20 września 2019, 09:34
To wszystko może  się źle skończyć

Niezależnie od wyniku apelacji w brytyjskim Sądzie Najwyższym obecny chaos konstytucyjny w Zjednoczonym Królestwie nie wróży nic dobrego. Stoją najeżone przeciwko sobie cztery filary niepisanej konstytucji  brytyjskiej – suwerenny parlament, rząd, sądownictwo i monarchia. Ich dotychczasowe stosunki  zawsze były oparte na kombinacji tradycji i zdrowego rozsądku i w zasadzie każdy element starał się nie podważać równowagi w systemie rządzenia. Dotyczyło to nawet potencjalnych konfliktów między parlamentem a rządem dlatego , że w praktyce od czasu Drugiej Wojny Światowej, a właściwie nawet i wcześniej, rząd zawsze mógł się oprzeć w parlamencie na solidnym poparciu partii, która wygrywała wybory i cieszyła się niepodzielną większością w Izbie Gmin.  Zasady były proste. Po każdych wyborach powszechnych nowy rząd posiadający  większość   w parlamencie przejmuje kontrolę legislacyjną zatwierdzoną uroczyście przez Królową  i wprowadza to, co Lord Hailsham nazwał kiedyś  “dyktaturą z wyboru”,  a sądy  i  administracja państwowa kontynuują swoją działalność w tym samym co dotychczas  składzie.  Nawet członkostwo Unii Europejskiej nie zakłócało z początku tego ładu, bo zostało zręcznie wkomponowane w działalność  legislacyjną niby nadal suwerennego parlamentu brytyjskiego.

Brexit zmienił wszystko. Co prawda już wcześniej poszczególne rządy zaczęły wprowadzać różnego rodzaju referenda, a  to  w systemie wyborczym, a to  w  sprawie niepodległości Szkocji, ale te wstępne eksperymenty nic nie zmieniały. W międzyczasie rosły nastroje anty-unijne wewnątrz prawego skrzydła partii konserwatywnej,  które co raz intensywniej reagowało na postępującą erozję niezależności  parlamentu wobec Unii Europejskiej. Te zaburzenia w partii zmuszały ich lidera Camerona  do szukania  sposobu  zneutralizowania tych wewnętrznych konfliktów we własnej partii. Dlatego w programie wyborczym w roku 2015 zaofiarował referendum w sprawie członkostwa Unii Europejskiej.  I to nieszczęsne referendum zwołał w następnym roku. Zrobił to w przekonaniu,  że przy pomocy innych pro-unijnych partii z opozycji  wygra to referendum.  I dlatego nie zabezpieczył się ani pułapem zachowawczym w ilości osób głosujących, ani propozycją w jaki skuteczny sposób takie wyjście z Unii można by było przeprowadzić  w przypadku  zwycięstwa tych głosujących za wyjściem.

Zacietrzewieni zwolennicy wyjścia z Unii wrzucili do kampanii wszystkie możliwe argumenty aby zagrać na nastrojach patriotycznych, nastraszyć  utratą suwerenności  i  nawałem  nieregulowanych migracji  np.  z Turcji, którzy przybędą w podobnych,  a nawet większych liczbach niż dotychczasowi z Polski i Rumunii. Świadomi wzrastającego  niezadowolenia zubożałego wieloletnimi cięciami  na wydatki społeczne  społeczeństwa,   zwolennicy  Brexitu  zręcznie skierowali  tą niechęć  i frustrację w kierunku obecnych tu cudzoziemców.  Jak to określił ostatnio w swoich pamiętnikach premier Cameron:  zwolennicy Brexitu “zostawili prawdę w domu”.

Społeczeństwo brytyjskie przyjęło wynik referendum (52% za wyjściem, 48% przeciw) w lipcu 2016 z szokiem zarówno dla tych, którzy chcieli wyjść z Unii,  jak i dla tych którzy chcieli w niej pozostać. Atmosfera w społeczeństwie zaogniła się. Powstały nagle protesty przeciw cudzoziemcom a nawet brytyjskim mniejszościom narodowym. Równie mocno odezwały się  głosy domagające się spokoju    i tolerancji.  Niepokój pozostał, bo nie było jeszcze żadnego planu jak to wyjście z Unii wynegocjować i jakie miałyby być konsekwencje  prawne i gospodarcze między Wielką Brytanią a Unią. Dodatkowym problemem konstytucyjnym okazało się odrzucenie decyzji wyjścia  przez  Szkocję  i Północną Irlandię.  Ale nawet większość oponentów wyjścia przyjęło zasadę, że decyzja wyjścia poprzez referendum, nawet jeżeli formalnie tylko było to referendum konsultacyjne, jest obowiązująca również dla parlamentu.

Nowy rząd pani May też nie miał jeszcze pewności na jakich zasadach to wyjście ma być przeprowadzone, ale potwierdził,  że “Brexit jest Brexit” i że to wyjście na pewno nastąpi  po odpowiednich  negocjacjach  z Unią. Z początku rząd nawet chciał przeprowadzić konsultacje bez udziału parlamentu, ale Sąd Najwyższy dopuścił parlament do kontrolowania procesu negocjacji za co sędziowie zostali obwołani “wrogami ludu” na łamach anty-unijnego brukowca. Rada Europejska orzekła jednak,  że negocjacje mogą rozpocząć się dopiero po oficjalnym powołaniu się na artykuł 50 traktatu lizbońskiego. Więc wielopartyjna większość parlamentarna poparła wniosek rządu o wywołanie artykułu 50 z datą ostatecznego wyjścia uzgodnioną na koniec marca 2019. Negocjacje się rozpoczęły a parlament był gotowy przyjąć ewentualny wynik. Zdrowy rozsądek zapanował mimo bulwersującego efektu wyniku referendum.

Tymczasem ten zdrowy rozsądek został dramatycznie naruszony kiedy pani May starała się powiększyć swoje poparcie w parlamencie i zwołała wybory w maju 2017. Prowadziła je nieudolnie    i praktycznie wybory przegrała, bo straciła większość w parlamencie. Gdy po wielkich zmaganiach pani May wynegocjowała skomplikowaną umowę z Unią, zawetowała ją znaczna część posłów konserwatywnych i północnoirlandzki  DUP. Bezkompromisowość ze strony skrajnych brexitowców    i wyrażanie  niezadowolenia z wyniku negocjacji,  nakłoniło część członków , którzy dotąd  byli gotowi dotychczas przyjąć miększy układ Brexitu do  albo obalenia tej decyzji albo do zwołania nowe referendum. Wszelkie próby przeprowadzenia planu pani May zostały odrzucone przez parlament trzykrotnie, ale parlament nie był w stanie przedłożyć  alternatywnej  wersji  wyjścia. Tylko w jednym był zgodny:  ze względu na katastrofalny  wpływ na   gospodarkę, nie mogło to być wyjście bez żadnej umowy.

Powstał teraz nowy i niebezpieczny element konfliktu. Kto miał teraz autentyczny mandat demokratyczny? Czy rząd opierający się o wynik referendum z roku 2016, czy nowy parlament w wyniku wyborów w roku 2017? Po obu stronach podziału odbywały się demonstracje, czasem nawet przekraczające milion uczestników. Unia Europejska zezwoliła na przedłużeniu okresu wyjścia z Unii  z końcem marca na koniec października.

Pani May podała się do dymisji, a nowy rząd utworzył Boris Johnson, który natychmiast potwierdził gotowość rządu do skutecznego przeprowadzenia wyjścia z Unii z  końcem października niezależnie od tego czy będzie zawarta umowa czy nie. O stanie negocjacji ma decydować europejski szczyt  17go października. Natomiast z pełną energią rząd przygotowuje prawodawstwo i gospodarkę na wypadek wyjścia  z Unii bez umowy i nawet nakłonił  królową do zawieszenia parlamentu na pięć tygodni, aby mu w tym nie przeszkadzał. Parlament z kolei zdążył przeprowadzić przed zawieszeniem ustawę posła Hilarego Benna mającą  zmusić rząd do złożenia do Unii prośby o przedłużenie terminu wyjścia o dalsze 3 miesiące jeżeli szczyt europejski nie zatwierdzi nowej umowy z rządem. Bardziej kontrowersyjnie parlament zablokował też rządowi możliwość zwołania nowych wyborów do parlamentu aby powstrzymac rząd od wyjścia z Unii przed październikowym terminem. Grupy parlamentarzystów i prawników zakwestionowały właściwość  porady  o jaką zwrócił się Borys Johnson do Królowej przed zawieszeniem parlamentu.  Tą sprawę ma z kolei rozstrzygnąć Sąd Najwyższy. Zawzięty premier ostrzegał Sąd aby nie podejmował  tego tematu i  wyraził też gotowość ominąć nakaz parlamentu odnośnie terminu wyjścia z Unii.

Kto ma rację? Premier powołuje się na mandat wynikający z referendum w roku 2016. Większość zmęczonego, zdenerwowanego społeczeństwa upokorzonego przez wypowiedzi  płynące z Europy, a szczególnie przez niedyplomatyczne ostatnio zachowanie premiera Luksemburgu, jest gotowa za premierem  „paść  szarżą na szaniec” i ponieść konsekwencje gospodarcze wyjścia bez umowy “na życie czy na śmierć”, bo i tak “jakoś tam będzie”.

Tymczasem  parlament powołuje się na mandat osobisty swoich posłów uzyskany w czasie wyborów w roku 2017. Niestety parlament w tej chwili posiada tylko 15% pozytywnego uznania jako instytucja. Nawet gdyby rozegrał skutecznie decyzję o zmianie terminu wyjścia to jednak nastroje społeczeństwa będą nieobliczalne. Zjazd Liberałów-Demokratów ofiarujący możliwość odwołania Brexitu nawet bez referendum dodaje tylko oliwy do ognia przekonując zwolenników wyjścia, że przygotowuje się zamach w parlamencie  aby podważyć referendum. Ostrożność Partii Pracy dającej możliwość zarówno nowych wyborów, możliwość wynegocjowania nowej umowy opartej  na  pełnej unii celnej, a zarazem opcja ewentualnego referendum nad wynikiem negocjacji, jest chyba najrozsądniejszym rozwiązaniem.  Nie widać jednak, aby obecna Wielka Brytania była gotowa przyjąć teraz jakiekolwiek  rozsądne rozwiązanie. Chaos konstytucyjny może spowodować  wybuch w nastrojach społeczeństwa,  który obejmie nie tylko główne partie parlamentarne, ale może nawet      i monarchię.

Wiktor Moszczyński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_