24 marca 2017, 11:44
We’ll never waver
Terroryzmowi nie poddamy się nigdy. Nie pozwolimy głosom nienawiści i zła nas podzielić – powiedziała dobitnie premier Theresa May.

Płynące z Downing Street słowa, że „londyńczycy oraz ludzie z całego świata, którzy przyjechali odwiedzić to wspaniałe miasto, wstaną i rozpoczną normalny dzień” są potwierdzeniem podziwu godnej, stoickiej postawy Brytyjczyków, której trwałość w historii narodu wystawiana była na próbę wielokrotnie.
Tym razem wprawdzie (w obliczu licznych aktów terrorystycznych w różnych krajach Europy) pytanie nie brzmiało „czy?”, lecz „kiedy?”; ale i tak nie zmienia to faktu, że dla wielu wyspiarzy najważniejszą dewizą pozostaje: „business as usual”.
Najstarsi Czytelnicy naszej gazety wiedzą to doskonale. Świetnie pisze we wspomnieniach Marek Żuławski:
Był wrzesień 1940. Toczyła się Bitwa o Anglię – największa bitwa powietrzna wszystkich czasów. Naloty powtarzały się we dnie i w nocy. „Życie w Londynie – cedził Goebbels przez berlińskie radio – stało się całkowicie niemożliwe”.
Spaliśmy z Halinką przy otwartym oknie. Huk dział i wycie syren nie przerywały nam snu, traktowaliśmy je jako normalne odgłosy miasta. Podobnie jak wielu innych londyńczyków nie schodziliśmy nigdy do schronów. Co rano przed naszymi drzwiami stała butelka mleka. Business as usual – stało się dewizą tego wspaniałego narodu, który nie zna paniki.


Tu dygresja. W kontekście czasów wojny dramat rodzin zabitych skłania do zastanowienia się, jak w młynie historii ma się prawo od sprawiedliwości.
Otóż, niestety, zazwyczaj nijak. Tym bardziej po latach. Nie ma i nie było rozliczeń sprawiedliwych, szczególnie gdy chodziło o krzywdy maluczkich.
Nie zmienił tej prawidłowości nawet krótki okres po 1945 r., zaznaczony Norymbergą i głośnymi procesami kilku oprawców. Zresztą tylko brunatnych, bo czerwoni dożyli spokojnej starości. Tysiące innych uszło sądom, nie mówiąc już o tych, którzy nie zabijali, a tylko dbali o zwycięstwo w zimnej wojnie.
Prawo czy sprawiedliwość (skoro nie zawsze mogą być razem)? – pytają na filmach pozytywni bohaterowie przystawiający miecz do piersi pokonanego złoczyńcy lub szeryfowie mierzący do śmiejącego się w twarz bandziora. I zazwyczaj wybierali prawo. Tyle że gdy dylemat zaistnieje, żadne rozwiązanie nie jest dobre.
W przypadku „żołnierza Państwa Islamskiego” z Westminster Bridge też nie będzie. Na nieszczęście dla rodzin, historia nie tylko wdarła się w ich życie, ale też zakręciła wielokulturowością i polityczną poprawnością – i w imię sprawiedliwości nie ma jej dla pokrzywdzonych.
Zresztą jak miałaby ona dziś wyglądać? Kogo osądzić? Żołnierzy Państwa Islamskiego? Wielokulturową Europę?
Środowe wydarzenia z Westminster Bridge przywodzą na myśl słowa Hanny Arendt o banalności zła. Ale to już temat na inny felieton.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_