08 maja 2017, 14:56
Felieton: Wyjście honorowe

Powiedzenie głosi, że gdzie dwóch Polaków tam trzy partie. Rzeczywiście, rodakom czasem trudno dogadać się w błahych sprawach (kto ma pozmywać naczynia po obiedzie – zmywarka czy żona?), a co dopiero w tych najtrudniejszych (wychodzimy z Unii czy rozwalamy ją od środka, jak koń trojański?). Szczególnie trudno jest rozmawiać Polakom z obcokrajowcami. Powstaje wtedy dylemat: czy tłumaczyć im zawiłości naszej mentalności, czy udawać głupkowatych i niedoinformowanych i na każde trudne pytanie odpowiadać:

– Nie wiem, nie słyszałem.

Profesor Michał Heller, jedyny polski laureat Nagrody Tempeltona, wspomina, że kiedy w 2008 roku w Pałacu Buckingham odbierał ją z rąk księcia Filipa, zataił przed nim ważną informację. W przeciwnym wypadku musiałby długo tłumaczyć księciu realia życia w Polsce, a i tak nie byłoby gwarancji, że brytyjski książę małżonek zrozumie, o co chodzi. Otóż książę Filip, zamiast czeku na znaczną sumę, wręczył laureatowi pustą kopertę, w której była jedynie wizytówka fundatora. Książę nie wiedział, że trzyma w ręku pustą kopertę i uczestniczy – w pewnym sensie – w sporym oszustwie. Dlaczego nie wiedział?

– Bo i tak nie zrozumiałby polskich przepisów podatkowych – wyjaśniał po latach profesor Heller. Laureat odebrał więc tylko symboliczną wizytówkę, z którą w stosownym czasie miał zgłosić się do organizatorów po odbiór prawdziwej nagrody. Po co cały ten cyrk? Otóż w tamtych czasach w Polsce obowiązywało prawo, które nakazywało laureatom takich nagród zapłacić horrendalny podatek. Dopiero po jakimś czasie politykę podatkową zmieniono na korzyść laureatów konkursów, profesor odebrał całą nagrodę, a książę Filip miał satysfakcję, że wyróżnił utalentowanego naukowca z Polski. I mam nadzieję, że do dzisiaj nie dowiedział się o zawiłościach polskiej polityki…

Na pocieszenie można dodać, że nie tylko my Polacy mamy problem ze zrozumieniem siebie wzajemnie. Nie tak dawno temu stolicę Wielkiej Brytanii odwiedził Jean-Claude Juncker. Przewodniczący Komisji Europejskiej przyjechał rozmawiać z Theresą May o warunkach Brexitu. Domyślam się, że oboje używali przy tym jednego z języków europejskich, może rozmawiali sami po angielsku, a może korzystali z usług tłumaczy. W każdym razie coś w trakcie spotkania poszło nie tak. Albo tłumacz źle coś przetłumaczył, albo herbata była zimna, albo deser niesmaczny (może truskawki podane gościowi z Brukseli były niedojrzałe?!), a może któreś z przywódców miało gorszy dzień (każdy, kto cierpi na migrenę, wie jak bardzo może ona zepsuć nastrój), w każdym razie chyba rozmawiało im się ciężko. Juncker po powrocie z Londynu poskarżył się znajomemu na fatalną atmosferę w czasie spotkania, znajomy powiedział zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi itd… no i wydało się. Kilka dni potem w gazetach można było przeczytać, że przewodniczący Komisji Europejskiej wrócił z Londynu wstrząśnięty i przygnębiony, prawie załamany.

– Brytyjczycy niczego nie zrozumieli, zupełnie jakby nie znali języka angielskiego. Tyle lat uczą się języka Szekspira w szkołach i na uniwersytetach a potem nie potrafią normalnie rozmawiać o Brexicie – stwierdził podobno przedstawiciel Unii Europejskiej po wyjściu z gabinetu brytyjskiej pani premier.

– Spoko, spoko. Było bardzo dobrze, a perspektywy negocjacji są jeszcze lepsze – twierdzą z kolei władze brytyjskie. – Pani premier May świetnie się rozmawiało z panem Junckerem. On bardzo dobrze zna język angielski i rozumie interesy Brytyjczyków. Jesteśmy pewni, że szybko dojdziemy do porozumienia – uważa druga strona.

Jedno spotkanie – dwie skrajne opinie. Aż strach myśleć, co będzie dalej, kiedy zaczną się prawdziwe negocjacje na temat warunków wyjścia ze wspólnoty. Czy Wielka Brytania nie dogada się z Unią Europejską? A może należy zatrudnić lepszych tłumaczy? Albo znaleźć inne rozwiązanie? Jeśli Wielka Brytania nie może opuścić Unii Europejskiej, to może niech Unia opuści Wielką Brytanię? To będzie wyjście honorowe.

Andrzej Kisiel

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_