24 czerwca 2017, 09:40
Felieton: Kolejna udręka, a zyski znikome

Kiedyś ulubionym zajęciem znajomego lekarza było czytanie. Chodził do biblioteki, wydeptywał podłogi księgami i bardzo mu to pasowało. Ostatnio jednak, gdy pyta siebie, czy ma ochotę na przeczytanie jakiejś książki, to odpowiedź jest jakaś taka niemrawa i rozmyta…

Dlaczego? Przypomina mi się tutaj takie zdanie, że nie powinno się czytać dobrych książek – powinno się czytać tylko książki najlepsze, bo i na te w życiu nie starczy czasu. – Jak tutaj wobec takiej ilości literatury uwierzyć, że coś jest najlepsze – pyta mnie lekarz . – Każdy się chce sprzedać, a ja się od tego gubię…

W tym miejscu – z „lekarskiego” punktu widzenia – panuje wielka nierównowaga, bo w kulturze jest takie mniemanie, że dobrze jest poznać dorobek pisarzy-beletrystów, ale zupełnie nie panuje przekonanie, że warto znać konstrukcje myślowe z innych gałęzi aktywności ludzkiej: z fizyki, matematyki, chemii itp.

Przeciętny kulturalny człowiek powinien wiedzieć kto to Tadeusz Konwicki, ale mało kto na przykład wie, kto to Stefan Banach czy Marian Rejewski. Mój znajomy lekarz przekonuje, że warto się zapoznać z wynikami tych ludzi i książkami, jakie pisali. – Próżna walka – odpowiadam.– Zbyt duży opór.

Dobrze to zjawisko obrazuje pewna dyskusja, jaką kiedyś, dawno, w moim liceum wywołała pewna pani nauczycielka od polskiego. Miała ona taką zasadę, że na zastępstwach pytała wszystkich uczniów z klasy, co czytają jako swoje lektury. Każdy coś tam czytał i każdy spotykał się z osądem w stylu, że to miałkie, to niepoważne, to jakieś nijakie. Wreszcie ktoś się zdenerwował i zapytał panią nauczycielkę, jakiej muzyki ostatnio słuchała i kiedy była w filharmonii… Okazało się, że tu pani nauczycielka została zapędzona w kozi róg, bo muzyki słucha, a jakże, ale pojęcia o niej nie ma fiołkowego. Biedna pani od polskiego – wyszło (w jej mniemaniu), że nie jest aż tak kulturalna, jak by się wydawało. Cóż – zdarza się.

Książka o podstawach analizy matematycznej to nie jest lektura, nawet jeżeli osoba, która ją przeczytała potrafi wytłumaczyć piękno konstrukcji tam zawartych.

Znajomy lekarz – w odpowiedzi na moja historię o pani polonistce – podzielił się ze mną swoim wrażeniem, jakiego doznał pod koniec pierwszego roku studiów medycznych. – Wtedy – opowiadał – gdy brałem jakąś książkę, która nie dotyczyła tematu mojej nauki, wydawała mi się ona miałka. Ot, takie odreagowanie wciskania na silę przekonania, że Konwicki to „niewiadomoco”. Taka ucieczka od przymusu społeczności kulturowej.

Może takie moje podejście – ciągnął lekarz – bierze się z faktu, że nie lubię zajmować się rzeczami, które mi niewiele dają. Myśl, żeby pozostała na trwale w świadomości, musi zostać jakoś przetworzona przez emocje, intelekt, uczucia. Te elementy przeżycia lektury pojawiają się zawsze w dyskusji, dialogu.

W dzisiejszym życiu ludzie są tak zalatani, tak psychicznie rozbici i tak zmęczeni, że wielu z nich nie sięga po książki, bo to kolejna udręka, a zyski znikome, bo nie ma z kim o tym pogadać – powiedział znajomy lekarz czyniąc mi wymówkę. Za rzadko się widujemy.

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_