11 listopada 2019, 09:43
Urodziny księcia Kentu w Białym Domu
Dowodów przyjaźni polsko-brytyjskiej nigdy dość. Szczególnie na łamach „Dziennika Polskiego”, który swoją historię odnotowywania tych relacji zaczął w pierwszych dniach swego istnienia. Był rok 1940. W piątym numerze (środa, 17 lipca) na pierwszej stronie od lewej do prawej tytuł „Wielka manifestacja przyjaźni polsko-brytyjskiej” a w nim m.in. przemówienie księcia Kentu, który powiedział warte powtórzenia słowa: „W obecnych czasach, pełnych naprężenia, i trudności, w tych ciężkich czasach jest rzeczą bardzo pocieszającą że życie kulturalne, na którym nasza cywilizacja się opiera, może być kontynuowane o ile nie bez przeszkód, to jednak wytrwale”.

Te słowa mają swoją wymowę i dziś. Po trosze dlatego, że śladem księcia Kentu nasza gazeta podążyła na londyński Ealing, na Park View Road do domu Jana Żylińskiego, który wraz z Barbarą Kaczmarowską Hamilton urządzili przyjęcie urodzinowe księciu Edwardowi.

Goście przybyli licznie – wszyscy ciekawi zarówno klasycznego baletu, jak i klasycyzującej marmurami rezydencji Jana Żylińskiego. O marmurowo-złotych wnętrzach rezydencji na Ealingu „polski Londyn” wiedział już od dawna. Teraz przyszła pora, by dzięki obecności znakomitych gości księcia – dodać jej skrzydeł. I przekonać się naocznie czy i obecnie „życie kulturalne, na którym nasza cywilizacja się opiera, może być kontynuowane…”

Wiele mówią nazwiska gości (zobaczycie ich Państwo na zdjęciach), ale warto na chwilę zatrzymać się przy gospodarzu wydarzenia.

Kiedyś w rozmowie pan Jan przypomniał mi, że kto jak kto, ale on jest dzieckiem londyńskiej emigracji niepodległościowej. To mocny grunt do działania. Jego ojciec był adwokatem generała Andersa i charytatywnie udzielał pomocy prawnej polskim parafiom w Londynie.  – Wywodzę się z tego cudownego świata, który niestety odchodzi w zapomnienie – mówił pan Jan. – Przez ponad 50 lat byłem świadkiem działań naszej emigracji, patrzyłem jak walczy o polską sprawę… i stale żałowałem, że nie udaje nam się przebić do brytyjskich mediów i polityki, tak jak na to zasługujemy.

Jan Żyliński trafiał do ludzi. Do mas. Oni też chcieli, by Anglicy „w końcu nas docenili”, „byli wdzięczni” za nasz wkład rozwój ich kraju. Same na usta cisną się przykłady: od naszych pilotów w Bitwie o Anglię po dzisiejszą ciężką pracę i płacenie podatków. Żyliński szedł dalej, twierdząc, że z nas więksi angielscy patrioci niż sami Anglicy. I puentował: Jesteśmy im wdzięczni za to, że tu jesteśmy, ale oni również powinni być wdzięczni z tego powodu. Kochamy Anglię, ale czas, by Anglicy pokochali nas – Polaków.

To wszystko było przesłaniem pana Jana, gdy myślał o karierze politycznej. Było. Szczęściem ma to wyzwanie za sobą.

Czytelnikom naszej gazety te słowa mogą wydać się nieco chełpliwe, przecież przez lata przyzwyczailiśmy się, że to rola liderów środowiskowych w postaci Zjednoczenia Polskiego czy Stowarzyszenia Polskich Kombatantów, może POSKu.

Ale ma wiele racji Jan Żyliński. Bo choć nie tak dawno mieliśmy tu tyle organizacji i cennych ludzi. To sprawy które były przez nich reprezentowane z czasem stały się coraz mniej ważne. I zrobiło się z tego rodzime getto, które nie ma ani specjalnych wpływów, ani liderów, ani audytorium, ani idei.

Trzeba więc przyjąć, że Jan Żyliński przyjmując w swym domu księcia Kentu reprezentuje na swój sposób stronę społeczną, niezależne ciało, które nazywa się …Jan Żyliński.

Cóż kultura w swojej przeszłości oparta była na mecenacie prywatnym i światli władcy otwierali swoje sakiewki artystom. Wiele wielkich dzieł zawdzięczamy prywatnym pieniądzom. Czy dołączy do nich pan Jan?

„Życie kulturalne, na którym nasza cywilizacja się opiera, może być kontynuowane o ile nie bez przeszkód, to jednak wytrwale…”

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_