13 października 2019, 15:23
O tych którzy jeszcze zostali: In Memoriam Warszawa 44

Obchodzimy w tym roku 75. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego i myślę, że warto poświęcić jeszcze chwilę refleksji nad tym wydarzeniem. Dla nas Polaków jest to ważna data, jest symbolem woli walki Polaków o wolność i narodowego oporu przeciwko nazistowskim zbrodniom. Pamiętamy o tych wydarzeniach, my jako naród, jako współcześni, oddajemy hołd uczestnikom tej tragedii jaka miała miejsce. I to jest coś, co nas łączy niezależnie od politycznych, historycznych i publicystycznych ocen podjętych wtedy decyzji. Tym bardziej, że żyją już ostatni, nieliczni świadkowie tamtych dni.

W tym roku miałam ten zaszczyt i honor uczestniczyć osobiście w obchodach 75 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w Warszawie, towarzysząc zasłużonej kombatantce i uczestniczce tego zrywu narodowego Pani Marzannie Schejbal. Niezmiernie się cieszę, że mogłam poczuć tę szczególną atmosferę jaka w tych dniach panowała w Warszawie. To o najbardziej mi utkwiło w pamięci to reakcje ludzi na ulicy, którzy na widok Powstańca zwyczajnie podchodzili aby uścisnąć dłoń i podziękować za walkę i bohaterstwo. Ale najbardziej wzruszające były momenty, kiedy podchodzili do nas rodzice z dziećmi i tłumacząc, kim jest ta Pani wspólnie dziękowali za to, co zrobili dla nas Polaków w czasie Powstania Warszawskiego. Uważam, że ważne są dla nich takie gesty, które płynąc prosto z serca, świadczą o tym, że pamiętamy i jesteśmy im wdzięczni.

W trakcie pobytu miałam niejednokrotnie okazję do rozmowy z Powstańcami, których podziwiałam za wspaniałą kondycję zarówno fizyczną ale przede wszystkim psychiczną i duchową. Pomimo swojego podeszłego wieku mogli godzinami opowiadać o powstaniu, czasach wojennych. Niezależnie od tego jak ciężkie mieli młodzieńcze doświadczenia, pogoda ducha i dobry humor ich nie opuszczał.

Niestety, jest wielu Powstańców rozsianych po całym świecie, którzy nie mogli przybyć na uroczystości do Warszawy. O nich również musimy pamiętać, bo choć fizycznie nie mogli uczestniczyć, to zapewne oglądając transmisję z uroczystości, myślami i duchem byli w Warszawie. Jedną z nich jest Pani Jacka Wojtecka z domu Siwecka, która bardzo chciała przybyć do Warszawy, ale jej stan zdrowia nie pozwolił na to. Towarzyszyłam już dwukrotnie Pani Jacce na oficjalnych uroczystościach w Warszawie czy na Monte Cassino i myślę, że jest to jedna z nielicznych osób, które poznałam w swoim życiu o takiej odwadze oraz zawziętości ducha. Uważam, że warto w kilku zdaniach opisać jej bardzo niezwykłą, ciekawą i bohaterską historię powstańczą.

Pani Jacka mając 12 lat przez 6 miesięcy mieszkała sama z SS-manami, w rodzinnej aptece w Sandomierzu, po aresztowaniu jej matki i rodzeństwa. W momencie wybuchu Powstania miała niespełna 16 lat. Przydzielono ją początkowo do komendantki Anny Magdaleny Robak pseudonim „Loreta” (komendantka Wojskowej Służby Kobiet II Obwodu Żywiciel (Żoliborz), a później do
228 Plutonu Łącznosci pod dowództwem por. Józefa Krzeskiego, pseudonim „Słuchawka”. Miała pseudonim “lrma”. Była łączniczką, roznosiła hasła i meldunki z dowództwa do wszystkich oddziałów. Czekając na rozkazy prawie nie spala, a niejednokrotnie wyczerpana i głodna musiała przedzierać się pod ostrym ostrzałem, żeby dostarczyć meldunek. Pani Jacka wykazała się ogromną odwagą przeprowadzając sama w nocy do szpitala rannego por. “Słuchawkę”, czy ratując rannego w nogi samego „Zywiciela”, czyli płk Mieczysława Niedzielskiego, przenosząc go własnymi siłami przez okopy do innego domu. Ostatniego dnia przed kapitulacją major Andrzej Jańczak, powierzył Pani Jacce przeprowadzenie 400 żołnierzy z Kampinosu, aby dołączyli do reszty oddziału. Oficer zgodził się pójść za nią, ale pod warunkiem, że Pani Jaccka będzie szła na końcu. Całą grupę pod ogromnym ostrzałem poprowadziła bezpiecznie przez działki do placówki w szklanych domach na Żoliborzu, dzięki czemu uniknęli rozstrzelania i dostali się po kapitulacji do niewoli. Po kapitulacji i zdaniu broni, wraz z innymi powstańcami została zagnana przez Niemców do Pruszkowa. Później dotarła do obozu w Gross Libars i obozu w Oberlangen gdzie spędziła resztę niewoli. Dalsze losy prowadziły Panią Jackę do Rzymu, Maceraty i Trani, gdzie chodziła do gimnazjum. Pod koniec września 1946 z grupą Andersa dotarła do Anglii do obozu dla uchodźców. Do pamiątek w Muzeum Powstania Warszawskiego, jako jedyna przekazała przepustkę na całą Warszawę z jej pseudonimem “Irma”, wydaną dla niej przez dowództwo na ten szczególny czas walki.

Słuchając niejednokrotnie tych historii z ust Pani Jacki, myślałam o tym, jak to jest możliwe, że w tej młodej dziewczynie było tyle odwagi i zawziętości w działaniu. Na moje pytanie skąd brała na to wszystko siłę, odpowiadała, że zawsze była silna i odważna, nawet gdy sama mieszkała z SS-manami, nie bała się ich. Natomiast w powstaniu się nad tym nie zastanawiała, wykonywała tylko rozkazy wierząc, że przeżyje dzień następny. Często rozmawiając z nią o tamtych czasach, pytałam się jej, jak znosiła te ciężkie warunki i jak radziła sobie z panującym głodem. Wspominała, że głód dokuczał im bardzo, bo raz na dzień coś im gotowano, przeważnie jakieś podejrzane kotlety z konia, psa lub kota. Czasami udawało jej się coś przyrządzić z jakiś znalezionych na działce warzyw czy zdobytej gdzieś mąki. Po latach sama się zastanawia, jak to wszystko wytrzymała, bo z jednej strony okrutny głód, a z drugiej strony fizyczne wyczerpanie z braku snu. Czekając na meldunki prawie nie spała z wyjątkiem krótkich drzemek.

Opowiadała mi również o wielu ekstremalnych i niebezpiecznych sytuacjach z których cudem wchodziła z życiem. Pamiętała, jak raz wracając z meldunku tuż obok niej spadł olbrzymi pocisk, który na szczęście nie wybuchł, tylko została przysypana. Innym razem pod ostrym ostrzałem biegła zygzakiem, chroniąc się za budka z gazetami. Miała tylko spodnie poszarpane sama wyszła szczęśliwie bez szwanku. A raz się zdarzyło, że podczas ostrzału odłamek trafił ją w palec, przewracając się wylądowała na trupie, który leżał tam już dwa miesiące. Później w obozie Gross Libars przeszła pięć operacji na zraniony palec, w który wdała się gangrena. Cudem uniknęła amputacji i podkreśla, że zawdzięcza to młodemu niemieckiemu lekarzowi, który podjął się leczenia. Pani Jacka wspomina, że na koniec dał jej jeszcze dwa kilo jabłek.
Pytałam się jej również, jakie panowały nastroje przed wybuchem i w trakcie powstania. Jak się odnosi do współczesnych opinii, które krytycznie się odnoszą do wybuchu Powstania Warszawskiego. Na te pytania odpowiada mi zawsze jedno: że powstanie musiało wybuchnąć, bo ludność Warszawy była zmęczona niemiecką okupacją, niekończącymi się łapankami i rozstrzelaniami. Poza tym widząc, jak pokonani Niemcy wracają ze wschodu sądzili, że potęga Hitlera jest już u schyłku. Najważniejszym jednak aspektem było to, że liczyli na pomoc z zachodu. Jak okrutna okazała się rzeczywistość, wiemy o tym wszyscy dobrze z lekcji historii. Pani Jacka wspomina, że najgorszym dla niej momentem było zdawanie broni, kiedy musiała oddać swojego “Wisa” i panterkę. Pamięta też, że było już szaro, kiedy opuszczali wyburzone i płonące miasto. W drodze do Pruszkowa dowiedziała się, że jej ukochany Lolek Piotrowski zginął. Bardzo przeżyła tę wiadomość i w przygnębieniu było jej obojętne, co z nimi zrobią i gdzie ich Niemcy zapędzą.

Minęło już 75 lat od tych przeżyć. Migawki tamtych niezapomnianych dni przesuwają się na ekranie jej wspomnień. Choć zacierają się w pamięci imiona, nazwiska, pseudonimy i akcje w których brała udział jako młoda dziewczyna, to zawsze będzie pamiętać jaki zapał, duch walki i wiara w zwycięstwo towarzyszył jej i wszystkim walczącym Powstańcom. Dzisiaj patrząc na ten zryw o wolność, kiedy to młodzi ludzie, niejednokrotnie prawie dzieci ruszyli do walki o swoje miasto, gdzie mieli się bić tylko kilkanaście dni, a walczyli ponad sześćdziesiąt, musimy pamiętać o ich bohaterstwie i poświęceniu. Bez względu na ocenę powstania łączy nas wszystkich ogromny szacunek dla odwagi jego uczestników. Wierzyli, że walczą i idą na śmierć po to, abyśmy teraz mogli żyć wolni i bezpieczni. Tej bezgranicznej miłości do Ojczyzny powinniśmy się uczuć od nich. Naszym obowiązkiem jest pamiętać o tym wszystkim i przekazywać tę pamięć następnym pokoleniom.

Mariola Świetlicka

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_