12 października 2019, 15:19
Patrycja Dynowska: Nurkując w wodach mikrokosmosu
Studiowała w Walii, Anglii i Francji, uczestniczy w różnych artystycznych projektach. O swojej drodze z małego polskiego miasteczka do londyńskiej metropolii, aktorka i reżyserka Patrycja Dynowska opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

Nie boisz się poruszać drażliwych tematów.

– Takie jest zadanie sztuki. Brałam udział w wielu ciekawych projektach, ale bodaj największym wyzwaniem był monodram „Sh*t Happens”, eksplorujący tabu i rozterki życia z zapaleniem jelit. Ten niezręczny, często krępujący temat, pokazałam w lekki i humorystyczny sposób, niepozbawiony jednak znaczenia i powagi. W trakcie przedstawienia widz stopniowo odkrywa niewygodne aspekty życia z tą przypadłością – od oczywistych objawów medycznych, po coś, co może wydawać się nie do pomyślenia, a nawet idiotyczne dla „normalnej” osoby. Poprzez poezję i teatr fizyczny spektakl jest niejako listem miłosnym skierowanym do choroby.

Listem miłosnym?

– Moim własnym, osobistym. Wrzodziejące zapalenie jelita grubego zdiagnozowano u mnie w 2012 roku, miałam wtedy 21 lat. Byłam przestraszona, zawstydzona i zagubiona, nie wiedziałam jak to wpłynie na moje dalsze życie. Co więcej, czułam brak zrozumienia wśród ludzi. Gdybym wtedy zobaczyła przedstawienie, które porusza tę problematykę na luzie, pewnie nabrałabym wewnętrznego spokoju, uświadamiając sobie, że to nie koniec świata. Dlatego mam nadzieję, że uda mi się rozpowszechnić wiedzę o chorobie, uświadomić widzów, że można z nią normalnie żyć, osiągać cele i realizować marzenia. Tym bardziej, że problem jest coraz powszechniejszy – obecnie w samej Wielkiej Brytanii na tego typu schorzenie cierpi ponad 300 tysięcy ludzi!

Jakie są reakcje na spektakl?

– Bardzo pozytywne, zbieramy je w formie anonimowych komentarzy. Dla części widzów otwiera on oczy na sprawę, o której istnieniu nie mieli wcześniej pojęcia, ale przychodzą też osoby same zmagające się z chorobą, albo mające znajomych, którzy na nią cierpią. One identyfikują się z tym o czym mówię. Często pojawiają się łzy wzruszenia, bądź wybuchy śmiechu, dziękują mi również za to, że otwarcie poruszam temat. Czasami po przedstawieniu prowadzimy rozmowy z publicznością, do których dołącza specjalistyczna pielęgniarka.

To już druga część tego monodramu.

– Pierwsza powstała trzy lata temu, natomiast pracę nad jej kontynuacją rozpoczęłam w marcu bieżącego roku i niedawno ją ukończyłam. To dla mnie bardzo inspirujące, aczkolwiek momentami przytłaczające wyzwanie, ze względu na to, iż projekt w całości finansuję sama. Co więcej, mimo że mam utalentowany zespół – reżysera, współproducentkę, scenografkę, kompozytorkę – to sama jestem zaangażowana praktycznie we wszystkie aspekty przedstawienia. Napisałam teksty i poezję, odpowiadam za produkcję, marketing oraz tworzenie dramaturgii. Niemniej, pomimo wielu przeciwności, jestem szczęśliwa, że mogłam zaprezentować efekty naszej pracy w znanych i szanowanych londyńskich teatrach offowych – Tristan Bates Theatre i Camden People’s Theatre.

W brytyjskiej stolicy mieszkasz od niedawna.

– Od ponad roku. Londyn daje mnóstwo możliwości kulturalnych, gastronomicznych, turystycznych. Praktycznie każda dzielnica oferuje coś innego – od kłującego w oczy bogactwa, po straszne zaniedbanie i biedę. To drogie miasto, co czasami bywa przytłaczające, niemniej w pełni zgadzam się ze słowami Samuela Johnsona, który stwierdził, że jeśli komuś znudził się Londyn, to znaczy, że znudziło mu się życie.

Ale to nie twój pierwszy przystanek na Wyspach Brytyjskich.

– W 2010 roku, zaraz po maturze, wyjechałam z Polski, żeby studiować teatr oraz aktorstwo z językiem francuskim na Aberystwyth University w Walii. To był bardzo owocny czas, podczas którego grałam w wielu przedstawieniach i filmach krótkometrażowych. Moja nauczycielka, Jill Greenhalgh, zaraziła mnie pasją do teatru fizycznego. Chłonęłam techniki Jerzego Grotowskiego, Tadeusza Kantora, Odin Teatret, Tadashi Suzukiego i Michaiła Czechowa, zaczęłam jeździć też na warsztaty do Polski, Danii, Francji i po całej Wielkiej Brytanii.

Równie ciekawa była trzyletnia współpraca z Jill Greenhalgh i Suzon Fuks nad „The Book of Space”. To przedstawienie, performens-instalacja, zagłębiające się w ciszę, przestrzeń oraz zmiany czasu i wiedzy. Zostało opracowane w ramach warsztatów oraz laboratoriów, których kulminacją była oferowana mi rezydencja w Odin Teatret.

Studiowałaś też we Francji.

– W latach 2012-2013, na Université de Franche-Comté w Besançon, gdzie w ramach stypendium zgłębiałam teatr, język francuski i literaturę angielską. Po powrocie do Walii ukończyłam licencjat na Aberystwyth University, a następnie studia magisterskie z aktorstwa fizycznego na University of Kent w Canterbury. W pracy dyplomowej skoncentrowałam się na przemianie pomiędzy aktorem „umarłym” Tadeusza Kantora, a „żywym” Jerzego Grotowskiego, używając do tego ćwiczeń aktorskich Michaiła Czechowa jako medium. Metody tego ostatniego tak mnie zaintrygowały, że dodatkowo zaliczyłam trzymiesięczny kurs w londyńskim Michael Chekhov Studio, prowadzony przez Grahama Dixona i ten trening kontynuuję do dziś.

Skupiasz się na projektach teatralnych.

– Głównie, chociaż interesuję się też filmem. W 2015 roku wystąpiłam w krótkometrażowym obrazie Toma Gatleya „The MP”, który był pokazywany na festiwalach w Los Angeles CineFest i Sydney Lift Off. Zagrałam w nim prostytutkę Agnes.

Jednak teatr zdecydowanie dominuje w moim życiu. Z dużym sentymentem wspominam dwa przedstawienia wyreżyserowane przez Andrzeja Kowalczyka w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka w Krakowie – „Pojęcia Mylące” i „Krzywa Błędna”. W tym pierwszym wcieliłam się w postać z papierowym workiem na głowie, która, żeby istnieć, co jakiś czas musi pobierać z niego powietrze. W „Krzywej Błędnej” owa istota powróciła, tyle że w innych warunkach.

Z kolei dwa lata temu rozpoczęłam pracę z Theodorem Spiridonem nad „Some Birds Never Return”. Zagrałam tam główną rolę Mary, dojrzałej kobiety, która po latach przemocy psychicznej coraz mocniej nurkuje w wodach własnego mikrokosmosu, gdzie zacierają się granice pomiędzy tym co mistyczne, a prozaiczne. To historia wyzwolenia, pożądania, uzależnienia i życia w zgodzie z samym sobą.
Warto też wspomnieć o roli Elektry w adaptacji greckiej tragedii „Orestes”, autorstwa grupy teatralnej Wacky Goats. Spektakl był osadzony we współczesnym świecie prania mózgów i uzależnienia od mediów społecznościowych, w ubiegłym roku wystawiliśmy go podczas Edinburgh Fringe Festival.

Trudno utrzymać się tylko ze sztuki.

– Udaje się to jedynie nielicznym. Ja również pracuję dodatkowo, zajmując się techniczną stroną aplikacji Outlooka. Robię to zdalnie, z domu, więc można wszystko jakoś pogodzić. Podczas studiów w Aberystwyth dorabiałam w restauracji, której częstymi gośćmi byli aktorzy walijskiego serialu „Hinterland”, a także Taron Egerton, znany z takich filmów jak „Kingsman” czy „Rocketman”. Z kolei po obronie pracy magisterskiej zostałam w Canterbury, gdzie pracowałam w japońskim college’u jako starszy animator i nauczyciel konwersacji. Jednak priorytetem cały czas pozostawała i pozostaje sztuka.

To realizacja dziecięcych marzeń?
– Poniekąd, gdyż zawsze chciałam być aktorką albo piosenkarką. Pochodzę ze Zbąszynia, małego miasta w województwie wielkopolskim. Rodzice nigdy nie przykładali większej wagi do sztuki, ale mama, która pracuje fizycznie w firmie drzewiarskiej, zaraziła mnie pasją do historii i literatury pięknej, a tata, zawodowy kierowca jeżdżący tirami, do oglądania francuskich filmów.
Byłam przykładnym dzieckiem na pokaz, ale za to diabłem w domu. Uparta jak osioł, jak sobie coś postanowiłam to się tego trzymałam i ciężko było zmienić moje zdanie. Sporo czasu spędzałam na dworze, a jednocześnie dużo czytałam. Uczestniczyłam w konkursach recytatorskich, trenowałam biegi średniodystansowe, grałam w kółkach teatralnych. Oprócz tego pisałam krótkie etiudy szkolne.
W liceum wyreżyserowałam i zagrałam w „Trzech Kobietach” Sylvii Plath, wzięłam też udział w konkursie Teatru Jednego Aktora, z którym pojechałam na etap rejonowy. Ostatecznie, mimo że początkowo myślałam o studiowaniu prawa albo języka japońskiego, przekonałam rodziców do dalszego kształcenia w Wielkiej Brytanii.

To był dobry wybór?

– Zdecydowanie. Robię to, co kocham, pokonuję kolejne szczebelki artystycznego rozwoju. Obecnie pracuję nad „Fruits or the decline of a distant memory”, eksperymentalnym spektaklem, gdzie wcielam się w wiele różnych postaci – siostrę, córkę, sprzątaczkę, płaczkę, znudzoną życiem kobietę. Utknięte w przestrzeni i czasie różne byty szukają sensu, a w powietrzu unosi się zapach tęsknoty i zapadamy w zapomnienie. To podróż pełna ciszy i bólu, kolaż wspomnień z przeszłości, gdzie bezruch letniego dnia jest zakłócany przez bezwstydnie niszczone obrazy owoców. Pozostaje tylko oczekiwanie.

A ty na co czekasz?

– Chcę odkrywać życie i czerpać z niego. Natomiast zawodowo fajnie byłoby zagrać u kanadyjskiego reżysera Xaviera Dolana. Jego filmy to prawdziwe perełki, piękne wizualnie, w których wszystkie elementy idealnie ze sobą współgrają. Role kobiece w tych produkcjach są fenomenalne, to silne i skomplikowane postacie, wokół których toczy się akcja…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_