09 czerwca 2019, 09:05
Felieton Kisiela: Radość latania i ból spadania

Za pierwszym razem zawsze boli. W moim wypadku wyglądało to tak: usiadłem w maleńkiej, ciasnej kabinie z przodu pojazdu. Za mną zajął miejsce pilot. Spadochronu nie dostałem, bo i po co, i tak nie umiałbym z niego skorzystać. Zamknięto nas przezroczystą osłoną i zaczęło się…

Przyspieszenie a może i ekscytacja wcisnęły mnie w fotel, zaraz potem byliśmy już w powietrzu. Pierwszy raz w życiu leciałem, nie we śnie, nie w marzeniach, ale w realu. Leciałem szybowcem z pilotem, który miał wielką ochotę popisać się przed swoim pasażerem umiejętnościami. Nie zwracając uwagi na ostrzegawczy kolor skóry mojej twarzy (była sinozielona), ani na moje rozpaczliwe gesty zaczął akrobacje powietrzne.

Góra. Dół. Ostro w lewo, potem znowu skręt. I znowu kolejne figury.

Niestety, zamiast podziwiać kunszt mojego pilota, kurczowo starałem się ocalić życie. W każdym razie wydawało mi się, że za chwilę nasz szybowiec rozleci się w powietrzu a o mnie za 3 dni napiszą gazety, że zginąłem bohaterską śmiercią. Mój debiut miał bowiem miejsce w czasach, kiedy jeszcze nie wynaleziono internetu ani telefonów komórkowych. Więc zanim wrak naszej maszyny znaleźli ratownicy, zanim informacja dotarła do mediów, sami rozumiecie, musiało upłynąć sporo czasu. 3 dni to i tak szybko, jeśli człowiek ma zapisać się „złotymi zgłoskami w historii lotnictwa” – jak to dawniej mawiano, i spoko, można a nawet warto poczekać. Warto nawet poczekać na gustowny pomnik ofiar katastrofy lotniczej, przynajmniej kiedyś był u mnie ładny zwyczaj, że takie miejsce upamiętniano śmigłem albo kawałkiem skrzydła, w ostateczności statecznikiem. No, ale skoro dziś wspominam tamte traumatyczne wydarzenia, to znaczy, że wylądowałem w całości i szczęśliwie. Pilot dopytywał , czy jestem zadowolony, czy podobało się, czy może chciałbym zapisać się do aeroklubu i zostać w przyszłości jednym z nich. Ja tymczasem marzyłem tylko o jednym, aby uciec jak najdalej od szaleńca, który chciał mnie zabić w tam, w powietrzu.

– Nie, nie, na razie dziękuję – wymamrotałem resztką się i dowlokłem się do ławeczki, aby dojść do siebie po dziewiczym locie. Faktycznie czułem się jak dziewica: najpierw wszyscy opowiadali, jak to będzie fajnie, a faktycznie żadnej przyjemności nie było, tylko strach i ból. Dlatego napisałem, że za pierwszym razem zawsze boli.

Później było już tylko lepiej i faktycznie wiele razy miałem okazję poczuć się jak pionier (a nie dziewica) lotnictwa. Za każdym razem, kiedy odrywaliśmy się od ziemi, czułem euforię i podziw, że taka niewielka maszyna, trochę drewna, drutu, plastiku i płótna potrafi latać. Czasami tylko bywały chwile emocji, kiedy pilot pytał całkiem serio:

– Andrzej, a ty wiesz gdzie jesteśmy?

Przypominam, że były to czasy minione, kiedy nie było jeszcze udogodnień w postaci powszechnych GPS-ów, więc zdarzało się, że nawet doświadczony pilot zabłądził w czasie lotu. I jeszcze jedna zasada: jeśli jesteś pasażerem to skup się na podziwianiu krajobrazów i nie myśl zbyt dużo. Kiedyś w czasie lotu zapaliła się ostro czerwona lampka i zabrzęczał dzwonek. Zwróciłem na to uwagę i zapytałem pilota. On niestety wyglądał na mocno zdenerwowanego i próbował mi wyjaśniać przyczynę awarii samolotu. I to był błąd, bo wtedy byliśmy obaj mocno przestraszeni i w trybie awaryjnym zawróciliśmy na lotnisko. Trzeba było o nic nie pytać, tylko cieszyć się widokami aż do ewentualnej katastrofy. Przypomniało mi się to wszystko, bo kilka dni temu dowiedziałem się smutnej rzeczy. Mój znajomy pilot miał wypadek.

Pierwsze informacje były przerażające: we wsi X., koło miasta Y. spadła motolotnia. Maszyna spadła z wysokości 500 metrów na pole. Pilota odwieziono do szpitala. Ponieważ we wsi X. mieszkał tylko jeden, znany mi osobiście pilot, obawiałem się najgorszego. Chociaż z drugiej strony informacja dawała nadzieję: spadł z wysokości pół kilometra i odwieziono go do szpitala. To tak jakby trafił główną nagrodę w europejskim „lotto”. Szczęściarz, odwiedzę go w szpitalu-pomyślałem. Życie skorygowało moje plany. Ktoś coś źle usłyszał i jeszcze gorzej przekazał. Pilot spadł, owszem, ale z wysokości… 5 metrów i poturbował się tylko lekko. No, cóż. Wizja głównej nagrody w eurojackpot oddaliła się. Ale wrócił kolega – cały i zdrowy.

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_