24 marca 2017, 15:52
Dziękuję, Panie Wojtku

Zmarł Wojciech Młynarski. Znowu skurczyła się „moja” Warszawa. Ta inteligencka, w której porozumiewano się za wspólnych kodów, pół słówek, porozumiewawczych mrugnięć. Nie potrzebne były epitety, by o kimś powiedzieć, że zachowuje się źle i jest zwykłym głupcem. To Warszawa dobrych kabaretów, w których najlepsze dowcipy kwitowane były delikatnymi oklaskami i uśmiechem, a nie „rżeniem koni”.
Moje pokolenie dorastało razem z Wojciechem Młynarskim. Pamiętam jego pierwsze sukcesy na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Chudy, nieśmiały chłopak opowiadał o codziennym życiu Polaków. Razem z nim wchodziłam w „Światowe życie”, spędzałam „Niedzielę na Głównym”, zastanawiałam „W co się bawić” i „Co by tu jeszcze…”. Wierzyłam, że najlepszą reakcją na niezbyt piękną rzeczywistość jest hasło „Róbmy swoje”, nawet jeśli „niejedną jeszcze paranoję przetrzymać przyjdzie robiąc swoje”, choć nie opuszczały mnie obawy, że „Przyjdzie walec i wyrówna”. Młynarski nie miał dobrego głosu. Miał za to osobowość i talent interpretacyjny. Co ciekawe, jedną z jego piosenek wolno było śpiewać zespołowi Skaldowie, ale Młynarski miał zakaz cenzury na jej wykonywanie. Chodziło o drobny fragmencik: „Nie zawsze twój bas dociera do mas, czasami trzeba piano”.
Wojciech Młynarski wyśpiewywał reportaże i odmalowywał portrety. Panny Krysi, która co roku jeździła w zimie do pensjonatu „Orzeł”, porzuconej Ziuty z Krosna, czy gitarzysty basowego Żorżyka, który niezbyt umiejętnie starał się zdobyć serce pięknej dziewczyny. To dzięki niemu do języka aspirantów do grona inteligentów weszło niewinne słówko „bynajmniej”. Kiedy zamieszkałam w Londynie właśnie piosenek Młynarskiego słuchałam, gdy ogarniała mnie tęsknota za Polską i wiedziałam, że „Nie ma jak u mamy”.
Młynarski wielokrotnie odwiedzał Londyn. Przywiózł kiedyś kabaret Hemara, który przypominał warszawski teatr Ateneum, występował z recitalami w POSK-owym tetrze i na niewielkiej scenie Ogniska Polskiego, sam lub w towarzystwie innych śpiewających aktorów. Podczas jednego z występów Młynarski zaśpiewał piosenkę, której słowa utkwiły mi szczególnie w pamięci. Chciałam jeden fragment zacytować w którymś z felietonów. Podczas tradycyjnego przyjęcia à la furchette po koncercie, chciałam poprosić autora tekstu, by powtórzył ten fragmencik, abym go mogła zapisać. Był otoczony gronem wielbicielek. Z boku stał samotnie pianista, Jerzy Derfel. Poprosiłam go o tekścik. „–Tam jest coś o tym, że największym marzeniem jest obudzić się rano i zobaczyć, że nie ma już wokół durniów” – tłumaczyłam o co mi chodzi. Spojrzał na mnie zdumiony i powiedział: „– Proszę Pani, ja gram i nie słucham tego, co Wojtek śpiewa.” Obiecał jednak, że poprosi autora o napisanie dla mnie tego fragmentu.
Westchnęłam, myśląc sobie, że zapewne nie będzie dalszego ciągu. Wiele obiecuje się w takich okolicznościach, a później nikt o niczym nie pamięta.
A jednak. W kilka dni później przybiegł do redakcji „Dziennika” mieszczącej się jeszcze wtedy przy Charleville Road Jurek Jarosz i wyciągnął z kieszeni złożoną zeszytową kartkę w kratkę. „– Masz, to od Wojtka – powiedział. – Nie wiedział dokładnie o jaki fragment ci chodzi, więc napisał całą piosenkę”.
Nie pamiętam, czy zacytowałam ją w jakimś artykule. Coś mi się wydaje, że skończyło się na pomysłach. Kartkę zabrałam do domu i wrzuciłam do szuflady w biurku. Choć nie jestem Telimeną, to pamiętałam, że tam właśnie znalazło się dla niej miejsce. Gdy dowiedziałam się o śmierci Wojciecha Młynarskiego, postanowiłam odszukać rękopis. Wyciągnęłam jedną szufladę pełną papierów – westchnęłam, zdając sobie sprawę z tego, jak długo zajmie mi szukanie tej przysłowiowej igły w stogu siana zapisanych słów. Otworzyłam drugą szufladę. Była prawie pusta. Na samym środku leżała złożona na czworo kartka z zeszytu w kratkę. Pomimo upływu lat atrament nie wyblakł. Ku memu zdumieniu zobaczyłam, że piosenki nie napisał Wojciech Młynarski. On był tylko tłumaczem tekstu Bułata Okudżawy. Pomimo upływu lat, pozostał aktualny, podobnie jak i wiele innych, napisanych lub (jak w tym przypadku) przetłumaczonych przez Młynarskiego.
Dziękuję, Panie Wojtku.

Tekst i muzyka: Bułat Okudżawa
Tłum: W. Młynarski

Rzekł Antoni Czechow

Rzekł Antoni Czechow na cześć swą i chwałę,
że mądry lubi uczyć się, a poucza żłób
ilu w życiu durniów ja już przetrzymałem,
warto by mi za to order wpiąć o tu.

Durnie chodzą stadami, gromadą dobraną
przodem najgłupszy – normalna rzecz,
w dzieciństwie śniłem, że budzę się rano,
a durniów już nie ma uciekli precz.

Ach, jakże mylił się ten sen mój prześliczny
co w dzieciństwa czas pod obłoki niósł mnie,
twarz natury krzywi się w uśmiechu ironicznym
czegoś widać z zasad jej ni pojąłem, nie

Bo mądrzy ceni sobie samotność, dlatego
gdy przymykają oczy wśród kontemplacji swych
tak łatwo ich od tyłu zajść i co do jednego
gołymi rękami powybierać ich

A gdy już wybiorą ich, rozpoczną się czasy
nie na wyobraźnię mą, sporą bądź co bądź,
z głupim głupio, z mądrym kłopotów jest masa
przydałby się w środku ktoś, ale skąd go wziąć

Głupim być wygodnie jest, lecz coś jakby nie chce się
mądrym bardzo chce się być, lecz za to dają w kość,
mądrość tu, głupota tam, natura plącze dróżki swe.
ach, kiedyż się do tego, co jest w środku uda dojść?

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_