28 września 2012, 10:11 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Dziecko jest emigrantem przymusowym

Z prof. dr hab. Dorotą Praszałowicz, koordynatorem projektu „Polskie szkolnictwo w Wielkiej Brytanii: tradycja i nowoczesność” – rozmawiała Małgorzata Bugaj-Martynowska.

 Patronat nad badaniami objęła Polska Akademia Umiejętności. Równolegle do badań prowadzone są przez prof. dr hab. Halinę Grzymały-Moszczyńską warsztaty z komunikowania międzykulturowego dla nauczycieli. Co wpłynęło na genezę przedsięwzięcia?

– Projekt zrodził się z przekonania, że w Wielkiej Brytanii jest wykonywana ogromna praca społeczna ze strony działaczy i nauczycieli w szkołach polonijnych, i to wszystko jest z korzyścią dla młodego pokolenia Polaków uczących się w tych szkołach, ale wiedza jaką mamy na ten temat jest zbyt skromna. Chcemy przygotować raport w którym tę wiedzę przedstawimy. Nie trzeba dodawać, że duża część młodzieży nie jest objęta nauczaniem w szkołach sobotnich. Chodzi zatem także o to, by rozszerzyć tą formułę.

 8 miesięcy, czy to wystarczający czas na przeprowadzenie badań, diagnozę oraz analizę obecnej sytuacji?

– Ten projekt trwa tak krótko, chociaż logicznie rzecz biorąc badania należałoby prowadzić kilka lat. Rzecz w tym, że projekt jest realizowany w ramach konkursu MSZ, który przewiduje wyłącznie roczne projekty. W dodatku, konkurs tegoroczny został ogłoszony z opóźnieniem (w marcu), umknęło nam zatem kilka miesięcy. W związku z tym nasz zespół podjął decyzję, że badania obejmą Anglię, a być może w przyszłym roku uda się poszerzyć ich zakres tematyczny i przeprowadzić badania w innych częściach Wielkiej Brytanii, tam gdzie znajdują się polskie szkoły.

Prof. dr hab. Dorota Praszałowicz - socjolog autorka opracowań na temat polonijnego szkolnictwa/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Prof. dr hab. Dorota Praszałowicz - socjolog autorka opracowań na temat polonijnego szkolnictwa/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

Na jakim etapie znajdują się obecnie prace zespołu?

–Mamy między innymi przegląd literatury przedmiotu, rys historyczny szkół kilkadziesiąt wywiadów wstępnych. Rozpoczynamy kolejny etap, ruszamy z badaniami, które w antropologii nazywamy terenowymi, w ramach których rozmawiamy z dyrektorami i nauczycielami poszczególnych szkół, księżmi oraz rodzicami posyłającymi i nie posyłającymi swoje dzieci do szkół polonijnych, a także z absolwentami tych szkół. Prowadzimy dodatkowo rozmowy z grupą ekspertów: działaczy polonijnych, badaczy, dyplomatów.

Jakiego rodzaju informacje są dla was istotne?

– Swoich respondentów pytamy o to, jak widzą funkcjonowanie szkół polonijnych oraz o to, jakiej pomocy potrzebują. Jednym z celów projektu jest bowiem opracowanie rekomendacji pod adresem polityków w Polsce; chcemy podsunąć im konkretne pomysły działań na rzecz polskiego szkolnictwa poza krajem.

Jak przebiega badanie i na jakiej próbie jest przeprowadzane?

– To nie są badania ilościowe, gdzie istotna jest reprezentatywność. Robimy

badania jakościowe, w których dobieramy pod kątem swoich zainteresowań pewne instytucje oraz grupę respondentów i tak długo rozmawiamy z nimi, dopóki pojawiają nam się nowe wątki.

Czy możemy już mówić o najważniejszych problemach polskich szkół sobotnich?

– Nagle okazało się, że szkoły polonijne stały się ofiarami własnego sukcesu – „pękają w szwach”. To fantastyczne, że mają tak dużo chętnych, problem w tym, że lokalowo, kadrowo sobie z tym dobrodziejstwem nie radzą. Wśród nich są oczywiście wiodące placówki, które potrafią powołać kolejne szkoły, np. szkoła w Croydon, czy w Putney-Wimbledon. Ale są również takie szkoły (nie będę wymieniała ich nazwy), które odmawiają przyjęcia dziecka i nawet nie tworzą list rezerwowych. A takie listy byłyby dla nas – badaczy, informacją ile rodzin jest zainteresowanych polską szkołą i to ułatwiłoby nam szukanie rozwiązań. Inne problemy to np. problemy podręcznikowe. Dla mnie dużym zaskoczeniem był fakt, że niektóre szkoły korzystają z podręczników amerykańskich.Również toczy się spór o to, czy język polski ma być nauczany jako język ojczysty, czy jako obcy.

Czy można jeszcze zgłaszać do projektu placówki polonijne?

– Nie mamy jeszcze pełnej listy szkół wybranych do projektu, ale idea jest taka, że uczestniczą w nim zarówno szkoły małe, jak i duże, stare i nowe, w Londynie i poza nim. Do tej pory projektem zostały objęte szkoły: w Putney-Wimbledon, chcemy odwiedzić szkołę na Devonii, na Ealingu, na pewno uwzględnimy szkoły w Reading, Brigton, Southampton. Brane są także pod uwagę szkoły w Oxford i w Slough. Na tym etapie badań można jeszcze zgłosić szkołę do projektu, ale trzeba pamiętać, że nasz zespół liczy niewiele, bo 6 osób (3 osoby z Polski i 3 osoby z Anglii), mamy ograniczony czas i nie zdążymy zrobić badań przeglądowych. Niestety nie ma mowy o odwiedzeniu każdej szkoły. Dodatkowo prowadzimy warsztaty dla nauczycieli.

Czy mówimy tutaj o warsztatach Letniej Akademii Komunikowania Międzykulturowego, za udział w których nauczyciele muszą zapłacić?

Warsztaty nie są odpłatne z wyjątkiem opłaty rejestracyjnej. Dotychczas odbyły się dwie tygodniowe edycje: krakowska i londyńska. To nie są metodyczne kursy dla nauczycieli, lecz zajęcia warsztatowe i wykłady z psychologii międzykulturowej. Ich celem jest przygotowanie nauczycieli do pracy z uczniami i ich rodzicami w sytuacji szoku kulturowego, a także pomaganie dzieciom w sytuacjach konfliktowych. Uczestnicy pracują nad własnymi projektami, sami zgłaszają problemy i sami szukają rozwiązań. My dajemy im narzędzia, ułatwiające znalezienie tych rozwiązań. Podawane przez uczestników przykłady sytuacji trudnych, są analizowane i wyjaśnianie przy użyciu psychologicznych koncepcji.

 Potrzeby polskich szkół sobotnich są ogromne i zróżnicowane…

– Mamy bolesne doświadczenia z czasów komunizmu z centralizacją; to nam się bardzo źle kojarzy, dlatego często podkreślamy mówiąc o przyszłości szkół polonijnych o zachowaniu ich różnorodności i autonomii. To jest duża wartość, że jedna szkoła podlega np. pod Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, druga pod Polską Macierz Szkolną. Wspólną podstawą są tutaj egzaminy państwowe, które są pilotowane przez PMS i te szkoły, które chcą odpowiednio przygotowywać do nich młodzież muszą z PMS współpracować. Zobowiązane są również do spełniania pewnych wymagań. To stanowi poważny atut; szkoły, które przygotowują do egzaminów państwowych, tym samym przyciągają uczniów. Podoba mi się, że niektóre szkoły kładą np. nacisk na religię, a inne tego nie robią. Różnorodność ma swoje zalety, jakkolwiek utrudnia koordynację działań.

W Londynie funkcjonują dwa Szkolne Punkty Konsultacyjne, które rządzą się innymi prawami i przywilejami. Czy jest szansa na podobne traktowanie pozostałych szkół polonijnych przez rząd polski?

– Mówi się już od dłuższego czasu o zrównaniu statusu tych szkół. Moim zdaniem nie ma takich szans, tym bardziej, że prawdopodobnie te szkoły przyambasadzkie będą likwidowane (z wyjątkiem nielicznych w wybranych miejscach).

Polska szkoła sobotnia to praca z dziećmi, ale także praca z ich rodzicami…

– Praca z rodzicami to rzecz podstawowa. Należy pisać o tym, mówić w audycjach radiowych. Głównie po to, by uświadomić samym rodzicom, że potrzebne jest ich zaangażowanie i otwarta postawa. Nasz zespół również umieści na ten temat wnioski w raporcie. Jednak to trudna sprawa, ponieważ dotyczy rodziców, którzy posyłają swoje dzieci do szkoły. A oni stanowią mniejszość. Jeżeli będziemy ich pouczać i formułować ostre wymagania, to ta grupa może nam niebezpiecznie stopnieć. Należy zatem postępować delikatnie. Są takie placówki, gdzie dużo rodziców chętnie angażuje się w życie szkoły i w rezultacie traktuje codzienną pracę z dzieckiem jako rzecz oczywistą. Jestem pod wrażeniem szkoły w Putney-Wimbledon, gdzie spotkałam dużą grupę nauczycieli i rodziców. Dyrektor placówki traktuje rodziców z szacunkiem i po partnersku, ma siłę przyciągania i wielki autorytet. Podobna sytuacja jest, z tego co wiem, na Devonii.

Od 2004 roku na terenie Wielkiej Brytanii urodziło się około 200 tysięcy polskich dzieci. Jednak tylko około 15 tysięcy uczęszcza do szkół sobotnich. Jak zachęcić rodziców do polskiej edukacji ich dzieci?

– Bardzo dużo rodziców nie rozumie tego, że tożsamość może być złożona, że nie muszą wybierać między tożsamością brytyjską i polską. Rodzice nie rozumieją, że można być dwukulturowym, dwujęzycznym i to wzbogaca, a nie utrudnia życie. W tej kwestii oddałabym głos psychologom, aby wytłumaczyli, że dziecko dwujęzyczne szybciej się rozwija, szybciej rozumuje w kategoriach abstrakcyjnych, że jest bardziej kreatywne. Rodzicom można tłumaczyć, że dzieci wychowane na Polaków i Brytyjczyków równocześnie, prawdopodobnie będą miały lepsze szanse życiowe. Wówczas być może ci rodzice, którzy dotychczas nie posyłali swoich dzieci do szkół polskich, zaczną to robić.

 Na kim powinna spoczywać odpowiedzialność zakładania i utrzymywania szkół polonijnych?

– To sprawa kraju przyjmującego, kraju wysyłającego i samych imigrantów. Idealna sytuacja jest w Skandynawii, gdzie dzieci w szkołach publicznych uczą się języka ojczystego i gdzie nauczyciele języków ojczystych są opłacani przez państwo. Ale tutaj też nie jest źle, ponieważ z funduszy lokalnych przekazywane są środki dla tych szkół. Ze strony Polski przygotowywana jest nowa podstawa programowa, która ma dużą przyszłość. Będzie można z niej korzystać na różne sposoby i będzie ona stanowiła fundament do przygotowywania lekcji (multimedialnych prezentacji) różnych przedmiotów i na różnych poziomach zaawansowania. Projekt ten finansowany jest ze środków MEN. Sam fakt, że w MEN już od kilku lat szkolnictwem polskim poza krajem zajmuje się ten sam podsekretarz stanu, minister Sielatycki, to dobry znak. Mamy dzięki temu ciągłość działań. Jest też ogromne zaangażowanie ze strony imigrantów. Należy łączyć wysiłki ze strony kraju ze stroną tutejszą.

Polskie szkoły sobotnie nie przygotowują dzieci na ewentualny powrót do kraju. Czy widzi pani możliwość zmiany tej sytuacji?

– Faktycznie szkoły w Polsce nie są przygotowane do przyjmowania dzieci powracających z zagranicy. Rodzice po powrocie do Polski często sami nie informują szkoły o swej sytuacji. Zatem, jeżeli mamy „Anię Kowalską” urodzoną w Krakowie, to dyrekcja szkoły w Polsce nie wie, że to dziecko spędziło 2, czy 3 lata poza krajem. Zdarzało się, że studenci Centrum Kultury Języka Polskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy przygotowują się do tego, aby uczyć języka polskiego jako obcego, odwiedzali szkoły w Polsce jako wolontariusze, aby pomóc w pracy z dziećmi powracającymi z zagranicy. Dyrektorzy szkół często reagowali niechętnie,

mówiąc, że nie potrzebują takiego wsparcia, ponieważ nie mają w ogóle takich problemów. Jeśli mimo wszystko studentom udawało się zostać tydzień w takiej szkole, to okazywało się, że jak najbardziej dzieci powracające do kraju przeżywają problemy, o których nie mają pojęcia ani pedagog szkolny, ani nauczyciele, ani dyrektorzy, czy komitet szkolny. Niektóre sytuacje kończyły się tragicznie. Znany jest przypadek, kiedy nastolatka po powrocie z Anglii zabiła swoją szkolną koleżankę. Prasa rozpisała się o tym, że dziecko zostało za granicą rozpuszczone, że wychowano je bez dyscypliny. A to dziecko przeżyło podwójny sztok kulturowy i w tej trudnej sytuacji nikt mu nie pomógł. Znane są też przypadki, że rodzice wracają do kraju, posyłają dziecko do szkoły, a w momencie kiedy to dziecko nie potrafi się w nowej sytuacji odnaleźć, podejmują decyzję o ponownym powrocie za granicę. W tym celu powinniśmy prowadzić specjalne szkolenia dla nauczycieli w szkołach w Polsce, aby starali się pomóc zarówno uczniom, jak ich rodzicom.

Jakimi przesłankami należy się kierować myśląc o powrocie do kraju?

– Nie należy wracać tuż przed różnego rodzaju momentami przełomowymi w życiu dziecka,  np. na rok przed zakończeniem gimnazjum, czy na rok przed ważnymi egzaminami, bo dziecko musi się spokojnie przygotować, nadrobić różnego rodzaju luki programowe . Nie ma jednak żadnego schematu powrotu. Plany migracyjne zmieniają się, więc trudno przygotować dziecko na powrót. Tym bardziej, że dziecko ma naturę konserwatywną i jest emigrantem przymusowym. Ono zawsze woli zostać w znanym sobie otoczeniu. Trzeba liczyć na rozum rodziców i ich wyczucie oraz na to, że będą potrafili dziecko chronić.

Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_