25 marca 2019, 06:58
Lwy Salonowe

I znów byliśmy „na Salonie” (i w salonie!) Co prawda nie u słynnej Deotymy, czyli Jadwigi Łuszczewskiej, w Warszawie przy Królewskiej 37, ani nie u markizy Drambouillet czy Madame de Lafayette. Musielibyśmy żyć w Polsce w czasach Romantyzmu lub jeszcze wcześniej, we Francji XVII wieku, kiedy to idea prowadzonych zazwyczaj przez kobiety „salonów literackich” pięknie się rozwijała.  My byliśmy w „Ognisku”. Na Kensingtonie. Też dobrze, a nawet lepiej! Bo gdzie może być milej niż w eleganckiej Sali Hemara (rzeczywiście wytworny salon przypominającej), pod pięknymi „szandeliersami” (jak żartuje mój mąż), w doborowym (acz nie snobistycznym) towarzystwie z epoki… Brexitu. Jeszcze się bowiem pazurami trzymamy tu wszyscy, niegdysiejszej elegancji odchodzącego powoli w niebyt świata. Tego, który czyta książki (a nie tablety), pisze wiersze, gra na fortepianach i mandolinach, maluje, rzeźbi, mówi poprawną polszczyzną i docenia wysiłki baletnic, odróżniając pas-de-deux od… „pass the duck!” (nawiasem mówiąc, kaczka była, a jakże!  – mięciutka, wręcz rozpływająca się w ustach).

Regina Wasiak-Taylor, tym razem do Salonu (Jubileuszowego, 25-ego) zaprosiła Magdalenę Pilarz-Bobrowską (cudowny sopran), która oczarowała nas nie tylko głosem („szandeliersy” drżały od krystalicznej mocy), ale i pięknymi sukniami. Zaśpiewała nam arie z Moniuszki, Puccciniego, oryginalną „Opalową Piosenkę” Róży Lubomirskiej i wreszcie „Kto me usta całuje ten śni”, Franza Lehara. Zauważyłam, że panowie w intensywnym skupieniu przyglądali się tym pięknym ustom (żony udawały, że nie widzą… mądre żony!) Artysce towarzyszył przy pianinie Peter Bradley-Fulgoni, którego kunszt wykonania utworów Schumanna, na nagranej przez niego płycie, znawcy porównali do „młodego Artura Rubinsteina i dojrzałego Shury Czerkasskiego”. Rubinstein jest mi szczególnie drogi. Wiadomo – łodzianin!

Wystąpiła przed nami artystycznie skupiona i przyciągająca uwagę Iza Wilczyńska, której akompaniował Tomasz Chudy (świetny!) Oczarował nas Bartosz Głowacki. Grę na akordeonie doprowadził do absolutnej perfekcji. Zagrał Bacha i Astora Piazzollę. Co za połączenie epok i stylów! Efekt? – fenomenalny. Lizzie Taylor leciutko i z wdziękiem zatańczyła „Różową Panterę” do akompaniamentu Tomasza Chudego (pianino) i Leszka Kulaszewicza (saksofon). Andrzej Maria Borkowski „oprowadził” nas po galerii, czyli zawieszonych na czas Salonu, obrazach polskich artystów. I sporo się nauczyliśmy. Ewa Gargulińska, krakowska i międzynarodowa artystka, opowiadała o swej twórczości, pracy i życiu, a Katarzyna Zechenter, autorka pierwszej monografii o Tadeuszu Konwickim po angielsku, poetka, znawczyni literatury i dwujęzyczności, czytała swoje wiersze. Książka Katarzyny Zechenter „Po Polsku na Wyspach. A Guide for Parents of Bilingual Children”, to lektura dla nas wszystkich obowiązkowa. A co jeszcze robiliśmy? Jedliśmy Jubileuszowy tort (wielki jak młyńskie koło) i emocjonowaliśmy się prowadzoną przez Janusza Guttnera loterią. Niestety nie wygrałam książki ofiarowanej przez znaną nam wszystkim Marylkę Żuławską, o zagadkowym tytule „Quarks, Elephants & Pierogi – Poland in 100 words”. Jej syn Adam, pracujący w Instytucie Adama Mickiewicza w Warszawie, jest jej głównym edytorem (tak to nasze dzieci urodzone w Wielkiej Brytanii, wracają na „ojczyzny łono”, a my tkwimy tu nadal).

Czy można się dziwić, że nam, zwykłym śmiertelnikom, kręciło się w głowach od tych uroczych rozmaitości (i od szampana też!) Ach! gdybyż tak jeszcze pan przy stoliku z lewej czy pani przy stoliku z prawej, nie gadali wtedy, kiedy gadać poprostu nie wypada – życie byłoby piękne!

Reginie Wasiak-Taylor należy się podziękowanie od nas, wdzięcznych „lwów salonowych”, którym wielką przyjemność sprawia możliwośc poznawania pisarzy, aktorów, reżyserów, językoznawców, poetów, myzyków, malarzy, śpiewaków – ludzi ciekawych po prostu. Idea „salonu” jest nie tylko piękna ale i bardzo polska. Jeśli za jej początek przyjąć obiady czwartkowe u króla Stasia (gromadzące ówczesnych intelektualistów), czy salon Izabeli Czartoryskiej w Puławach, to rzeczywiście poprzeczkę ustawiono nam już wtedy wysoko. Salonem, który poznawaliśmy w szkole był ten u Wincentego Krasińskiego, a spory, które tam się odbywały pomiędzy Klasykami i Romantykami przeszły do historii. To ten właśnie salon „wystąpił” w słynnym fragmencie Mickiewiczowskich „Dziadów”. Co za fantastyczna tradycja!

Spotkania w literackich salonach zawsze pozwalały się ciekawym ludziom zaprezentować, artystycznej młodzieży „przewietrzyć” w wielkim świecie, a uczestników inspirowały, pobudzały do myślenia i wywoływały twórcze spory, tak konieczne do intelektualnego rozwoju. Za wszelką cenę warto więc ideę salonu kontynuować. Niech to, co szlachetne i dobre, nie rozmywa się w coraz bardziej zalewającej nas „bylejakości”.

Na koniec ogromna prośba do naszej Ambasady, która do tej pory popierała tę mądrą i potrzebną działalność, aby w dalszym ciągu była jej przychylna. Bez finansowej pomocy, ten Salon przynoszący tak wiele radości, przestanie poprostu istnieć.  Szkoda by było!

Ewa Kwaśniewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_