19 sierpnia 2017, 10:25
Felieton: Oszczędności
Popularnym aktorom telewizja płaci sporo. Wprawdzie fachowcy utrzymują, że honoraria aktorskie stanowią tylko niewielką cząstkę kosztów wyprodukowania najtańszego nawet filmu, ale daj nam święty Antoni zarobić choćby połowę tych honorariów, a będzie się nam przez czas długi dobrze powodziło na Ziemi.

Niemniej, niezależnie od tego, czy aktorzy zarabiają dużo, czy mało, koszt ich uposażeń w każdym przypadku stanowi obciążenie budżetu produkcji filmu i gdyby można było im nic nie płacić, osiągnięty zostałby stan idealny – w każdym razie z punktu widzenia niejednego dyrektora.

Nie jest to utopijny sen. Tacy aktorzy istnieją i są szeroko wykorzystywani. Proszę wziąć do ręki pilota i zajrzeć na dowolny kanał telewizyjny spośród tych, które zajmują się tzw. popularyzacją nauki. Ja lubię „Yesterday”.

Polecam go z racji tego, że koncentruje się na historii. Szczególnie II wojna światowa jest tematem chętnie eksploatowanym przez autorów filmów popularnonaukowych, posiadających rozbudowane umiejętności wyciskania pieniędzy z dowolnego przedmiotu.

Przyczyna tego jest łatwa do wyjaśnienia. W czasach II wojny rządy zarówno krajów totalitarnych, jak i demokratycznych zdały sobie sprawę z tego, że obraz wydarzeń dziejących się na frontach, w walce toczonej na morzu i w powietrzu zawiera w sobie potężny ładunek propagandowy, zdolny do mobilizowania społeczeństwa. Ekipy sporządzające filmową dokumentację owego czasu nakręciły tysiące kilometrów taśmy, której większość zachowała się po dzień dzisiejszy i stanowi praktycznie niewyczerpany surowiec, z którego można montować filmy popularne na dowolny temat wojenny. W tych to właśnie filmach występują aktorzy, którym nic płacić nie trzeba i którzy nigdy nie upomną się o honoraria za swoje występy. Czołowym aktorem jest w tych filmach niejaki Adolf Hitler. Nie ma dnia, aby nie pokazano go na ekranie telewizyjnym w którejś z jego popisowych ról: a to jako wiecowego mówcę-demagoga, wrzeszczącego i machającego rękami (ale porywającego za pomocą tych gestów społeczeństwo niemieckie do czynów – także zbrodniczych), a to jako znakomitego stratega, pochylonego nad mapą w otoczeniu swych generałów (niektórych z nich sojusznicy powiesili po wojnie jako zbrodniarzy wojennych), a to jako poczciwego niemieckiego miłośnika górskiej przyrody (tu nawet na kolorowo, tyle że kolory już przestały w tych obrazkach zgadzać się z rzeczywistością) – i tak dalej. I żaden producent nie musi dzisiaj płacić ani feniga (przepraszam – centa) temu tak utalentowanemu i popularnemu aktorowi. Jego spadkobiercom też nie.

Czy można się w tych warunkach dziwić, że nordyckie oblicze tego najczystszego rasowo Aryjczyka Wszech Czasów powraca na ekrany co dzień, inny aktor o niesłabnącej telewizyjnej popularności, Soso Dżugaszwili, lepiej znany pod swym scenicznym pseudonimem Josifa Wisarionowicza Stalina?

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_