27 marca 2017, 15:54
Coraz więcej problemów

Nie bez powodu mówi się, że w polityce tydzień to cała epoka. W ubiegłym tygodniu pisałam o założeniach budżetowych, które brytyjski kanclerz skarbu ogłosił w Izbie Gmin 8 marca. Znaczna część tekstu dotyczyła podniesienia składek ubezpieczeniowych dla osób pracujących na własny rachunek, co – o czym zdaje się Phillip Hammond nie wiedział – było sprzeczne z założeniami programowymi konserwatystów, przedstawianymi podczas kampanii wyborczej. Media były bezlitosne. Nim upłynął tydzień została ogłoszona zmiana: podwyżek nie będzie. W artykule, który ukazał się w dzienniku „Sun”, Hammond napisał: „Mam nadzieję, że wyraźnie pokazaliśmy, że słuchamy ludzi i jesteśmy zdeterminowani trzymać się litery i ducha naszego programu”.
Notowania kanclerza poszły mocno w dół: tylko 34% badanych przez IPSOS Mori uważa, że wykonuje on dobrze swoje obowiązki, a 46% ocenia go negatywnie (w listopadzie ub. r. kanclerz otrzymał 39% ocen pozytywnych przy 28% negatywnych). Zaledwie co trzeci respondent uważa, że budżet jest dla niego dobry (40% twierdzi, że jest zły), przy czym 42% jest zdania, że budżet jest zły dla kraju (przy 38% zdań przeciwnych).
Kanclerz znalazł się w trudnej sytuacji. Decyzja o podniesieniu stawek ubezpieczeniowych dla osób pracujących na własny rachunek miała przynieść dochody, które zamierzano przeznaczyć na cele społeczne, gdyż obecny poziom wydatków, zwłaszcza na opiekę nad osobami starszymi, jest zbyt niski. Tych pieniędzy nie ma, a problem pozostał. Założenia budżetu są jeszcze mniej realistyczne niż były, bo trudno zwiększać wydatki na różne cele, jednocześnie podwyższając kwotę wolną od podatków i zmniejszając deficyt.
Jak głosi plotka, między domami na Downing Street zapanowało raptowne ochłodzenie. I trudno się dziwić. Budżetowa czkawka była ostatnim problemem, jakiego potrzebowała premier Theresa May. Ma ich wystarczająco dużo. Udało się, choć z oporami ze strony Izby Lordów, przepchnąć ustawę Brexitową w pierwotnym brzmieniu, to znaczy bez żadnych gwarancji dla mieszkających na terenie Wielkiej Brytanii imigrantów z państw Unii Europejskiej. Nadal jednak trwają rozmowy o utworzeniu rządu lokalnego w Irlandii Północnej, a szkoccy politycy upierają się, by wymusić na Londynie kolejne referendum niepodległościowe.
Nicola Sturgeon, stojąca na czele lokalnego rządu Szkocji chciałaby, aby referendum odbyło się w 2019 r. Zgodnie z wynikami sondażu przeprowadzonego przez YouGov 57% Brytyjczyków uważa, że referendum w sprawie niepodległości Szkocji nie powinno odbyć się w czasie, gdy rząd prowadzi negocjacje Brexitowe z Unię Europejską. Nie oznacza to wcale, że większość Brytyjczyków jest przeciwna takiemu referendum w ogóle – zdaniem 47% respondentów rząd brytyjski powinien się zgodzić na jego przeprowadzenie w późniejszym terminie (co trzeci Brytyjczyk jest odmiennego zdania). Co ciekawa wyniki podobnego sondażu przeprowadzonego w Szkocji przez ten sam instytut badawczy różnią się tylko nieznacznie: nadal przewagę mają zwolennicy odroczenia referendum do końca rokowań z Brukselą. Jak się okazuje, nawet po Brexicie większość Szkotów opowiada się za pozostaniem w Zjednoczonym Królestwie: gdyby referendum odbyło się obecnie, to aż 57% mieszkańców Szkocji opowiedziałoby się przeciwko niepodległości tego kraju.
Nicola Sturgeon, jak się wydaje, chce działać wbrew sondażom, a może i zdrowemu rozsądkowi. Bo jak wytłumaczyć jej decyzję rozpoczęcia nieformalnych rozmów z państwami należącymi do Europejskiej Strefy Gospodarczej (EEA) już teraz, zanim Wielka Brytania nawet rozpoczęła negocjacje z UE, a Szkocja jest nadal częścią Zjednoczonego Królestwa? To zdecydowany falstart. Do EEA należą trzy państwa: Norwegia, księstwo Lichtenstein i Islandia. Swego czasu stowarzyszenie to traktowane było jako pierwszy etap na drodze uzyskania członkostwa Unii Europejskiej. Tak też chciałaby widzieć tę organizację pierwsza minister Szkocji. W ostatnich latach nastroje antyunijne zdobywają poparcie i nic nie wskazuje na to, aby Islandczycy, czy Norwegowie chcieli przystąpić do Unii. Nie wiadomo też jaką formułę kontaktów z UE uda się wynegocjować rządowi londyńskiemu. Czy Wielka Brytania rzeczywiście zrezygnuje ze wspólnej strefy handlowej? Do Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu (Efta) obok państw należących do EEA wchodzi także Szwajcaria. Czy Wielka Brytania będzie chciała znaleźć się całkowicie na marginesie Europy? Jak potoczą się jej losy za dwa lata trudno przewidzieć. Nawet część polityków ze Szkockiej Partii Narodowej przyznaje, że wszystko zależy od tego, jakie warunki wynegocjuje Londyn.
Theresa May może być zadowolona z nie tylko z tego, że Szkoci wcale nie palą się do niepodległości, ale i z poparcia dla jej partii. Jak wynika z sondaży, w najbliższych wyborach większość Brytyjczyków zamierza głosować na konserwatystów. Gdyby odbyły się one obecnie, to torysów poparłoby 43% wyborców, o 13% więcej niż Partię Pracy. Na trzecim miejscu znaleźliby się liberalni demokracji z 13% poparciem. Na margines politycznej sceny zostaje zepchnięta UKIP, którą popiera obecnie zaledwie 6% wyborców, a wyniki tej partii systematycznie spadają z sondażu na sondaż.
Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_