05 stycznia 2017, 10:54 | Autor: admin
Piękno przemijania, czyli noworoczny spacer po Bury St Edmunds

Nigdzie nie jest tak romantycznie jak wśród starych ruin. Tam przemijanie, i nadchodzenie nowych czasów, nadejście Nowego 2017 roku wydaje się częścią płynną i konieczną. Skłania to do przemyśleń i uświadamia nam jak bardzo zmieniła się nasza mentalność, ale zarazem jak wiele zawdzięczamy pokoleniom budującym, trwającym przed nami. Budowanie i niszczenie jako dwie integralne siły historii, które pozwalają na rozwój i jednocześnie wprowadzają nowe kierunki są i naszym udziałem. Ruiny, nowe budowle, przeszłość pełna splendoru, tradycje kontynuowane przez wieki to wszystko znajdziemy w Bury St Edmunds – niewielkim mieście w hrabstwie Suffolk, którego początki sięgają 630 roku.

Wilk, który znał łacinę
Podwaliny pod olbrzymie opactwo położył mnich Sigbercht, w miejscu zwanym Beodriceworth. Wielki i prężny rozwój nastąpił od roku 903. Wtedy to przywieziono ciało króla Edmunda, który został zabity przez Wikingów w 869 roku. O jego świętości świadczył fakt, że jego doczesne szczątki nie uległy rozkładowi oraz to, że przy jego grobie dochodziło do cudownych uzdrowień.
Jego żywot jednak opisany był dopiero w roku 986, przez opata Fleury. Autor zapewne korzystał głównie z natchnienia, bo o Edmundzie niewiele pozostało informacji poza tym, że zginął, gdyż nie chciał odstąpić od wiary chrześcijańskiej. Z wyraźnym upodobaniem opat opisał męki króla, jak był on najpierw bity, potem kłuty strzałami, a następnie ścięto mu głowę i wrzucono do lasu. Głowę odnaleziono z pomocą wilka, który nie tylko zaprowadził do niej poszukujących, ale też i znał łacinę, bo prowadził wyprawę w las nawołując: „hic, hic, hic”, czyli „tutaj, tutaj, tutaj”.
Legenda oczywiście pozwoliła nakręcić średniowieczny biznes turystyki pielgrzymkowej. Pomógł też fakt, że święty był królem. Jego grobowiec odwiedzali więc możni i arystokracja i oczywiście rodzina królewska. Do opactwa w Bury St Edmunds zaczęły przybywać tłumy. Każdy lord i pan z liczną świtą dworzan i służących. Mieszkańcy sprzedawali pamiątkowe figurki i symboliczne odznaki odbytej pielgrzymki oraz zapewniali noclegi i wyżywienie.
Wytwarzano tam też wełniane materiały i wydobywano wapno. Pod miastem istnieje wiele podziemnych tuneli, które kiedyś były kopalniami. Raz do roku odbywał się wielki jarmark. Działało wtedy specjalne prawo, ustalone przez kupców. Kary były surowe i wymierzane natychmiastowo. Na przykład złodziej kieszonkowy złapany na gorącym uczynku był skazywany i wieszany do 45 minut od momentu aresztowania!
Średniowieczne Bury było zresztą miastem, gdzie zbrodnie zdarzały się często. Na zaledwie 4 tysiące mieszkańców rocznie zdarzało się ponad 50 morderstw, nie licząc przestępstw takich jak gwałty, kradzieże i pobicia. W czasie wojny domowej w mieście zaczęły się dziać jeszcze gorsze rzeczy. Urodzony w Suffolk Matthew Hopkins urządził tam pokazowe procesy czarownic. Był to członek armii Cromwella, który sam siebie mianował „Głównym Łowcą Czarownic”. Terroryzował on okolicę Bury i kazał sobie płacić ogromne sumy za likwidowanie „wiedźm”. Szczególnie znane były dwa procesy: w roku 1645 i 1662. W tym ostatnim powieszono 18 „czarownic” w jednym dniu na rynku miasta. 30 lat później proces ten zainspirował polowanie i skazywanie kobiet za czary w Salem, w Ameryce.

Browar, teatr i najmniejszy pub w Anglii
Budynek, gdzie przetrzymywano skazanych z Bury St Edmunds istnieje to dzisiaj i warto poświęcić przynajmniej godzinę by go zwiedzić. To Moyse’s Hall wzniesiony 800 lat temu z kamienia, kosztowny i wielki jak na owe czasy budynek. Sądząc z nazwy być może należał do jednego z bogatych, żydowskich kupców. Nie wiadomo czy padł on ofiarą rozruchów nakręconych przez opata Samsona w Niedzielę Palmową w 1190 roku. Mieszkańcy miasta zamordowali wtedy 57 Żydów, a opat wydał nakaz opuszczenia miasta przez tych, którzy się po masakrze ostali.
Dominacja i rosnące obciążenia finansowe w związku z obecnością opactwa zaczęły jednak coraz bardziej doskwierać mieszkańcom Bury. W roku 1327 ruszyli oni na szturm olbrzymich klasztornych budynków. Zniszczyli oni oryginalną, normandzką jeszcze bramę i splądrowali wszystko, co zdołali. W roku 1347 skrucha jednak wzięła górę i mieszkańcy, własnymi kosztami bramę odbudowali. To jedyna pozostała w całości część opactwa, którą możemy oglądać do dziś.
Te i inne historie z Bury możemy prześledzić w Moyse’s Hall, niezwykle ciekawego lokalnego muzeum. Dziś z opactwa pozostały ogromne, wyrzeźbione przez wiatry i deszcze wnętrza kolumn. Te ślady są niezwykle imponujące. Rozciągają się one na terenie tuż za katedrą, której budowę ukończono w 2005 roku. Gotycki styl był kontynuowany przez wieki, stąd wrażenie, że katedra wygląda jak nowa i stara jednocześnie.
Opactwo zginęło śmiercią powolną jak wiele w Anglii, po zarządzeniu ich likwidacji i przejęciu dóbr przez Henryka VIII. W roku 1539 opat został obdarowany roczną pensją, a zwłoki siostry króla spoczywające dotychczas w klasztorze zostały przeniesione do pobliskiego kościoła St Mary, gdzie jej grobowiec możemy oglądać do dziś.
Dzięki opactwu w Bury rozwinęła się na przestrzeni wieków produkcja piwa. Dziś miasto dominuje wielki ceglany browar Greene King. Można tam wstąpić, zwiedzić warzelnie oraz posmakować przeróżnych piw w przyzakładowej kawiarni-pubie oraz sklepie. Tuż obok znajduje się Theatre Royal, jedyny ocalały teatr z czasów regenckich (zbudowany w 1819). Należy on do browaru i po dziś dzień odbywają się w nim przedstawienia.
Bury St Edmunds to miasto czarujące i pełne życia. Ruiny opactwa, budynki średniowieczne, eleganckie skwery z XVIII i XIX wieku łączą się harmonijnie w całość gdzie spacer to wędrówka przez historię miasta, pokoleń mieszkańców, pielgrzymów i najnowszych przybyszy. W samym centrum przy neoklasycznym budynku Guild Hall w kamienicy na rogu, znajduje się pub Nutshell. Warto tam wstąpić na zakończenie naszej wizyty w mieście. To najmniejszy pub w Anglii. Mimo ograniczonej przestrzeni znajdziemy tam całe mnóstwo kuriozalnych atrakcji takich jak podwieszony u sufitu zmumifikowany kot, wypchany łeb królika z rogami, oraz całe mnóstwo innych osobliwości. Pub Nutshell jest jak Bury St Edmunds – im dłużej tam jesteśmy, tym więcej odkrywamy rzeczy niezwykłych, dziwnych i z charakterem – zupełnie jak w uliczkach tego miasta.

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_