16 stycznia 2017, 09:58 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Żołnierz, który jadł, strzygł się i kochał
Z Mariuszem Gąsiorem, kuratorem w Imperial War Museum w Londynie, współautorem książki-albumu „Życie codzienne żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie 1939-1947” rozmawia Magdalena Grzymkowska.

W ostatnich latach tematyka II wojny światowej i udziału Polaków na jej frontach jest dość mocno eksploatowana. Czy można na ten temat powiedzieć cokolwiek nowego?
– Oczywiście to jest bardzo trudne. Myślę jednak, że nasze podejście jest oryginalne, ponieważ problematyka codziennego życia żołnierskiego jest w różnych opracowaniach marginalizowana. My skupiliśmy się bardziej na opisaniu rutyny życia, we wszystkich jej wymiarach, niż na szeroko promowanym aspekcie poświęcenia, heroizmu, męstwa, odwagi, patriotyzmu polskich żołnierzy. To, na czym nam zależało z kolegami z Muzeum II Wojny Światowej – dr Janem Szkudlińskim i Arturem Wodzyńskim – to pokazanie drugiej strony żołnierskiej codzienności. Bo przecież pomiędzy jedną a drugą bitwą żołnierz był zwykłym człowiekiem – jadł, pił, strzygł się, ale też bawił się i kochał… Zwłaszcza, że nasi piechociarze aż tak dużo tych bitew nie stoczyli, porównując ze służbą lotników czy marynarzy. Pomiędzy Tobrukiem a bitwą o Monte Cassino praktycznie nie brali udziału w walkach. Dlatego uważam, że ta książka będzie ciekawa i dla laików w tej materii, i dla ekspertów.

Jednak największy rozdział w albumie traktuje o walce…
– Nie oszukujmy się. Żołnierze szkolili się, kształcili, potem, owszem, odpoczywali, wyjeżdżali na przepustki, ale potem znowu trenowali, uczyli się i to wszystko działo się w jednym celu: aby stawić czoła wrogowi. I zwyciężyć, a jeżeli była taka konieczność, także oddać życie. Dlatego nie mogło zabraknąć zdjęć zrobionych podczas działań wojennych.

Główną wartością albumu są bardzo różnorodne zdjęcia. Czy jest wśród nich jakieś szczególnie ci bliskie?
– Dla mnie wszystkie te zdjęcia są wyjątkowe, ponieważ staraliśmy się, aby wybrać takie fotografie, które nie były wcześniej publikowane. Natomiast niektóre w pewien sposób mnie zainteresowały i poświęciłem nieco więcej uwagi. Rzadko kiedy mamy taką sytuację, jak w przypadku zdjęcia ślubu polskiego marynarza z Gdańska, bosmana Wiktora Proszkowca i Elizabeth Lance, który odbył się w styczniu 1942 r. w Plymouth (strona 197). Tutaj nie dość, że mamy informację, kto jest na tym zdjęciu, to znamy późniejsze losy jego bohaterów. Fotografia przedstawia scenę z wesela, gdy Polak całuje w policzek swoją szwagierkę, Evelyn, która tydzień później wyszła za mąż za jego najlepszego przyjaciela, starszego marynarza Aleksandra Zeiferta. Jeżeli przejrzymy dalsze informacje na jego temat, dowiemy się, że zginął niecałe 2 lata później 8 października 1943 r., na niszczycielu ORP Orkan. Niestety, jak w wielu podobnych przypadkach, nie było w tej historii happy endu.
Inne ciekawe zdjęcie przedstawiające nowożeńców możemy znaleźć w książce parę stron dalej. Zajęło mi trochę czasu zanim je znalazłem, a natknąłem się na nie przez przypadek. Przedstawia polskiego lotnika z 302 Dywizjonu Myśliwskiego „Poznańskiego” w stopniu podporucznika (a chorążego w RAF-ie), Antoniego Markiewicza i jego świeżo upieczoną małżonkę Yvonne Munday. W czasie wesela w budynek uderzył pocisk V1 lub V2 – na zdjęciu widać wybite szyby oraz parę młodą, która sprawdza, ile się ostało z ich prezentów ślubnych. Później na temat tego małżeństwa znalazłem wiele informacji, ponieważ ich rodzina zrobiła o nich całą stronę internetową. Dowiedziałem się, że przetrwali wojnę, żyli długo i szczęśliwie. Zła wróżba w dniu zaślubin nie sprawdziła się.
Najbardziej wstrząsającą dla mnie ilustracją w tym albumie jest kadr z polskiej kroniki filmowej, który można znaleźć na stronie 125. To ujęcie zostało zrobione po bitwie pod Falaise, w której 1 Dywizja Pancerna pod dowództwem generała Stanisława Maczka odegrała kluczową rolę. Przedstawia żołnierzy 2 Pułku Pancernego (10 Brygady Kawalerii Pancernej), na twarzach których maluje się totalne, skrajne wyczerpanie. Z tyłu ktoś, nie widzimy kto, ale możemy się domyślić, że jest to dowódca, próbuje podnieść ich na duchu, obejmując ich po ojcowsku. Kocioł pod Falaise to było drugie najbardziej krwawe starcie dla polskiej armii na frontach zachodnich po bitwie o Monte Cassino.

Odnalezienie takich zdjęć i jednocześnie zidentyfikowanie na nich polskich żołnierzy w przepastnych zbiorach Imperial War Museum, to musiała być benedyktyńska praca.
– Muzeum posiada bardzo bogate zbiory jeżeli chodzi o polonika, a także solidne kolekcje fotograficzne, do których jako kurator archiwum fotograficznego miałem stały dostęp. Przez to, że miałam dużo czasu na ich przeglądanie, nauczyłem się, gdzie czego szukać. Dzięki tej wiedzy i dobrej znajomości kolekcji, poszło mi to dość sprawnie. Choć czasem sam siebie zaskakiwałem, gdy udało mi się znaleźć jakieś rzadkie, ciekawe zdjęcie.
Mamy też w muzeum bardzo dobrą bibliotekę, w której udało mi się wyszperać ok. 40 z 115 fragmentów wspomnień naszych żołnierzy, które są uzupełnieniem do zdjęć i komentarza historycznego. Wspomnienia te pochodziły głównie z pamiętników, jest też kilka relacji z wywiadów, które kuratorzy muzeum w przeszłości przeprowadzili z weteranami. Dobrym przykładem jest zdjęcie sierżanta pilota Wacława Giermera z 303 Dywizjonu Myśliwskiego, który został poważnie ranny podczas lotu bojowego nad Francją i fragment wywiadu, w którym opowiada o tym wypadku (strona 129).

Czy jest coś, co chciałbyś zmienić?
– Moim zdaniem jest za mało relacji pań w mundurach. Jest dużo zdjęć, ale brakuje ich punktu widzenia, ich głosu i opinii. Myślę, że można byłoby dodać jeszcze z dziesięć fragmentów wspomnień, które mówiłyby wyłącznie kobiecej perspektywie. Od „Pestek”, po żołnierki służące w lotnictwie i marynarce wojennej, może coś od Polek, które służyły w wywiadzie, chociaż to by było na pewno bardzo trudne.
Trafił nam się też niestety błąd. Na jednym ze zdjęć (strona 33) mamy żołnierzy w niemieckich mundurach, którzy w oryginalnym katalogu zostali opisani jako Polacy w służbie niemieckiej, gdyż mają na swoich czapkach orzełki. Podejrzewaliśmy, że byli to Polacy ze Śląska, Wielkopolski lub Pomorza, gdzie zostali siłą włączeni do Wermachtu i walczyli po stronie niemieckiej. Zdecydowaliśmy się włączyć to zdjęcie do naszego rozdziału o rekrutacji, gdyż wielu żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie zmieniło strony. Okazało się, że na jednej konferencji, w której braliśmy udział, jeden z polskich naukowców zwrócił słusznie uwagę, że jest to oznaczenie jednego z niemieckich pułków dragonów z miasta Schwedt w Brandenburgii. Ten przykład pokazuje, jak trzeba być bardzo uważnym i skrupulatnie sprawdzać wszystkie detale. Ale oczywiście czasem takich pomyłek nie można uniknąć.

To znaczy, ze na zdjęciu nie są Polacy, lecz Niemcy?
– Na tym konkretnie – tak. Ale na następnej stronie mamy inne zdjęcie, Polaków, którzy w Normandii zdezerterowali i przeszli na stronę aliantów.

Jak wyglądała praca nad książką?
– Już na pierwszym spotkaniu z dr. Janem Szkudlińskim i Arturem Wodzyńskim doszliśmy do sensownego konsensusu. Zdecydowaliśmy, że podzielimy książkę na dwie części „Na służbie” i „Poza służbą”. Drugim założeniem było, że nie będziemy układać zdjęć w porządku chronologicznym. Chcieliśmy stworzyć przez to wrażenie różnorodności. Naszym celem było zaskakiwać czytelnika, aby za każdym razem nie wiedział, czego może się spodziewać na następnej stronie. Bo jeżeli ktoś interesuje się historią Polskich Sił Zbrojnych, zna kolejność poszczególnych działań i bitew, wie, że po Tobruku było Monte Cassino i taki układ mógłby być dla niego wtórny, mało ciekawy. Chcieliśmy tego uniknąć.
Ja oczywiście zająłem się doborem zdjęć z Imperialnego Muzeum Wojny, Artur Wodzyński dobierał relacje żołnierzy ze zbiorów polskich w Gdańsku i nie tylko, a Jan Szkudliński miał za zadanie wybrać zdjęcia z Muzeum II Wojny Światowej i napisać wstępniaki do każdego z rozdziałów. Później nam się te role wymieszały, ponakładały i w rezultacie wszyscy mamy swój wkład w każde z tych zadań. Przekonałem się na własnej skórze, że czasami dobór odpowiedniego cytatu był dużo bardziej czasochłonny niż znalezienie zdjęcia. Niekiedy trzeba było przeczytać pół książki, aby wyciągnąć z niej kilka zdań…

W Wielkiej Brytanii istnieją także bogate archiwa zgromadzone w polskich instytucjach. Dlaczego w pracy nad książką nie skorzystaliście z ich zbiorów?
– Nasze podejście było od początku takie, że korzystamy tylko i wyłącznie ze zbiorów dwóch muzeów. Muzeum II Wojny Światowej jest instytucja nową, która otworzy się dopiero za kilka tygodni, z kolei Imperialne Muzeum Wojny w Londynie jest mało znane w Polsce. Chcieliśmy przybliżyć w ten sposób te instytucje czytelnikom. Zdaję sobie sprawę, że można było ten album zrobić jeszcze lepiej, korzystając ze zbiorów Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego czy Studium Polski Podziemnej, jednak mieliśmy inne założenia tego projektu. Poza tym większość polskich zdjęć oficjalnych zawartych w albumie to kopie oryginałów znajdujących się w zbiorach Instytutu Polskiego.
Zrobiliśmy, co w naszej mocy, aby pokazać nieznane lub mało znane fakty z życia żołnierzy polskich. Zdecydowana większość zdjęć, ale i relacji zawartych w tym albumie były nigdy wcześniej nie publikowane. Wszystkie zdjęcia, które są zawarte w tym albumie, są też dostępne na stronie internetowej Imperial War Museum. Oprócz nich jest wiele innych bardzo ciekawych fotografii, dlatego zachęcam do „pobawienia” się naszą wyszukiwarką i słowami kluczowymi. W systemie mamy ponad 12 tysięcy haseł katalogowych dotyczących Polski.

***

Ponad 2 lata – tyle trwało przygotowanie albumu
22 rozdziałów liczy książka
306 zdjęć zostało w niej opublikowanych (w tym 216 z IWM i 80 z MIIWS).
115 fragmentów wspomnień zostało w niej wykorzystanych
ok. 12 000 polskich haseł zawiera system wyszukiwania Imperial War Museum

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (6)

  1. chetnie przeczytam! Gdzie można kupić w UK?

  2. Antoni Markiewicz nigdy nie byl czlonkiem RAFu. Jako lotnik szwadronu 302 byl czlonkiem PAFu a nie RAFu. Prosze poprawic.

    Dzlaczego przypisujemy zaslugi naszych chwalebnych lotnikow w Walce o Brytanie do Anglikow ? Wstyd !!!!

    • Panie Wojciechu, ma Pan częściowo rację, jako lotnik dywizjonu 302 nie był członkiem RAF-u. Jednak w chwili zrobienia zdjęcia, o którym mowa (czyli w roku 1944), pan Antoni pracował dla RAF-u, szkoląc polskich lotników. Tak przynajmniej wynika z dostępnych źródeł. Więcej informacji: http://www.polishairforce.pl/markiewicz.html

      • Mozna w ten sposob powiedziec ze wszystkie Polskie Sily Zbrojne na Zachozie byly Brytyjskie dlatego bo byly po ogolnym dowodzwie Brytyjskim i wspolpracowali z silami Brytyjskimi. Moj ojciec bylby bardzo obrazony gdyby ktos mu poiedzial ze pod Monte Cassino byl w Brytyjskiej armii. A co by powiedzial Pan Markiewicz gdyby za zycia slyszal ze byl czlonkiem RAFu ? Watpie barzo ze by sie zgodzil z Pansta zdaniem.

      • Panie Wojciechu, uściśliliśmy tę informację. Mam nadzieję, że teraz wszystko się zgadza. Pozdrawiamy serdecznie!