08 października 2019, 10:08
Spokojnie z tymi powrotami

W „Tygodniu Polskim” ukazał się ostatnio list Ambasadora RP w Londynie skierowany do wszystkich Rodaków w Wielkiej Brytanii. Przypomina o potrzebie zarejestrowania się na status osoby osiedlonej lub status tymczasowy jeżeli dana osoba czy rodzina chce pozostać w Wielkiej Brytanii po dramatycznym wyjściu z Unii który może nastąpić 31 października.

Ambasador ostrzega że dotychczas tylko 27% Polaków złożyło podanie o przyznanie nowego post-brexitowego statusu. Jak stwierdza ambasador, to „jest niepokojąco niski poziom”. Przypomina o konieczności złożenia wniosku przed końcem następnego roku jeżeli chce się utrzymać swoje dotychczasowe prawa pobytu, pracy i korzystania z opieki społecznej w tym kraju. Podaje też link do portalu rządowego poświęconemu Brexitowi.

Ale dlaczego Polacy są tak powolni w rejestrowaniu się? Można oczywiście zrzucać winę na toporny brytyjski system informowania obywateli unijnych – poprzez samorządy. W końcu rady miejskie wiedzą najwięcej o swoich mieszkańcach (poprzez rejestrację urodzin, małżeństw i zgonów, listę osób płacących podatek miejski, rejestrację dzieci w szkołach, emerytów w domu starców, listę wyborców itd.). Nie każdy też posiada odpowiedni telefon komórkowy. Nie każdy posiadający taki telefon umie operować komórkowym programem rejestracji. Nie każdy jest biegły w języku angielskim. Nie każdy ma dostęp do źródeł informacji rozpowszechnionych przez rząd brytyjski czy przez ambasadę własnego kraju. Nie każdy może łatwo udowodnić że pracował tu na stałe przez pięć lat, szczególnie jeżeli był samozatrudniony. Nie każdy chce się ujawnić, woli korzystać ze swojej dotychczasowej anonimowości w tym kraju. A prawie każdy boi się dobrowolnej styczności z urzędnikami Home Office.

Mimo tych wymówek 1.271.600 obywateli unijnych jednak zgłosiło się do końca sierpnia z podaniem o status osiedlenia, czyli około 40% obywateli unijnych zamieszkałych w tym kraju. Dla wielu z nich była to sprawa parę tylko minut. W wyniku tych podań 62.4% uzyskało status osiedlony a 37.1% status tymczasowy. W wielu wypadkach ten status tymczasowy, świadczący o pobycie w tym kraju nie przekraczającym pięciu lat, nadany został niesłusznie osobom, które przebywały tu dłużej, ale można wciąż korygować te błędne decyzje przez przedstawienie uzupełniających informacji. Trzeba przyznać że Home Office dwoi się i troi aby odejść od znanych poprzednich czarnych nawyków poniżania cudzoziemców. Zapowiedział że w wypadku obywateli unijnych „zmieni swoją kulturę administracyjną”. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę dokładność swoich konsultacji z organizacjami społecznymi, m. in. z POSKiem, jak również w wielu swoich pozytywnych decyzjach, ten bardziej humanitarny „Home Office nie będący Home Office” (jak to określił jeden aktywista od sprawach imigracyjnych), sprawdził się. Przynajmniej do czasu. Ponadto Home Office założył 77 ośrodków dokumentacyjnych porozsiewanych po Wyspach które mogą bezpłatnie doradzać i dopuszczać słabiej zorientowanych kandydatów do technologii składania podań. Wśród tych ośrodków są aż trzy polskojęzyczne, a pozostałe też mogą ofiarować usługi w polskim języku. A więc, dostęp do nowego statusu istnieje i dotychczas, dla przykładu, 52% tutejszych obywateli węgierskich i portugalskich złożyło już podania, 59% Austriaków, a wśród Bułgarów w Wielkiej Brytanii już 70% zarejestrowało się.

A więc dlaczego tylko 250 tys. Polaków, na 950 tys. tu obecnych, złożyło podanie? Odpowiedzi można znaleźć często w nieparlamentarnych komentarzach na ten temat w portalach podających informacje o potrzebie rejestracji. Oczywiście pozostaje wciąż niewiedza Polaków zamieszkałych w terenach odosobnionych od szerszych kanałów informacji, w małych miasteczkach czy na wsi, ludzi czasem bez stałego adresu zamieszkania, którzy sami decydują o odcięciu się od otaczającego ich środowiska brytyjskiego, a nawet polskiego. Następnie, jest duża liczba osób bojących się wszelkiej styczności z biurokracją brytyjską. Lecz najbardziej widoczni w tych komentarzach społecznych to są ludzie uparci, przesączeni dumą narodową, zachłystujący się własną umyślną niewiedzą. „ – Po co mam znowu składać podanie, kiedy już raz uzyskałem rezydenturę?” „ – Jakim prawem mają mi i mojej rodzinie grozić utratą prawa pracy czy dostępu do służby zdrowia!” „ – Przecież nas Angole nie wyrzucą! Potrzebują nas!” – reagują jak strusie chowające głowę w piasek. (Może powinna nasza ambasada puszczać ostrzejsze spoty na You Tube krytykujące taką bezmyślną postawę?) A na koniec, są ci śmiałkowie, którzy mówią, że jeszcze Brexitu nie ma i że mogą śmiało odłożyć składanie podania dla siebie i swojej rodziny aż do końca roku 2020.

Myślę, że możliwość zaostrzenia przepisów wjazdu do kraju od 1 listopada 2019 roku, zapowiedziane przez obecną minister spraw wewnętrznych, Priti Patel, mogą znacznie utrudnić podróże Polaków za granicę, jeżeli nie będą mieli oni paszportu polskiego czy świadectwa złożenia podania o status osiedlony. Jeszcze nowy regulamin wjazdów na granicy nie jest dopracowany przez Home Office, ale nie radziłbym zwlekać w tej sprawie. Optymiści twierdzą, że może jeszcze Brexitu nie będzie. Optymiści. Daj im Boże zdrowie! Mądrzy muzułmanie jednak mówią: „Ufajcie Allahowi, ale najpierw trzeba przywiązać wielbłąda”.

Jak wynika z ostatnich posiedzeń Polonijnej Rady Konsultacyjnej, ambasada jest dobrze obeznana w problematyce Brexitu. Nie jest co prawda w stanie swoim listem otwartym dotrzeć do każdego Polaka w tym kraju, bo nie ma mechanizmu dotarcia pod każdą strzechą czy do łóżka polowego, w tym archipelagu polskich siedlisk na Wyspach. Może polegać na poparciu lokalnych polskich organizacji społecznych, czy polskich parafii lub szkół sobotnich a szczególnie na polonijnych i krajowych mediach. Okrągła antena satelitarna canal+ ma często większy zasięg dla tutejszych Polaków niż ambona, sobotnia szkoła czy plakat informacyjne w witrynie polskiego sklepu. Konsulaty dostarczają informacji dla Polaków o Brexicie i rozwijają usługi paszportowe szczególnie dla tych którzy tu przyjechali legalnie nie posiadając paszportu. Ale wciąż ambasada i polskie społeczeństwo mają przed sobą wielkie wyzwanie jakim jest dotarcie do wszystkich.

W ostatnim akapicie listu ambasador Rzegocki zachęcał „do poważnego rozważenia możliwości powrotu do Ojczyzny”. Sam w sobie, jest to apel zupełnie zrozumiały, zresztą powtórzony rok w rok jeszcze przez poprzednie rządy. Już w styczniu roku 2018 Mateusz Morawiecki, jeszcze wówczas wicepremier, apelował w Sky News w ramach wywiadu na temat Brexitu, aby Polacy wracali do Polski. Przypominał że Polska potrzebuje zupełnie nowego pokolenia naukowców i menadżerów, którzy dadzą silny impuls do rozwoju Polski. Namawiał programem 500+ i niskim bezrobociem. Rzeczywiście to mogłoby trafić do kogoś, kto nie daje sobie tutaj rady, lub kogoś kto już zaplanował powrót (po dorobieniu się).
Ambasador przypomina o możliwości powrotów w formie uzupełniającej refleksji po poruszeniu kłopotliwego tematu Brexitu. Rzeczywiście statystyki wykazują że pewien procent Polaków zbiera manatki i wraca. Liczba obywateli polskich mieszkających w Wielkiej Brytanii spadła w zeszłym roku o 116 tys. do 905 tysięcy. Dotyczy to przed wszystkim osób bez dzieci. Stresy rodzinne i niepewności w sprawie przyszłych możliwości zatrudnienia mogą odegrać rolę, ale ten sam upór i duma narodowa, które powodują odkładanie na później procesu rejestracji na status osiedlenia powstrzymują również wielu Polaków przed myślą o powrocie. Są nastawieni na przetrwanie. Firma Eurotax oblicza, że przeciętny zarobek ich polskich klientów w Wielkiej Brytanii wynosi 9581 zł rocznie, podczas gdy w Polsce przeciętny zarobek wynosi około 3900 zł. Nawet wliczając różnice cen i koszt życia tu i tam, wciąż to nie rachunek gospodarczy kierowałby obecnie powrotami, a najwyżej sentyment rodzinny czy stres przed nastrojami społecznymi związanymi z Brexitem.

Uważam że MSZ słusznie przestrzega przed Brexitem i słusznie apeluje o powroty dla dobra gospodarki polskiej. Ale nie powinien to robić w tym samym wywiadzie czy w tym samy apelu. Łączenie tych dwóch pojęć mimo wszystko sugeruje, że lepiej by było gdyby Polacy dali już sobie spokój z Wielką Brytanią i wrócili do Polski. Tam widziano by ich wtedy nie jako nowy zdolny narybek do pracy, ale jako uchodźców uciekających przez jakimś pogromem. Może ich Polska przyjąć z pobłażaniem czy litością, ale nie jako partnerów do krzewienia rozwoju gospodarki.

Jeszcze gorsze konsekwencje mogą zaistnieć tutaj gdzie taki apel Ambasadora, już szeroko komentowany przez BBC i prasę brytyjską (np. „Daily Express” pt. „It’s time to come home, Poland’s Ambassador tells 800,000 Poles”), może powrócić na agendę w wypadku przyszłego zaognionego klimatu antyimigracyjnego. “Co? Polacy jeszcze tu są? Przecież nawet Wasz ambasador radził Wam wracać.” Dobre intencje ambasadora mogłyby być naumyślnie przeinaczone.

Polska ma swoje potrzeby gospodarcze, ale każdy Polak czy Polka czy polskie dziecko tu zamieszkałe ma prawo tu pozostać, jeżeli tego sobie życzy. Nie można zasugerować, nawet jeżeli to nie było wcale intencją MSZ, że w wyniku nacisków Brexitu Polacy mieliby dać za wygraną i wyjechać.

Wiktor Moszczyński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_