02 października 2017, 10:24
Odejścia i powroty
Exit – czyli wyjście, odejście, zejście ze sceny, to słowo często powtarzające się w teatrze. Pojawia się na stronicach każdej sztuki teatralnej, za każdym razem gdy postać schodzi ze sceny; łacińskie słowo przyjęte w didaskaliach sztuk polskich i angielskich, odnoszące się do zejścia ze sceny zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym.

Podobnie jak postaci dramatów, ludzie teatru rzadko idą na emeryturę, raczej schodzą ze sceny gdy przymusza ich do tego siła wyższa. Emerytura to pojęcie niesłychane wśród artystów teatru, w każdym razie nie tutaj, gdzie nie istnieją stałe zespoły ani szansa wieloletniego angażu .Nawet bardziej uprzywilejowani aktorzy i reżyserzy krajowi nie lubią myśleć o emeryturze. Cudowna Danuta Szaflarska dożyła stu lat i do ostatniej chwili grała na scenie.

Tym bardziej reżyserzy, którym łatwiej niż aktorom ukryć zanik pamięci czy inne niedomagania związane z wiekiem. Jeżeli udało im się przetrwać zamach stanu czy intrygi zawistnych rywali i jeżeli na dodatek cieszą się zaufaniem zespołu mogą sobie drzemać z nosem w skrypcie, podczas gdy inspicjent prowadzi próbę.

Tak było ze zmarłym w tym miesiącu Peterem Hallem, który wytrwał na stołku reżyserskim do 87 roku życia. Sir Peter Hall, jedna z najbardziej wpływowych postaci w teatrze brytyjskim, przez ponad pół wieku dominował krajobraz kulturalny, jako reżyser teatralny i operowy, wieloletni dyrektor Royal Shakespeare Theatre, potem National Theatre, Glynedborne Opera, a pod koniec – Peter Hall Theatre Company w Bath. Nie będę tu wchodzić w szczegóły jego kariery, można je znaleźć w świeżych jeszcze klepsydrach i artykułach poświęconych jego zasługom, z których najważniejsza dla mnie jak i dla większości działających na tym polu ludzi, była jego niezmordowana walka o subsydia publiczne dla teatru. Nie był specjalnie lubiany i, choć otoczony gromadą dorosłych już dzieci z jego trzech małżeństw, wydawał się raczej samotny – teatr był dla niego rodziną, bez której nie potrafił żyć.

Jego prestiż i łatwość pozyskiwania sponsorów pozwoliłaby mu nadal figurować jako reżyser szacownych, nieco ciężkich inscenizacji sztuk klasycznych, gdyby nie wzięła nad nim górę demencja. Pewnego wieczora podczas spektaklu „Wujaszka Wani” Czechowa w jednym z teatrów West Endu, uduchowiony monolog Soni przerwał tubalny glos z balkonu „Nie, moja pani, to jest do niczego! Proszę zacząć od początku!”. Aktorka zamarła, widownia wstrzymała dech; to biedny Peter Hall ocknął się z drzemki, w której zdawało mu się, że jest na prowadzonej przez siebie próbie. Exit Peter Hall.

Możliwość tak żałosnego odejścia jest postrachem reżyserów w podeszłym wieku, do których i siebie chcąc nie chcąc zaliczam. Lepsza by już była śmierć na scenie, nielicznym zdarza się ten wymarzony koniec artysty teatru. Na razie końskie zdrowie i nienasycony apetyt na teatr pozwalają mi zepchnąć te wizje do podświadomości, ale myślę o tym przy okazjach dotyczących innych osób, np. Marii Arczyńskiej, aktorki emigracyjnej, której autentyczną agonię wzięłam za rzadki moment świetnego aktorstwa i nawet dość złośliwie podzieliłam się nieukrywanym zdumieniem z siedzącą obok mnie Urszulą Święcicką, czego do dziś wstydzę się i żałuje.

Było to chyba trzydzieści lat temu i przypomniało mi się zeszłej niedzieli na spotkaniu z Urszulą zorganizowanym przez Salon Literacki w po brzegi wypchanej gośćmi sali Ogniska.

Sama Urszula, piękna i młoda jak zawsze, również kojarzy mi się ze słowem „exit”, ale tylko dlatego że stanowczo przedwcześnie zmuszona była porzucić teatr, który sama stworzyła i który bez niej przestał istnieć, choć przez prawie dwie dekady był ozdobą i bijącym sercem naszego środowiska. O zasługach Urszuli Święcickiej dla teatru powinna powstać książka i mam nadzieję, że powstanie, ujmując całą jej drogę od niezapomnianych Czwartków w POSK-u po systematycznie planowaną i realizowaną działalność w Teatrze POSK-u, którego budowy doglądała i w którym po jego otwarciu realizowała swoją wizje stałego zespołu składającego się z pierwszej wody talentów aktorskich, pełnych młodej energii i zapału, jak ona sama.

Miałam przyjemność pomagać jej od czasu do czasu, sugerując projekty i reżyserując, obok wielu innych reżyserów i choreografów w większości zapraszanych z kraju. W czasach gdy teatr emigracyjny służył nie tylko podtrzymywaniu tożsamości narodowej, ale również wiary w zwycięstwo wolnej myśli podejmując tematy i sztuki podówczas zabronione.

Urszula rozumiała i umiała realizować te zadania poprzez mądra politykę repertuarową, dając widzowi teatr jakiego potrzebował i za jakim tęsknił. Renomowani twórcy i reżyserzy przygotowywali sztuki klasyczne i współczesne jak również błyskotliwe programy rozrywkowe. Moj wkład polegał głównie na reżyserii adaptowanych przeze mnie utworów o palącej tematyce politycznej. Wszystko dostosowane było do możliwości zespołu i do żywych zainteresowań środowiska.

Jako dyrektor Teatru Nowego, Urszula łączyła w sobie umiejętności producenta z zaletami światłego impresaria. Oprócz stałego repertuaru importowała i dostarczała publiczności najciekawsze przedstawienia i najwybitniejszych artystów teatrów krajowych.

Korzystając z poparcia swego męża oddawała swój czas i siły zupełnie bezinteresownie, walcząc z przeszkodami i zdobywając fundusze na pokrycie kosztów produkcji i wynagrodzeń zespołu.

Można bez przesady powiedzieć, że czas Urszuli Święcickiej i jej działalność przejdą do historii jako złoty wiek teatru emigracyjnego, prawdziwa odnowa jego pięknych tradycji i rozkwit najpełniej odpowiadający wymogom chwili.

Jak doszło do odejścia Urszuli i śmierci Teatru Nowego? O tym powinna traktować książka, którą z pewnością napisze jakiś młody, skrzętny teatrolog. W międzyczasie odsyłam zainteresowanych do mojego felietonu pt. „Zawiść”. Zresztą w teatrze jak w życiu i w naturze, nic nie jest proste, nic nie odchodzi zupełnie i nic się nie kończy.

Teatr Nowy nie umarł a przerodził się w Scenę Poetycką, a obecnie Scenę Polską.UK, zaś Urszula nie odeszła, nie „zeszła ze sceny”. Przyjeżdża regularnie do Londynu, opiekuje się i czuwa nad Sceną Polską, inspiruje i pomaga. Będzie z nami na spektaklu „Zemsty”, którą wznawiamy 14 października, a którą ona oglądała, dość krytycznie zresztą, na próbie generalnej w ubiegłym roku. Ma w zespole i we mnie oddanych przyjaciół a w środowisku polskim na obczyźnie niegasnący podziw.

Helena Kaut-Howson

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (1)