31 maja 2020, 13:00
Beata Galemba: W drodze na Wembley
W Polsce była policjantką, jednak jej życie zawsze kręciło się wokół śpiewania. Dziś Beata Galemba, występująca pod artystycznym pseudonimem Beti Gie, spełnia swoją muzyczną pasję w Anglii, o czym opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

Fot. Patka Aparatka

Skomponowałaś i napisałaś słowa do kilkunastu własnych piosenek.

– Dokładnie trzynastu. Tworzę też scenariusze do klipów, których zrealizowałam sześć, a obecnie pracuję nad debiutancką płytą. Podpisałam kontrakt ze znakomitym muzykiem i producentem Steve’m Gibbsem, u którego w studio nagrywamy materiał. Jest trochę problemów z uwagi na epidemię koronawirusa, ale na pewno nas to nie powstrzyma. Jak sytuacja się trochę unormuje, planuję kolejne teledyski i koncerty.

Do kiego kierujesz swoją muzykę?

– Do osób, dla których liczy się drugi człowiek, piękno natury, a także takie wartości jak empatia, wrażliwość, sfera duchowa. Jestem baczną obserwatorką rzeczywistości, dlatego w moich utworach nawiązuję do otaczającego nas świata, dzieląc się w nich swoimi spostrzeżeniami, emocjami, wnioskami. Pragnę w ten sposób pokazać jaka jestem naprawdę – czasami zwariowana, a innym razem uparta, podekscytowana, zagubiona. Całe życie chciałam wszystko robić idealnie i perfekcyjnie, a teraz zamierzam być po prostu sobą. Trudno tę twórczość zaszufladkować, jednak chyba najbliżej jej do popu. Wykonuję też covery piosenek, które na dobre zagościły w moim sercu.

Na przykład jakich?

– Jestem zauroczona amerykańską wokalistką Billie Eilish i jej bratem Finneasem Bairdem O’Connelem. Tworzą świetny, zgrany duet, a ich styl i to, co robią, trudno z czymkolwiek porównać. Lubię też Joe Cockera, Dionne Warwick, Tinę Turner, Celine Dion czy Whitney Houston, których piosenki śpiewam od lat i pewnie w jakimś stopniu podświadomie się na nich wzorowałam. Mam jednak świadomość, że przede wszystkim trzeba być sobą i podążać własną ścieżką, bo każdy z nas jest inny. Ja nigdy profesjonalnie nie uczyłam się śpiewać, natomiast wkładam w to całe serce i duszę, muzyka jest częścią mnie.

Zawsze tak było?

– Od kiedy pamiętam. Pochodzę ze Szczecina i zamiłowanie do rytmu mam w genach. Tata, z zawodu technik-ekonomista, świetnie tańczył, natomiast mama, krawcowa, pięknie śpiewała. Ja byłam raczej wstydliwą dziewczynką i tylko wśród bliskich rozwijałam swoje muzyczne skrzydła, ale za to w pełnej krasie, gdyż wówczas moja wyobraźnia nie znała granic. Zawsze chciałam zostać piosenkarką i od najmłodszych lat podążałam w tym kierunku. Pierwsze wokalne występy miałam już w żłobku, później w przedszkolu, a następnie w zespole szkolnym oraz grupie działającej w Miejskim Ośrodku Kultury. W wieku 18 lat wygrałam Ogólnopolski Konkurs Eko Mix i trafiłam do „Academii Juvenalis – młode talenty”, programu emitowanego w szczecińskim oddziale Telewizji Polskiej, gdzie występowałam do końca jego nadawania. Natomiast jako 20-latka zaczęłam śpiewać zawodowo z profesjonalnymi muzykami, w różnych klubach na terenie Polski i Niemiec. Między innymi w Warszawie, Szczecinie, Wrocławiu, miejscowościach nadmorskich, a także w Berlinie, Dortmundzie i Hamburgu. W tym ostatnim dzieliłam scenę ze znanymi niemieckimi oraz polskimi artystami, by wymienić Ryszarda Rynkowskiego, Wojciecha Gąssowskiego czy zespół Vox. Życie toczyło się bardzo intensywnie, a kulminacją tego okresu był rok 2009 i wygrana w castingu do programu „Szansa na sukces”, w którym miałam wziąć udział z zespołem Brathanki. Niestety, z własnej głupoty zrezygnowałam i na tym praktycznie poprzestałam, nie licząc występów podczas imprez okolicznościowych, prywatnych czy firmowych. Ponownie odrodziłam się dopiero po przeprowadzce do Anglii.

Czułaś się wypalona?

– Po ukończeniu studiów pedagogicznych w Wyższej Szkole Humanistycznej w Szczecinie podjęłam pracę w policji. To miało być nowe wyzwanie, ale także stały dochód, gdyż sama wychowywałam moją małą córeczkę. Zaczęłam od zajęć papierkowych w biurze, później przeszłam do wydziału dochodzeniowego, a skończyłam na ruchu drogowym. Łącznie sześć lat. Zawodowo było to ciekawe doświadczenie, jednak moim przełożonym od początku nie podobało się, że jednocześnie mogłabym kontynuować swoją pasję, jaką było śpiewanie. Czekali na dogodny moment chcąc mnie ukarać i w końcu doczekali się. Kiedy zachorowałam lekarz zalecił mi robienie tego, co najbardziej kocham, żeby w ten sposób szybciej wrócić do zdrowia, więc kierując się jego sugestiami w trakcie zwolnienia lekarskiego trzy razy zaśpiewałam gościnnie z przyjaciółmi. Z tego powodu w policji wszczęto przeciwko mnie postępowanie dyscyplinarne, zarzucając przyjęcie dodatkowego zarobku bez zgody komendanta. Oczywiście, była to kompletna bzdura, więc skierowałam sprawę do sądu i ją wygrałam, jednak ostatecznie i tak zostałam zwolniona z pracy. To był ciężki cios, szczególnie, że miałam na utrzymaniu 10-letnią wówczas córkę Patrycję. Mimo depresji i załamania wiedziałam, że muszę szybko stanąć na nogi, właśnie dla niej, dlatego zakasałam rękawy szukając innego zajęcia. Niestety, w Polsce było to nierealne i wówczas wybawieniem okazała się Anglia, do której dzięki pomocy przyjaciół przyjechałam pięć lat temu. Zaczęłam od pracy w hotelu w Skegness, skąd po czterech miesiącach przeniosłam się do Peterborough, gdzie przez chwilę pracowałam w fabryce przygotowującej zestawy z żywnością dla pasażerów samolotów, a następnie jako ekspedientka w kawiarni Costa. Ostatecznie zakotwiczyłam w przedszkolu, gdzie od czterech lat jestem nauczycielką. Bardzo lubię obcować z moimi młodymi podopiecznymi, których cechuje niesamowita witalność. My, dorośli, często zapominamy jak ważna jest wyobraźnia i ta naturalna siła u dzieci, które nigdy się nie poddają. Mimo że upadają wiele razy, wstają i biegną jakby nic się nie stało. Uwielbiam kontakt z nimi i nasze wspólne wariacje.

To pomaga w śpiewaniu?

– I to bardzo! W ogóle muszę przyznać, że szybko odnalazłam się na Wyspach, na co niewątpliwie wpływ miał fakt, iż trafiłam na bardzo pomocnych ludzi – zarówno Anglików, ale też mieszkających tu Polaków. Dzięki nim mogę godzić pracę w przedszkolu z moją artystyczną pasją. Współpracuję ze znakomitymi muzykami, między innymi Steve’m Gibbsem, Davidem Baileyem oraz Paulem Jacksonem, którzy uwierzyli we mnie i wspierają od pierwszych wokalnych kroków, jakie tu zrobiłam.

Jako Beti Gie…

– To artystyczny pseudonim, którego używałam jeszcze w Polsce. Beti, ponieważ przyjaciele w ten sposób zdrabniali moje imię, natomiast „G” jest pierwszą literą nazwiska, co w wymowie brzmi „Gie”. Z kolei w Anglii mówią do mnie Beti Dżi, a że śpiewam i piszę teksty w obu językach, więc wszystko się ze sobą komponuje.

Występujesz w różnych miejscach.

– Bardzo różnych, począwszy od koncertów w pubach, klubach i na festiwalach, po imprezy charytatywne, firmowe czy szkolenia mentorskie. Śpiewałam między innymi w Londynie, Manchesterze, Peterborough, Birmingham, Oksfordzie, Gillingham oraz walijskim Swansea; gościłam też w brytyjskich i polskich rozgłośniach radiowych. W tym roku mam zaproszenie do udziału w Peterborough Beer Festival, który ma się odbyć w sierpniu, ale nie wiadomo czy impreza ostatecznie dojdzie do skutku.

Który koncert najbardziej utkwił ci w pamięci?

– Chyba ten dla Mai, dziewczynki chorej na białaczkę. Impreza odbyła się w Peterborough w 2018 roku, dokładnie w dniu jej urodzin, kiedy Maja kończyła 12 lat. Nigdy nie zapomnę jej uśmiechniętej, pełnej pogody twarzy i tego błysku w oczach, jakby chciała powiedzieć, że nie ma się co martwić, bo wszystko będzie dobrze.

Z sentymentem wspominam też premierę mojego pierwszego teledysku w Oksfordzie, kiedy na sali zgromadziło się ponad 100 osób, a także występ podczas gali „Imperium Kobiet” w Warszawie, gdzie miałam okazję poznać wielu fantastycznych ludzi, którzy dziś robią kariery w różnych dziedzinach życia.

Trudno utrzymać się tylko z muzyki.

– Nie jest łatwo, niemniej kiedy mieszkałam w Polsce był czas, że tylko z tego żyłam i to całkiem dobrze. Teraz mam jednak większe ambicje, z czym wiążą się określone wydatki. Kiedyś nie nagrywałam w studiu i nie tworzyłam klipów, co robię obecnie, generuje to jednak spore nakłady finansowe. Coś za coś, ale przynajmniej wiem, że robię to, co kocham i nie stoję w miejscu. Mam 41 lat, ale czuję się jak osiemnastka, krok po kroku realizując marzenia.

A jakie są te największe?

– Zaistnieć w szerszej świadomości fanów, dawać ludziom radość moją muzyką, no i zaśpiewać na wielkich scenach, takich jak Wembley czy O2 Arena. Chciałabym też zbudować duże schronisko dla bezdomnych kotów, które ze względu na swoją nieokiełznaną naturę są mi bardzo bliskie. Wierzę w siłę przyciągania – jeśli czegoś mocno pragniemy i pracujemy w tym kierunku, to osiągnięcie tego jest tylko kwestią czasu…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_