06 grudnia 2016, 10:10
Notatki zza kulis: O odwadze

W Teatrze Old Vic sensacją sezonu jest obecnie „Król Lear” z legendarną Glendą Jackson w roli tytułowej. Jak wiadomo, ta znana ze wspaniałych i odważnych kreacji filmowych i teatralnych aktorka wraca do teatru po 25 latach nieobecności.

Żyję już dość długo, aby pamiętać jej debiut teatralny w przełomowym przedstawieniu Petera Brooka, potocznie zwanym „Marat/Sade” (tytuł sztuki Petera Weissa jest zbyt długi żeby go tutaj przytaczać). Przedstawienie było kulminacją rocznego eksperymentu – Theatre of Cruelty.

Pamiętam ją jako Charlotte Corday – półnaga, stojąca z wysoko uniesionym sztyletem przy wannie pełnej krwi. Ten eksperyment miał miejsce w Teatrze LAMDA, teatrze w którym później zdobywałam ostrogi reżyserskie, a który już nie istnieje (LAMDA buduje nowy teatr, a na razie na dyplomowe spektakle studenckie wynajmuje Teatr POSK-u).

Glendę poznałam osobiście reżyserując w Glagow Citizens Theatre, w owym czasie najwybitniejszym i najbardziej „europejskim” teatrze w całym UK, jedynym teatrze z którym Glendę łączyły trwałe więzy artystyczne. Grała w rewelacyjnych , odkrywczych spektaklach Philipa Prowse’a – reżysera i scenografa, który zmienił oblicze angielskiej scenografii, oraz Roberta Davida McDonalda, jedynego reżysera w UK, którego pasja dla europejskiego repertuaru obejmowała również Wyspiańskiego. Glenda grała przede wszystkim w repertuarze współczesnym – w radykalnych sztukach Brechta, O’Neilla, Barkera i Edwarda Albee. Jej kreacje filmowe były równie śmiałe i oryginalne i z pewnością żyją nadal w pamięci widzów.

W 1992 będąc u szczytu kariery Glenda porzuciła tzw. show business i poświęciła się polityce. Jako członek parlamentu odznaczyła się nie mniejsza odwaga i radykalnością, wchodząc np. w otwarty konflikt z rządem Tony Blaira. W mowie wygłoszonej z okazji pogrzebu Margaret Thatcher nie omieszkała potępić jej dziedzictwa i szkód jakich ta pierwsza kobieta u steru władzy wyrządziła społeczeństwu i kulturze.

Ale nie o polityce chciałam teraz mówić i nawet nie o samej Glendzie Jackson, lecz o odwadze. Odwadze, która pozwala wybitnym jednostkom utrzymać niezależność ducha i umysłu wbrew zmieniającym się prądom, siłom reakcji i naciskowi tradycji.

Upłynęło 25 lat, w ciągu których teatry zubożały pod wpływem kolejnych redukcji subsydiów, szereg teatrów regionalnych uległo likwidacji, Glasgow Citizens Theatre działa na pół pary (spektakl który mam tam realizować wiosną wymaga aż trzech koproducentów, aby pokryć koszta produkcji). Eksperyment i twórcze poszukiwania ustąpiły miejsca „bezpiecznej” polityce repertuarowej, wielu twórców eksperymentalnych zaniechało działalności lub kontynuuje ją poza granicami Anglii – w Holandii i we Francji. We Francji od lat tworzy głęboko nowatorski i filozoficzny teatr sam Peter Brook, dla którego jak widać zabrakło już miejsca w tym kraju. O „teatrze okrucieństwa” już nikt nie pamięta, oprócz może Tadeusza Bradeckiego, który niedawno wystawił z zespołem studenckim w Central School St. Martin, dziwną i już zupełnie niezrozumiałą sztukę o twórcy „teatru okrucieństwa” – „Artaud w Rodez”.

Zresztą czasy się zmieniają a z nimi gusta publiczności, styl i kształt teatru. Zmniejsza się liczba funkcjonujących teatrów w Londynie, a przede wszystkim poza Londynem, za to dysproporcjonalnie rosną ceny biletów i spada frekwencja. Nie tylko teatr poszukujący, ale w ogóle teatr niekomercjalny stopniowo obumiera.

Tym znamienniejszy jest powrót na deski sceniczne odważnej Glendy Jackson. Po tak długiej nieobecności na scenie, osiemdziesięcioletnia aktorka podjęła się roli Leara!

Zarówno w teatrze angielskim jak i na całym świecie rola Leara uważana jest za najwyższe wyzwanie dla aktora, Mount Everest sztuki aktorskiej, wyzwanie do którego artyści jak Olivier, czy Gielgud, a w Polsce Łomnicki czy Holoubek dorastali osiągnąwszy już wszystko, ale jeszcze zachowawszy dość sił, aby przekrzyczeć burze i grzmoty a przy końcu wnieść na scenę martwą Cordelię.

I z tą właśnie rolą zmierzyła się Glenda Jackson. Stawiła czoła fizycznym i emocjonalnym wymaganiom roli, grając ją w teatrze, w którym widownia przekracza tysiąc miejsc. Drobniutka, ale wyprostowana i nieugięta, wniosła do roli znajomość życia i polityki, autorytet a przy tym odwagę w obnażaniu słabości ludzkiej. Krytycy słusznie sypią pochwały na tą niezwykłą kreacje. I nikt już nie kwestionuje faktu, że ikoniczną męską rolę gra kobieta, jak to się działo gdy ponad dwadzieścia lat temu zagrała Leara fenomenalna Kathryn Hunter.

Wielokrotnie nagradzana i powszechnie ceniona ,ulubiona aktorka Petera Brooka (i moja ), Kathryn Hunter obdarzona jest rzadkim darem transformacji, umiejętnością przekształcania się w każdą formę istnienia, czy to siedmioletnie dziecko, (w „Spoonface Steinberg”) czy w Kleopatrze (RSC season 2010 ) czy nawet w małpę z opowiadania Kafki („Red Peter” Young Vic). I choć ta jej wszechstronność i unikalny talent pozwalały jej już od dawna na odtwarzanie ról męskich (Argante w „Wiseguy Scapino”’, Poliksenes w „Opowieści zimowej” i innych) jej Lear wywołał burze reakcji, od podziwu po oburzenie. Wszyscy uznali to za „historyczne acz kontrowersyjne wydarzenie”. Tylko nieliczni, jak Michael Billington czy Jeremy Kingston gotowi byli doceniać jej Leara i całą inscenizację abstrahując od płci wykonawczyni. Wielu podziwiało interpretację, ale kiwało palcem strofująco i dziwiło się, że taki pomysł, graniczący z arogancją przyszedł nam w ogóle do głowy. Ponieważ byłam reżyserem tego przedsięwzięcia nie tylko znałam pobudki, jakie nas do niego nakłoniły, ale miałam też możność obserwować reakcje publiczności: od Leicester Haymarket, przez Young Vic, po Tokio i Osakę gdzie jeździliśmy z naszym Learem. I jestem dumna, że właśnie przez odwagę utorowałyśmy drogę innym aktorkom do podejmowania ról uprzednio zarezerwowanych dla mężczyzn.

Oczywiście i w odległej przeszłości zdarzało się kobietom zagrać rolę męska. Nie mówię tu tylko o rolach tradycyjnie granych przez aktorki, jak rolach małych chłopców, np. Puk w „Śnie Nocy Letniej”, czy Piotruś Pan lub Prince Charming w angielskich „pantomimach”. Wielka Sara Bernhard zagrała „Hamleta”, postać w której dominująca cechą jest inteligencja i wrażliwość. Tę samą rolę zagrała ciekawie i w bliższych nam czasach Budzisz Krzyżanowska.

Ale męskie role w innych dramatach Szekspira i nie tylko, stały się powszechnie dostępne dla aktorek i akceptowane przez krytyków dopiero w ostatnim dziesięcioleciu.

Dziś można podziwiać Kathryn Hunter w 12 rolach męskich w adaptacji scenicznej „Cesarza” Kapuścińskiego [patrz recenzja Magdaleny Grzymkowskiej w „Tygodniu Polskim” z 9 IX], Harriet Walter i całą wyłącznie damską obsadę Trylogii Szekspirowskiej (Juliusz Cezar, Henry IV i Burza ) w Donmar Theatre i oczywiście Glendę Jackson, grającej nadal siedem przedstawień na tydzień w Teatrze Old Vic.

I jeśli coś zdumiewa widza, to nie płeć wykonawczyni roli Leara, ale jej siła wyrazu, wytrzymałość i pamięć w tak podeszłym przecież wieku.

Na koniec dodam że i nasza skromna Scena Polska UK uczyniła malutki krok w kierunku równości damsko męskiej W niedawno granej przez nas „Zemście” rolę Dyndalskiego zagrała z powodzeniem Renata Chmielewska. Tu muszę pogratulować polskiej publiczności, że przyjęła bez mrugnięcia okiem to naruszenie naturalnego porządku i tradycji teatralnej.

Tylko na poranku szkolnym jakieś dziecko zapytało głośno: „Dlaczego ta pani ma wąsy”?

 

  1. Ciągle jeszcze żyjemy w nadziei, że wyłoni się spośród czytelników „Tygodnia” i zgłosi do redakcji zdolny marketingowiec chętny do współpracy z naszym zespołem.

Helena Kaut- Howson

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_