20 września 2013, 12:32 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Jestem Polakiem językowym

Zaczęło się tuż po śmierci Wisławy Szymborskiej. I zapewne nie tylko tutaj. Być może stanie się podobnie i teraz, gdy pochowaliśmy Mrożka. Narodzą się kulturalne pomysły i niektóre dożyją trwałości. Śmierć Szymborskiej w lutym 2012 roku stała się katalizatorem dla wieczorów upowszechniających w Londynie poezję. A skoro tutaj, to i w każdym innym mieście, w Polsce. Widać gdy umiera poeta, musi w jego miejsce coś wyrosnąć. Jakiś potencjał do działań, które służą temu, co dobre, piękne i mądre. Dlatego ostatnio odbył się już 15. wieczór czytania wierszy. Tym razem wyjątkowo nie w Ognisku, który był i jest nadal na finiszu remontu, lecz w gościnnej salce Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie, na trzecim piętrze domu polskiego na Hammersmith. W dialogu z Adamem Czerniawskim, polskim poetą z Walii, korespondował, czytający wiersze aktor, Janusz Guttner.

– Kiedy dowiedziałem się, że zmarła Szymborska, pomyślałem że koniecznie trzeba coś zrobić. Zadzwoniłem do Reginy, umówiliśmy się, że ja przygotuję repertuar, wybiorę wiersze, będę czytał, a ona zorganizuje salę. I tak się zaczęło. Spotkaliśmy się wtedy, czytając poezję w wieczór pogrzebu Szymborskiej – opowiada Guttner. Przekopuje zawsze wiersze tych, którzy stają się bohaterami kolejnych czytań; wybiera kilkanaście wypowiedzi, przez pryzmat których publiczność albo zainteresuje się twórczością wybranego, albo szybko o niej zapomni. Wybór kilkunastu wierszy spośród dziesiątek nie jest prosty, kuszą frazy, zwłaszcza gdy poezję się lubi. A on poezję lubi. I zresztą uprawia, właśnie drukarnię opuścił pierwszy zbiór jego autorstwa.

15. wieczór przypadł w udziale Bogdanowi Czaykowskiemu. Czytali: Guttner i Marlena Psiuk, a opowiadał o rodaku po piórze i dawnym przyjacielu sam Adam Czerniawski, który nie przestając zadziwiać, wydał ostatnio wąski, zgrabny i zaskakującej treści tomik opowiadań kryminalnych pt. „Gry i zabawy”. Żart literacki z Sabiną Poppeą, słynną drugą żoną sienkiewiczowskiego Nerona, na okładce.

Czaykowski urodził się w Równem, zaledwie siedem lat przed wybuchem wojny. Był poetą, krytykiem literackim, ale również historykiem i oczywiście tłumaczem. Odszedł w 2007 r., polski obywatel Kanady, poeta międzykontynentalny. „Otóż zebrałem z różnych karteluszków, kopert, plików porozrzucanych po całym komputerze niedrukowane dotychczas wiersze i urywki. Jest tego ze sto stron. Coś z tym powinienem zrobić” mailował do znajomej cztery lata przed śmiercią. „Np. chciałbym napisać stustronicową historię Polski, coś w rodzaju, by tak rzec, anty-Daviesa. W ogóle pomysłów mam sporo, i na pewno większości z nich nie dam już rady wykonać. Ale pociesza mnie myśl, że w każdej sekundzie 25.000 chińskich noworodków woła: Posuń się. A ja chciałbym żyć wiecznie!!!”.

Czerniawski urodził się dwa lata po swoim koledze i nie na Kresach, a w Warszawie. Ale poza tym łączy ich los podobny, doświadczenie dziecięcej tułaczki, przedwczesnej dojrzałości, nauk pobieranych początkowo jeszcze we własnym gronie, potem już w kręgu kultury anglosaskiej, na uniwersytetach w Dublinie, Londynie, Oxfordzie. Inni byli od swoich starszych kolegów, którzy wkraczali w dorosłość, albo krążyli już po jej peryferiach, gdy wybuchała wojna. Malcy pokroju Adama i Bogdana dopiero co niedawno nauczyli się czytać i szybko musieli kontynuować naukę w warunkach i okolicznościach, zdających się być nierzeczywistymi. Potem bardzo wczesna dorosłość już w Anglii, studia na uniwersytetach i stanowiąca istotę twórczość literacka, translatorska, poszukiwania w języku własnym i cudzym.

„Choć boleśnie naznaczeni przez wydarzenia historyczne, nie byli na Polskę i polskość skazani, jak starsze pokolenia emigracyjnych twórców, którzy nie tylko nie chcieli, ale niekiedy po prostu nie mogli zasymilować się z miejscem, kulturą i językiem kraju osiedlenia”. Jedyną ich „obrożą i łańcuchem” był język, pisała Magdalena Rabizo-Birek we wstępie do książki „O poezji, nostalgii, krytykach i kryteriach”. Tylko najmłodszy z grupy pisarzy, którzy tworzyli środowisko Kontynentów, ukształtowane w połowie lat 50., zdecydował przejść z języka polskiego na angielski. Andrzej Busza, bo o nim mowa, urodził się w 1939 r., w istocie: drugi język stał się dla Buszy językiem pierwszym. „Językiem jego dzieciństwa” stwierdza Rabizo-Birek. A prawdziwie dobrą poezję można pisać jedynie w mowie dzieciństwa, uważał Czaykowski.

Czaykowski – Czerniawski – Busza i nie tylko oni, ale głównie o nich, rozmawiano podczas wieczoru czytania poezji. Poeci „między światami”, jak nazwała ich Beata Tarnowska, autorka książki o dwujęzycznej twórczości. Busza musiał pojawić się nieuchronnie, skoro rozmawialiśmy o języku, a tego tematu podjął się Czerniawski. W skrótkim słowie nakreślił laitmotyw charakteryzujący nurt, który wyłonił się niegdyś w środowisku polskich poetów w Londynie, w tych dawno minionych czasach, kiedy takie środowisko jeszcze tutaj posiadaliśmy.

„Ja nie mam tożsamości narodowej. Tożsamość językowa, kulturowa to inna sprawa” pisał Bogdan Czaykowski. Popularyzatorką jego twórczości jest prof. Bożena Karwowska, wieloletnia współpracowniczka i przyjaciółka poety, która zorganizowała przewiezienie jego archiwum z Kanady do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. W wykładzie o poetach pokolenia Kontynentów mówiła: „Stanowili oni grupę w historii literatury unikalną. Emigracja i powstałe z niej grupy czy też diaspory, nie mają drugiego pokolenia. Dzieci emigrantów mówią o polskości nie jako o tożsamości, ale jako o pochodzeniu, widzą ją w kategoriach narodowych korzeni. Współczesne procesy migracyjne pozwoliły na wprowadzenie terminu tak zwanej ‚generacji półtora’, do której należą młodzi ludzie, którzy zdążyli przed wyjazdem zapuścić korzenie kulturowe w kraju rodzinnym, ale na tyle wcześnie przyjechali do kraju osiedlenia, alby wejść w jego grupy rówieśnicze i budować w nich swoje formujące społecznie przyjaźnie”.

Tego wieczoru, w salce wykładowej PUNO, mowa była głównie o „cenie wolności”, jaką zapłacili twórcy, których tworzywem jest język. Żywe ciało, które powstaje na ulicy. Czy pisarz, żyjący z dala od niej, w jakimś sensie pozostaje okaleczony? W jednym z dialogów Bogdana Czaykowskiego i Adama Czerniawskiego z poetami i badaczami literatury, Czaykowski wspomina moment kryzysu, jaki przeżył po podróży do Polski w pierwszej połowie lat 70. Zorientował się, na ile jego język różnił się od współczesnej, mówionej polszczyzny. I że musiał coś zrobić, jeśli miał dalej pisać po polsku. Wtedy wybuchł stan wojenny. Kanada otworzyła się na przybyszów, a poeta otoczył się swoim językiem. W nim i tylko w nim tkwiła jego tożsamość. Nazywał się „Polakiem językowym”.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_