15 października 2016, 12:10
Jaki znak Twój? Jaki profil?

W zachodnim Londynie jest najwięcej Polaków. Zresztą nie zawsze rzecz jest w liczbie, ale w profilu. Polacy zawsze mieli wyraźny profil – szkoły sobotnie i kościół, organizacje kombatanckie i harcerze, patriotyczne uroczystości. I przez lata byli przez to bardzo cenieni.

W zachodnim Londynie żyje kilka pokoleń Polaków. Są najstarsi, ci z emigracji wojennej, żołnierskiej. Ich dzieci, które całkiem nieźle mówią po polsku. Ich wnuki, dziś już często tylko z polskobrzmiącymi imionami, ale wciąż interesujący się losami swych dziadków, szukający swych korzeni.

Są też kolejne fale emigracji z kraju. Wśród nich przybysze najnowsi. Potężna fala, która zalała Wyspy po rozszerzeniu Unii Europejskiej.

A że swój ciągnie do swojego – ogromna rzesza nowo przybyłych trafiła na Ealing i jego okolice. Dziś szacuje się, że w tej części Londynu mieszka około 40 tysięcy Polaków.

Mieszkańcy Ealingu nie patrzą na Polaków z jakimś specjalnym zaciekawieniem czy podejrzliwością. Jesteśmy po prostu jednymi z nich; mieszkamy po sąsiedzku, robimy zakupy w tych samych sklepach, posyłamy dzieci do lokalnych szkół.

– Ci ludzie są naszymi sojusznikami – trafnie zauważył Jan Żyliński (który przyniósł do redakcji projekt pomnika w Hyde Parku – patrz str. 9).

– Media z właściwą sobie jaskrawością mówią (a za nimi my sami) o fali niechęci, nawet nienawiści do Polaków – ciągnął Żyliński – więc trzeba mówić im o fali miłości!

Ma rację pan Jan, wszak na jeden akt wandalizmu w POSKu, którego front pomazano farbą, odpowiedziały dowodami sympatii dziesiątki jeśli nie setki Brytyjczyków, sąsiadów polskiego ośrodka, przysyłając karteczki czy kwiaty.

Żyliński chciałby jednak pójść dalej. W rozmowie pojawia się pytanie dlaczego Polak nie umie wytknąć czegoś Brytyjczykowi. Czy boi się kary? Czy wciąż czuje się niepewnie na swym miejscu?

– Psychicznie należę do polski przedwojennej – zarzeka się pan Jan. – Ale postawa dynamiczna, otwartość i odwaga dzisiejszego świata bardziej mi odpowiadają.

Rozmowę kończy wymowną anegdotką… Już po wyborach na burmistrza Londynu (Żyliński kandydował) w kawiarni u Daquise’a zaczepiły go dwie starsze panie – Polki. Przechodząc koło stolika, jedna z nich powiedziała: „Znałam pańskiego ojca, był normalny. Co pan wyprawia? Pan ośmieszył Polaków! Z pana jest szaleniec. Trzeba się leczyć…!”.

Żylińskiego ucieszyły te słowa. Gdzie może powtarza, że zaszczytem dla niego jest być molestowanym przez osiemdziesięciolatkę. Mówi pół żartem, pół serio, ale używa anegdoty, by pokazać, że ta Polonia to świat zamknięty, getto oderwane od rzeczywistości.

– Urodziłem się w Wielkiej Brytanii, ten kraj jest mój. I się Anglików nie boję… – mówi Żyliński. – Zawsze miałem za złe naszej emigracji, że choć cudowni ludzi, bohaterowie czasów wojny, budowniczowie Polski poza Polską …ale dlaczego nie funkcjonują w tym kraju; dlaczego go nie podbijają?! Czy naprawdę jesteśmy jacyś gorsi? Chciałbym by Polonia Brytyjska podniosła się z kolan.

PS: Póki co list otwarty do premier May (str. 4) podnosi nas na duchu.

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Jarosław Koźmiński

komentarze (0)

_