11 września 2019, 09:40 | Autor: admin
Wywiad z Łukaszem Dylikiem: W alkoholowej matni
Był na dnie. Alkoholik, narkoman, wyrzutek społeczeństwa. Teraz prowadzi własny biznes, pomaga innym. O swojej przemianie i drodze do prawdziwego życia Łukasz Dylik opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

Mieszkasz w Edynburgu…

– …gdzie mam firmę zajmującą się organizacją dużych szkoleń fryzjerskich. Razem z żoną prowadzimy też salon w tej branży. Mam 40 lat, kształcę się, nadrabiam stracony czas. Ukończyłem między innymi szereg szkoleń – biznesowych, trychologicznych, z zakresu rozwoju osobistego – współpracuję z ludźmi znanymi we fryzjerskim światku.

A jednocześnie wspierasz potrzebujących.

– Wpłacam pieniądze na różne fundacje, uczestniczę w akcjach charytatywnych, rozmawiam z alkoholikami, starając się wyciągnąć ich z matni w jakiej się znaleźli. Wiem, że mantra wraca. Ludzie są kochani, trzeba tylko umieć dostrzec w nich dobro i podać pomocną dłoń. Sens jest najważniejszy.

Ty nie zawsze go miałeś.

– Może właśnie dlatego tak wyraźnie to teraz dostrzegam. Zmarnowałem kilkanaście lat swojego życia, co odbiło się rykoszetem na moich najbliższych. Doszło do tego, że miałem wszystkiego dość i chciałem skończyć ze sobą.

Przez alkohol?

– Głównie. Problem zaczął się kiedy byłem w ósmej klasie podstawówki. Nauka nie sprawiała mi problemów, w domu nie siedziałem nad książkami, bo w zasadzie wszystko pamiętałem z lekcji, za to najlepiej czułem się na podwórku, gdzie starsi koledzy dawali mi złudne poczucie przynależności do grupy i akceptacji, a ja w zamian przynosiłem ukradziony z domu alkohol i pieniądze. W ten sposób zaczęła się moja pijacka droga – złodzieja i człowieka totalnie zakłamanego.

Rodzice nie interweniowali?

– Mama Ewa, która była nauczycielką muzyki, zmarła jak miałem sześć lat. To wydarzenie wywarło duży wpływ na moje dalsze życie. Tato Andrzej, który obecnie ma 79 lat i cieszy się świetnym zdrowiem, z zawodu jest inżynierem budownictwa. Z czasem poznał Marysię, ożenił się po raz drugi i przeprowadziliśmy się z Bielska-Białej do Czechowic-Dziedzic. Oboje dużo pracowali, podczas moich wyskoków starali się mi pomagać, również finansowo i ratować z opresji. Wiele im zawdzięczam.

Byłem czarną owcą, bo zarówno brat jak i siostra świetnie dawali sobie radę. Tomek (54 lata) obecnie, podobnie jak ja, mieszka w Edynburgu, gdzie pracuje jako menedżer w firmie. Natomiast Agnieszka (51) jest nauczycielką muzyki w Domu Kultury w Bielsku-Białej. Jestem z nich bardzo dumny.

Jednak ty brnąłeś w alkoholizm.

– W wieku 17 lat byłem już uzależniony, mega zagubiony i wewnętrznie samotny. Ciężko uwierzyć w to, co się dzieje w takim momencie. Człowiek niczego nie kontroluje, zawodzi siebie i innych, a co jest w tym wszystkim najgorsze nie rozumie dlaczego tak się dzieje. Niejednokrotnie sobie obiecywałem, że kończę z nałogiem, by wcześniej czy później ponownie być pod wpływem. Alkoholowe ciągi trwały nawet po kilka tygodni, uwielbiałem imprezy i towarzystwo, ale w pewnym momencie znajomi odwrócili się ode mnie. Zresztą nie dziwię się, bo zawsze po pijaku szukałem rozróby.
Wtedy, jako 18-latek, zacząłem walkę z nałogiem. Wziąłem udział w dwutygodniowych rekolekcjach w Wiśle, po których nie piłem przez rok. Pięć lat później znalazłem się na ośmiotygodniowej terapii zamkniętej w Skoczowie, pod koniec której będąc na przepustce zapiłem i wszystko poszło na marne. Po kolejnym roku spróbowałem znowu, tym razem w Gorzycach, kończąc terapię zamkniętą. Wydawało mi się, że jestem na tyle silny, iż nic mnie nie zmorze i po kilku miesiącach znowu wylądowałem na dnie. Ale nie dawałem za wygraną – kolejna była terapia otwarta, na którą chodziłem dziewięć miesięcy, dwa razy w tygodniu, niestety skończyło się podobnie jak wcześniej. W międzyczasie korzystałem z pomocy psychologów, psychiatrów, unikałem odpowiedzialności za własne życie.

Patowa sytuacja.

– Doszło do tego, że piłem sam, w towarzystwie komputera i amfetaminy, wynosiłem z domu wszystko co można było spieniężyć, aż w końcu tata z Marysią wyrzucili mnie na bruk. Mieszkałem z bratem, potem u siostry. Oni też dostali w kość, aż dziwię się, że nie postawili na mnie krzyżyka.

A było coraz gorzej, rzeczywistość zaczęła mieszać się z fikcją. Widziałem osoby i słyszałem głosy, które okazywały się tylko wytworem mojej wyobraźni. Najgorszy „film” miałem w Dębicy, gdzie pracowałem, a raczej starałem się pracować. Po urlopie, będąc po bardzo długim ciągu alkoholowo-narkotykowym, w pewnym momencie usłyszałem właściciela posesji, który krzyczał, że przeze mnie zmarła jego żona i teraz on w odwecie wykończy moją rodzinę. Miałem jednak wybór – oznajmił, że jeśli stanę pod koparką i dam się zasypać głazami to ich uratuję. Szybko tam pobiegłem, a chwilę przed zrzutem kolega popchnął mnie, dzięki czemu przeżyłem. Dostałem ostrą reprymendę, ale ja ciągle słyszałem, że skrzywdzą moich najbliższych. Koszmary powtarzały się, w efekcie wylądowałem w szpitalu psychiatrycznym. Po odzyskaniu świadomości obiecałem sobie, że definitywnie kończę z alkoholem, ale wytrzymałem niecały miesiąc. Potem spróbowałem jeszcze terapii zamkniętej w Skoczowie. Po trzech tygodniach opuściłem ośrodek, znowu zapiłem i wpadłem w ciąg. Kiedy zaproponowano mi terapię pogłębioną, czyli roczne zajęcia w cyklu dwutygodniowym, pomyślałem, czemu nie, przynajmniej policja i sąd dadzą mi spokój. Na karku miałem kilka spraw sądowych, głównie za alimenty i jazdę po pijaku, więc poszedłem i robiłem ich w konia. W dniach wolnych od spotkań piłem, a czasami dzwoniłem mówiąc, że mam pracę i nie mogę przyjść. I nagle, podczas pierwszego obozu wyjazdowego w Kamesznicy, nastąpiła totalna zmiana. Słuchając zwierzeń innych osób – opowiadających o gwałtach, zaniedbywaniu własnych dzieci, przemocy – coś we mnie pękło i poprosiłem o głos. Wiedziałem, że jak powiem prawdę, to mnie wyrzucą, będę miał problemy w sądzie i z policją, jednak poszedłem na całość przyznając, że ich okłamuję i piję za plecami grupy. Dali mi szansę, podpisałem nowy kontrakt terapeutyczny i zacząłem kolejny etap walki z samym sobą – na terapiach, mityngach AA, prywatnych sesjach z terapeutą. Od tamtej pory nie biorę alkoholu do ust, a minęło już osiem lat.

Dlaczego właśnie wtedy się udało?

– Myślę, że wpłynęły na to wszystkie wcześniejsze doświadczenia, zwidy, majaki, chęć spełnienia marzeń. Do tego zagrożenie więzieniem i wielki strach. Pogodziłem się z większością osób, a tych, którzy nie chcą mnie znać, rozumiem. Jednak zawsze jestem gotowy żeby powiedzieć przepraszam i zadość uczynić.

Z czego żyłeś przez te wszystkie lata?

– Pomagali mi różni ludzie. Alkoholik, narkoman, zawsze znajdzie wyjście i kasę na używki. To maszyna do kłamania, totalny manipulant. Miałem wiele wpadek. Kilka razy zostałem usunięty ze szkoły, chociaż ostatecznie udało mi się ukończyć liceum, straciłem prawo jazdy, syn poznał mnie po dziewięciu latach życia, zniszczyłem zdrowie najbliższych mi osób. Kradłem, oszukiwałem, rozbijałem samochody, nie szanowałem swoich partnerek. Można długo wyliczać…

Wyjazd z Polski pomógł ci w wyjściu na prostą?

– Niewątpliwie. W 2012 roku wyemigrowałem do Edynburga. Nadzieję dał mi kumpel Dominik, mogłem też liczyć na pomoc taty, Marysi, brata oraz siostry. To oni wyposażyli mnie w funty i kupili bilety. W Polsce byłoby ciężko, wielu pracodawców ze względu na moją przeszłość nie chciało mieć ze mną nic do czynienia. Zostawała albo praca za marne pieniądze, albo budowa, gdzie od alkoholu nie stroniono, albo posada barmana, a to byłoby samobójstwo. Wyjazd był jedyną rozsądną opcją. W Szkocji zatrzymałem się u obcych ludzi, w zasadzie przez przypadek, którzy także okazali się trzeźwiejącymi alkoholikami. Taki kolejny fart w moim życiu.

Zacząłem od roznoszenia ulotek, ale po miesiącu trafiłem do Amazonu, gdzie zbierałem paczki z magazynu i podawałem je do pakowania. W tym okresie dzięki grupie AA poznałem Roberta, który został moim podopiecznym i pomogłem mu stanąć na nogi. Jak twierdzi, uratowałem mu rodzinę. Jego żona załatwiła mi pracę w fabryce okien, dzięki czemu w ciągu dwóch lat spłaciłem sporo długów.

Również prywatnie dużo się działo. Rozstałem się z dziewczyną, która przyjechała do mnie z Polski i ponownie zszedłem się z Magdą, moją ukochaną fryzjerką. Znaliśmy się już 10 lat, zawsze między nami iskrzyło, na szczęście nigdy nie byliśmy do końca razem, bo pewnie bym ją skrzywdził, tak jak inne osoby. Dwa lata temu wzięliśmy ślub, jest dla mnie prawdziwą ostoją. Kiedy miałem już dość pracy w fabryce, głównie ze względu na fatalne traktowanie załogi przez kierownictwo, i zastanawiałem się co robić dalej, Madzia zadeklarowała, że jeżeli będzie trzeba to zacznie pracować po 18 godzin na dobę, a ja mam się zwolnić i szukać innej roboty. Tak też się stało. W ciągu miesiąca znalazłem zatrudnienie w domach dla bezdomnych i uzależnionych, gdzie zostałem menedżerem. Miałem dużo czasu żeby pomagać żonie w jej biznesie, w efekcie czego całkowicie się przekwalifikowałem. Obecnie zajmuję się organizowaniem dużych szkoleń fryzjerskich, razem z Madzią prowadzimy własny salon, a w przyszłości chciałbym założyć akademię fryzjerską i sieć salonów. Muszę być pokorny i słuchać mądrych ludzi, a wszystko znajdzie swój czas…

Na zdjęciu: Łukasz z żoną Magdą

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_