30 marca 2017, 09:57 | Autor: admin
Kingston: Miasto Saksońskich Królów.

Grabarzowi kopiącemu grób na następny dzień nie przyszło do głowy, że to on w nim spocznie. Towarzyszyła mu w tym zajęciu córka. Oboje zostali przywaleni nagle walącymi się murami saksońskiej kaplicy St. Mary w 1730 roku. Córka ocalała, ale i ona nie mogła podać przyczyny przedziwnego rozpadu budynku, który stał przez stulecia. Wraz z grabarzem zginęły królewskie groby znajdujące się w kaplicy. Nietknięty i nawet nie draśnięty pozostał tylko wielki szary kamień. Tron, na którym zasiadali saksońscy królowie, wymieniony w kronikach już w 838 roku.

Głaz, stragany i antyki
Kamień przeniesiono w pobliże innego kościoła, potem na rynek miasta. Tam używano go jako schodka do wsiadania na konie. Przyjezdni chłopi czyścili sobie o niego buty i ostrzyli noże. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że to niezwykle ważny relikt saksońskiej przeszłości Anglii. Pozbawiony historii, nie miał żadnego znaczenia. Dopiero w okresie powrotu do czasów gotyku i średniowiecznych legend zrobił się wokół niego szum. 17 września 1850 roku kamień uroczyście przeniesiono w bardziej reprezentacyjne miejsce, udekorowano i ogrodzono stylizowanym płotkiem. Ceremonii przeniesienia dokonano w obrzędzie masońskim z udziałem samego głównego mistrza. Dziś możemy go oglądać przy Guild Hall Kingston, w pobliżu mostu Clattern – najstarszego w całym hrabstwie Surrey (1293). Tradycyjne przekazy mówią, że kamień był pierwszym tronem podczas koronacji siedmiu saksońskich królów (900-979). Ich imiona są wypisane na podstawie głazu z szarego piaskowca.

Kingston był więc miastem królewskim, a jego korzenie sięgają zamierzchłej przeszłości. Dziś to część wielkiej metropolii Londynu, znajdująca się około 17 km od centrum. Mimo tego miasto zachowało swój odrębny charakter, a to dzięki rynkowi, który jest do tej pory miejscem targowym. Wokół skweru z Market Hall codziennie ustawiają się stragany z warzywami, rybami, serami i chlebem. Oprócz nich stoją też szeregi budek oferujące pyszne jedzenie chyba z każdego kontynentu. Oferowane są dania japońskie, hinduskie, chińskie, koreańskie i afrykańskie. Są hamburgery i zapiekanki. Możemy przysiąść przy licznych, zadaszonych stolikach i raczyć się tymi przysmakami na świeżym powietrzu, co w Londynie nie jest powszechnym zwyczajem. Sprzedawcy warzyw pokrzykują gromko zachęcając do zakupu towaru. Po takim niezobowiązującym obiadku możemy pójść na rzekę, która w Kingston rozlewa się szeroko. Wzdłuż Tamizy ciągnie się promenada po jednej stronie wypełniona barami i restauracjami, po drugiej zaś zadrzewiona i zielona. To Hampton Court Park, po którym możemy pospacerować po przejściu na drugą stronę mostu. Niegdyś w Kingston znajdował się niewielki port przeładunkowy oraz duży browar. Potem miasto stało się centrum produkcji samolotów. W zakładach British Aerospace projektowano i produkowano myśliwce wojskowe, zamknięto je w 1992 roku. Przypomina o tym współczesna rzeźba składająca się z licznych „samolocików” umieszczona na rondzie przy wyjeździe do Surbiton. Tam też znajdują się budynki Uniwersytetu Kingston (dawniej politechniki). Studenci tworzą atmosferę tej dzielnicy, życie nocne na pewno tu nie zamiera po godzinie 23. Wielki klub Pryzm przyciąga chętnych i z innych części Londynu. Znajduje się on przy drodze głównej od stacji kolejowej.

 

Nieco dalej znajdziemy słynne czerwone budki telefoniczne, upadające jak domino. Umieszczono je na deptaku Old London Road, którym na pewno warto się przespacerować. Mieści się tam wiele sklepików charytatywnych oraz wielki, otwarty codziennie sklep Antique Market. To prawdziwa jaskinia skarbów, w gablotkach znajdziemy cenną i mniej cenną starą biżuterię, porcelanę. Przy ścianach ustawione są przeróżne meble, a na górze coś dla miłośników starych strojów: stoiska wypełnione ubraniami, kapeluszami, ozdobami. Wszystko w całkiem przystępnych cenach. Można się tam nawet posilić polskimi pierogami w kawiarni mieszczącej się na półpiętrze. Raz na jakiś czas deptak przy tym magazynie staroci wypełnia się straganami innych sprzedawców, podczas Kingston Antique Market. Ogłoszenia o terminie tego znakomitego pchlego targu znajdziemy w internecie.

Ekscentryczny Eadweard
Kingston ma swoje muzeum, o którym zapewne słyszał każdy student fotografii i technik filmowych. Znajduje się tam bowiem unikalna i największa w Anglii kolekcja związana z ekscentrycznym Eadweardem Muybridge (1830-1904). Zmienił on swoje imię i nazwisko kilkakrotnie w ciągu swojego życia. Ta wersja ostateczna (choć na kamieniu nagrobnym i tak przeinaczona na Maybridge) miała być oryginalną formą saksońskiego brzmienia Edwarda Muggeridge.

Urodził się on i wychował w odległości kilkunastu metrów od królewskiego kamienia Kingston, co jak widać wpłynęło na niego dość mocno. W wieku 20 lat wyjechał do Nowego Jorku, tam zainteresował się fotografią. Po powrocie do Anglii opatentował kilka swoich wynalazków, po czym powrócił do San Francisco. Chodził tam z wielkim i aparatem oraz ciężkimi, szklanymi płytkami negatywów po dolinie Yosemite i fotografował majestatyczne pejzaże, które uczyniły go sławnym. W roku 1872 gubernator Kalifornii, zapalony amator koni wynajął znanego już fotografa by rozwiązał dręczącą jego i innych koniarzy kwestię: czy w którymkolwiek momencie galopu zwierzę ma wszystkie kopyta w powietrzu? Eadweard zabrał się do tego poważnie, co zaowocowało jego niezwykle precyzyjnymi fotografiami kolejnych momentów poruszania się zwierzęcia. W ten sposób zapoczątkował współczesną kinematografię, bo z tych fotografii powstały filmiki. A na pytanie gubernatora odpowiedź była twierdząca. W tym samym roku 42-letni Muybridge ożenił się z 20 letnią panną Florą. Rok później urodził się ich syn: Florado Helios i w tym samym roku znany fotograf zastrzelił z zimną krwią domniemanego kochanka żony. Nie poniósł za to żadnej kary. Został uniewinniony gdyż zabójstwo to uznano za „usprawiedliwione wybuchem uczuć”. Powołano się też na wcześniejszą kontuzję głowy fotografa.

Podobno od tego czasu stał się jeszcze bardziej ekscentryczny i wybuchowy. Flora zmarła w wieku 23 lat, a synem (uderzająco do niego podobnym) nigdy się nie interesował. Po procesie wyjechał do Ameryki Środkowej gdzie nadal fotografował. Gdy powrócił do Kingston wydał swój olbrzymi album zawierający 20 tysięcy zdjęć pt. „Animal Locomotion”, z którego po dziś dzień korzystają studenci sztuki filmowej oraz artyści. O jego życiu, wynalazkach i fotografiach dowiemy się więcej w muzeum. Warto tam zajrzeć gdy na dworze deszczowo i zimno. Kingston to jednak miejsce na słoneczny dzień, spacer wzdłuż rzeki, jedzenie na rynku; wszystko to sprawi, że poczujemy się z dala od zgiełku metropolii. Starożytny kamień saksońskich królów zapewne wpływa na tę atmosferę, co możemy ocenić sami spoglądając na ten głaz – tron i rozmyślając nad jego zamierzchłą historią.

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_