15 lutego 2017, 10:03
Wojna o Muzeum Wojny

„Prawda domaga się oręża.” Takimi buńczucznymi słowami w wywiadzie w “Tygodniu Polskim” prof Sławomir Cenckiewicz uzasadnia dość dramatyczne zmiany w programie eksponatów nowo otwartego unikalnego Muzeum Drugiej Wojny Światowej w Gdańsku. Przypominam, że to ten sam Cenckiewicz, który zachłystuje się w babraniu w dokumentach służb specjalnych, aby zniszczyć aurę bohaterską Lecha Wałęsy, którego zasługi dla wolności i demokracji w Polsce są niewątpliwie niezliczone. Obsesyjna książka Cenckiewicza oczerniająca Wałęsę byłaby odpowiednikiem biografii Jana Sobieskiego opartej na jego współpracy ze Szwedami w czasie Potopu, czy biografia Piłsudskiego opartej o jego współpracę z austriackim wywiadem. Słowa Cenckiewicza o muzeum są tylko echem wypowiedzi ministra Jarosława Sellina, „że należy stworzyć polską narrację historyczną” i „że przekaz (w muzeum) jest zbyt uniwersalistyczny, a powinna dominować polska interpretacja”. „Polski punkt widzenia na historię II wojny światowej,” pisze inny naukowy politruk, prof. Jan Żaryn, „został zasypany pseudouniwersalizmem”. Cenckiewicz daje temu wyraz, narzekając na rzekome wyolbrzymienie statystyk partyzantki sowieckiej i potępia “unifikację pamięci” i naśladowanie zachodnich wzorów „polityki wstydu” za np. kolonialne niewolnictwo czy masakry amerykańskich Indian.

O co tu chodzi? Do tej chwili był zakulisowy wyścig trzech muzeów, aby dokończyć swoje otwarcie przed 80. rocznicą wybuchu II wojny światowej i 100-leciem niepodległości Polski. Czyli mowa tu o spóźnionym Muzeum Historii Polski i o Muzeum Katynia w Warszawie i również o niemal zakończonym Muzeum Drugiej Wojny Światowej w Gdańsku. Do tego, w zeszłym roku powrócił stary projekt Muzeum Westerplatte, też oczywiście w Gdańsku. Przy tej gonitwie wyraźnie brakuje wystarczająco funduszy na wszystkie cztery projekty, tym bardziej, że koszty Muzeum Historii Polskiej i Muzeum Drugiej Wojny Światowej w sumie wynoszą niemal 1 mld zł. Wobec tego wicepremier Michał Gliński zarządził, pod hasłem „Patriotyzm Jutra”, że ukróci się „skandaliczne” wydatki na utrzymanie Muzeum Drugiej Wojny Światowej i dołączy się do niego nowo odgrzanego projektu Westerplatte. Wiadomo, że te decyzje, rzekomo finansowe, kryją poważny konflikt o tzw. „politykę historyczną” obecnych władz.
Na początku, gdy nowy rząd ogłosił pojęcie „polityki historycznej” uważałem to za czymś pozytywnym. Martwiłem się słabą I płytką wiedzą młodych Polaków o swojej historii i liczyłem się z tym że przypomni im najważniejsze wątki rozwoju Polski. Miałem na myśli z początku, prężne królestwo chrześcijańskie, potem potężną wieloetniczną i wielowyznaniową Rzeczpospolitą, następnie uparty naród krzewiący swoją tożsamość w czasie rozbiorów, a na koniec wolne nowoczesne demokratyczne państwo europejskie, które przetrwało kataklizmy wojenne i powojenne i które zna swoje miejsce w świecie. Nasze pokolenie powojenne w Londynie też wychowane było w duchu patriotycznym, lecz nasze podręczniki szkolne, jak np. “Moja Ojczyzna” Michała Goławskiego, czy później popularna historia Jana Krok-Paszkowskiego, oparte były na poznaniu rozwoju Polski na tle historii Europy i świata. Widziałem w inicjatywie rządu możliwość przypomnienia tych wielkich osiągnięć cywilizacji polskiej w zakresie kultury, tolerancji, rozwoju gospodarki i w poszukiwaniu pokojowych rozwiązań z sąsiadami, a także gorącego patriotycznego poświęcenia w momentach kiedy kraj był zagrożony. W tym duchu popieram ostatnie inicjatywy naszej Ambasady w promowaniu majowego „Polish Heritage Day” wśród samorządów brytyjskich.
Tymczasem obawiam się, że „polityka historyczna” w Warszawie przejawia raczej charakter podnieconego hurrapatriotyzmu, w którym Polska zawsze miała rację i wiecznie była zdradzana. Jest to podejście oparte na kompleksach polskich w momencie, kiedy koncepcja zjednoczonej Europy jest w potrzasku a duża część Polaków nie zakosztowała poczucia udziału w mocno reklamowanym polskim dobrobycie. Trzeba przyznać że nie jest to ekskluzywnie symptom polski. Wręcz na odwrót. Polska może nawet się „pochwalić” że jest prekursorem obecnego wzrostu „wielkiego lęku” wobec uchodźców i wynikającego z tego nacjonalizmu. To ten „lęk”, który doprowadził do zakwestionowania przez rząd przyjazdu parędziesiąt sierot z Syrii na zaproszenia miasta Gdańsk.
Ekspozycje Muzeum Drugiej Wojny Światowej były oparte na koncepcji muzeum rzeczywiście światowego. Zaplanowano pokazać katastrofalny efekt wojny na cywilach, przede wszystkim w Polsce, ale na skali porównawczej do tego, co przeżyły inne państwa, a szczególnie te, które przetrwały najazdy i okupację, nie tylko w Europie, ale również w Azji. Są na przykład gabloty o wojnie hiszpańskiej, o wymordowaniu ćwierć miliona Chińczyków w Nanjing, o wielkim głodzie na Ukrainie, o Hiroszimie. Najwięcej emocji tworzą sceny z okupacji w Polsce. Pokazane są trasy wywózek Polaków na Syberię czy na obozy pracy w Niemczech. Również widać efekty wojny totalnej i scen z obozów zagłady, łącznie z ogromną ścianą opuszczonych walizek. Zwiedza się to samo mieszkanie rodzinne w Warszawie na trzech etapach, w roku 1939 z pełną zastawą obrazów na ścianie i mebli, w roku 1943, gdy rodzina już jest głodująca i zamiast łóżka ma materac, a na koniec rok 1945 kiedy mury są przestrzelone pociskami, a za oknem widać tylko szare gruzy. Jako kontrast do sali transparentów propagandy dyktatorów, można przejść się normalną warszawską przedwojenną ulicą, zaglądać do witryn, czytać gazety o różnorodnych poglądach politycznych i zasmakować się polską wolnością. Z tej ulicy prowadzą drogi do innych sal, m.in. do Sali Terroru, w której widać kontrast między okupacją niemiecką w Polsce w porównaniu z Zachodnią Europą, czy Sali Oporu, gdzie widać znów kontrast partyzanckiej walki w całej Europie, ale zaznaczając szczególnie imponujące struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Są oczywiście militaria, często w zaskakujących ujęciach, np. czołg sowiecki w ślepym zaułku, niemiecki Junkers wiszący nad ulicą, zaparkowany bezwładnie motocykl gestapo, pusty wagon bydlęcy. Są sceny z szopki politycznej w Ravensbrucku, autentyczne guziki oderwane od zniszczonych mundurów ofiar katyńskich. Oddzielne eksponaty pokazują udział polskich sił zbrojnych na Zachodzie. Jest i okupacja sowiecka powojenna, łącznie z terrorem NKWD i udziałem podziemia antykomunistycznego. Każdy rozdział wojny pokazany na przykładzie indywidualnych osób i rodzin, używając artefakty ofiarowane z wielkim poświęceniem przez osoby prywatne. Koncepcja była radyklana i politycznie dojrzała wykazująca nie tylko jak uniwersalnie niszcząca jest wojna i okupacja, ale również uwypuklająca specyficzny polski wymiar tego negatywnego zjawiska.
Jak w każdym nowoczesnym muzeum odwiedzający mogą korzystać z telefonów, szukając dalszych wyjaśnień, oglądać filmy i skomponować parę własnych słów zakodowanych na Enigmie. Sam budynek jest imponujący. Główna część eksponatów znajduje się 15 m pod ziemią w basenie otoczonym szczelnymi ścianami, natomiast można wyjechać na szczyt pochyłej wieży 40 metrów nad miastem, gdzie będzie można oglądać całe okolice miasta i deltę Wisły. Koszt był rzeczywiście niebywale drogi (450 mln złotych), a plany opóźnione ze względu na trudności techniczne i potrzebę ochrony zatopionych archeologicznych zabytków jeszcze ze średniowiecznego miasta odkrytych przy budowie fundamentów.
Niestety, pod pretekstem wprowadzenia większego rygoru finansowego, ministerstwo kultury zdecydowało przyłączyć go do nie istniejącego jeszcze Muzeum Westerplatte i praktycznie w ten sposób „zlikwidować” muzeum. Zezwoliło tylko na dwa dni tymczasowego otwarcia muzeum na koniec stycznia. Dopuszczono tylko 2000 osób pod kontrolowanym wstępem. Nie zaproszono do takiego muzeum o charakterze międzynarodowym żadnych innych głów państw, a nawet nie ambasadorów czy naukowców światowej sławy. Po czym zapowiedziano, że ekspozycja będzie zamieniona na coś bardziej „spolonizowanego.” Lecz historia muzeum odbiła się echem w prasie zagranicznej i negatywnie skomentowano ministerialne zabiegi o powstrzymanie wystawy.
Cenckiewicz wierzy, że zwycięża prawda dopiero wtedy, kiedy władza ją narzuca. Daje przykład Cesarza Konstantyna narzucającego światu chrześcijaństwo. I na tej podstawie uważa, że rząd narzuci swoją „prawdę historyczną”. Tymczasem Dyrektor Muzeum, Piotr Machcewicz, poparty przez Prezydenta Miasta Gdańsk i przez Rzecznika Praw Obywatelskich, skutecznie zaskarżył decyzję połączenia muzeów do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie i do tej pory Sąd odrzucił plany Glińskiego. Sytuacja jest patowa, ale muzeum ma nadzieję, że mimo poważnych cięć budżetowych utrzyma się, nie zmieniając charakteru i treści ekspozycji.

Wiktor Moszczyński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_