem trzeba pracować. Bycie w związku to ciężka praca! I nie można się łatwo poddawać, gdy coś się nie udaje. Wtedy do miłości dochodzi wzajemny szacunek i przyjaźń. I to dopiero daje prawdziwe szczęście – podsumowuje.

O Boże, on jest czarny!
Blandyna Borasińska-Sheikh z Perth opowiada, że historia poznania jej męża to prawdziwe „love story”.
– Spotkałam go w Warszawie. Stał przed mną w kolejce, chcąc w kasie kupić bilet i biedak nie mógł się dogadać. Więc mu pomogłam. Bardzo ładnie mi podziękował, ale rozeszliśmy się i myślałam, że nigdy więcej go nie zobaczę – mówi. To był rok Mistrzostw Europy w Polsce. Trwało piłkarskie szaleństwo. Razem z koleżanką na jeden z meczy wybrała się do strefy kibica. Koleżanka przyprowadziła swojego chłopaka, który był Bengalczykiem.
– Zaczęliśmy rozmawiać. W pewnym momencie on powiedział: „Ja ci znajdę miłość, bo ty zasługujesz na miłość”. Wieczorem tego samego dnia odezwał się do mnie Nonirul, który, jak się okazało, był jego kolegą z Bangladeszu– wspomina.
Na początku mama Aleksandry była troszeczkę sceptyczna. W końcu to zupełnie inna kultura, inna religia. Ale nigdy nie przeciwstawiła się decyzji córki.
– Babcia była lepsza. Wypytywała mnie: „Co to za chłopak? Skąd on jest?” To ja na to, że z zagranicy. „Daleko?”. Ja mówię, że z Azji. „Czyli on może być czarny,” zmartwiła się. Więc delikatnie próbuję powiedzieć, że pochodzi z Bangladeszu. Na co ona wykrzyknęła: „O Boże, on jest czarny!” – uśmiecha się Blandyna. Dodaje jednak, że po jakimś czasie także go zaakceptowała.
Ponieważ Nonirul jest muzułmaninem wzięli tylko ślub cywilny. Blandyna wspomina, że urzędniczka stanu cywilnego była bardzo wspierająca.
– Była tak przejęta, żeby nie pomylić się w nazwisku męża, że w końcu przekręciła moje imię! – śmieje się Blandyna.
W 2015 roku państwo Sheikh postanowili wyjechać z Polski.
– Mój mąż mimo szczerych chęci polskiego się nie nauczył. Ponieważ porozumiewamy się między sobą po angielsku, wybraliśmy anglojęzyczny kraj. Padło na Szkocję, bo wcześniej mieszkał tam już mój brat. Z wyjazdem wiąże się z tym mniej radosna historia. Mój mąż starał się o wizę do Wielkiej Brytanii i nie oddano mu paszportu na czas. To było 14 lutego. Więc Walentynki spędziłam sama z synem w samolocie – mówi.
Blandyna i Nonirul mają już dwójkę dzieci. Starają się wychowywać je równolegle w dwóch kulturach. Obchodzą zatem Boże Narodzenie, ale raczej unikają wieprzowiny. Blandyna, która jest logopedą w Polskiej Szkole Sobotniej im. Adama Mickiewicza w Perth dba, aby starszy syn mówił po polsku, ale mąż uczy go też bengalskich słów. Język angielski jest również cały czas obecny w ich domu. Młodsza córeczka jeszcze nie mówi w żadnym języku. Ma dopiero 4 miesiące.
– Czasami mam wrażenie, że los oszalał! Że to jest niemożliwe, że my się dogadujemy! A mimo to jesteśmy szczęśliwi, nasz związek rozwija się. Na pewno nie ma na to gotowej recepty. Jednak podstawą jest, aby nigdy nikogo nie szufladkować. Bez względu na kolor skóry – problemy są te same, ale radości też – sumuje Blandyna.

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_